Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Szła przy wozie, na którym sierżant William Strickland jakimś cudem znalazł miejsce dla nagiego, nieprzytomnego mężczyzny. Ktoś wyciągnął kawałek worka, żeby go choć trochę przykryć. Rachel oddała nawet własny szal. Sierżant dotrzymywał jej kroku. Przedstawił się i wyjaśnił, że stracił oko w bitwie. Gdy opatrzono mu ranę w lazarecie, chciał wrócić do regimentu. Okazało się jednak, że został zwolniony z armii, która najwyraźniej nie potrzebowała jednookich sierżantów. Wypłacono mu żołd, wpisano zwolnienie do książeczki wojskowej i tyle. - Całe życie spędzone na wojaczce, jakby wyrzucone do śmie ci - stwierdził ze smutkiem. - Ale co tam, dam sobie radę. Paniusia się martwi o swojego męża i nie potrzebuje słuchać moich lamentów. Z Bożą pomocą, wyjdzie z tego. W końcu dotarli do Brukseli. Przy bramie Namur leżało jednak tylu rannych i umierających, że nieprzytomny mężczyzna, który nie był w stanie sam wezwać pomocy, pewnie nigdy nie doczekałby się chirurga. Sierżant wydał kilka rozkazów, choć właściwie nie miał już prawa tego robić, i utorował im drogę do jednego z prowizorycznych szpitali urządzonych w namiotach. Rachel nie patrzyła, gdy mężczyźnie wy- ciągano kulę z uda. Na samą myśl o tym, co z nim wyprawiają, robiło jej się słabo. Dziękowała Bogu, że jest nieprzytomny. Gdy zobaczyła go ponownie, miał grubo obandażowaną głowę i nogę. Przykryto go szorstkim kocem. Sierżant Strickland znalazł nosze i dwóch szeregow- ców, którzy ułożyli na nich rannego. - Lekarz uważa, że pani mąż ma szansę przeżyć, jeśli nie wda się gorączka i jeśli uderzenie w głowę nie spowodowało pęknięcia czaszki - oznajmił bez ogródek. - Dokąd teraz, paniusiu? Rachel spojrzała na niego, otwierając usta ze zdumienia. No właśnie, dokąd? Kim był ten ranny mężczyzna i skąd się wziął? Nie mogli się tego dowiedzieć, dopóki nie odzyska przytomności. Tymczasem była za niego odpowiedzialna. Tam, w lesie, w desperackiej próbie zwrócenia na siebie uwagi, powiedziała, że jest jej mężem. Dokąd go zabrać? W Brukseli jej jedynym schronieniem był dom schadzek. Przebywała w nim jako gość, na łasce mieszkanek, ponieważ nie miała pieniędzy, żeby płacić czynsz. Co gorsza, to z jej winy Bridget i jej przyjaciółki straciły prawie wszystkie pieniądze. Nie może zabrać 18 19 tam rannego mężczyzny i prosić, żeby się nim zaopiekowały i karmiły go, dopóki nie dowiedzą się, kim jest, skąd pochodzi. Cóż jednak innego mogłaby zrobić? - Pani jest w szoku - powiedział sierżant, ujmując ją troskliwie pod ramię. - Proszę nabrać głęboko powietrza i powoli je wypuścić. On przynajmniej żyje, a tysiące innych zginęły. - Mieszkamy na rue d'Aremberg - powiedziała, potrząsając głową, jakby chciała się obudzić. - Proszę za mną, jeśli łaska. Ruszyła w kierunku domu schadzek. Phyllis była po łokcie unurzana w cieście. Sama piekła chleb, bo ich służba uciekła z Brukseli jeszcze przed bitwą. Bridget szykowała się, by przyjąć młodego Hawkinsa. Wyszła z pokoju, słysząc zamieszanie przy drzwiach. Rude włosy miała związane na czubku głowy różową wstążką. Położyła róż na policzki i umalowała na niebiesko jedno oko. Drugie, pozbawione makijażu, wydawało się dziwnie gołe. - Boże, zmiłuj się - powiedziała Phyllis, zerkając na sierżanta Strick-landa. -Jednooki olbrzym, a tylko ja jestem do dyspozycji. - Jest z nim Rachel - zwróciła jej uwagę Bridget. - Kochanie, co się stało? Miałaś jakieś kłopoty? Panie żołnierzu, ona nie chciała zrobić nic złego. Ona tylko... - Och, Bridget, Phyllis, znalazłam w lesie mężczyznę, tego na no- szach - przerwała jej pospiesznie Rachel. - Myślałam, że jest martwy, ale gdy go dotknęłam, zorientowałam się, że jeszcze żyje. Jest ranny. Wolałam do wszystkich na drodze, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Dopiero gdy krzyknęłam, że on żyje i że to mój mąż, podszedł do mnie sierżant Strickland i pomógł mi umieścić tego mężczyznę na wozie. Dotarliśmy do Brukseli i zajął się nim chirurg. Sierżant znalazł tych panów z noszami i spytał, dokąd mają zanieść rannego. Jedyne miejsce, które przyszło mi do głowy, to wasz dom. Bardzo przepraszam. Ja... - To nie jest pani mąż? - spytał sierżant Strickland, przyglądając się Bridget z mieszaniną zachwytu i podejrzliwości. Dwaj szeregowcy przyglądali się całej scenie z szerokimi uśmiechami. - Znalazłaś coś przy nim? - spytała Bridget. Jej oczy sprawiały gro- teskowe wrażenie. - Nic - Rachel ogarnęło poczucie winy. Mało, że nie przyniosła żad- nego łupu, to dodatkowo obciążyła swoje przyjaciółki obowiązkiem utrzymania jeszcze jednej osoby. Jeśli oczywiście ten człowiek odzyska przytomność i trzeba go będzie żywić. - Został doszczętnie ograbiony. - Ze wszystkiego? - Bridget podeszła do noszy i uniosła róg koca. - No, no. - Sierżancie, wygląda pan, jakby sam miał za chwilę zemdleć - po wiedziała Phyllis, wycierając umączone ręce w duży fartuch. Przecież on stracił oko. Rachel po raz pierwszy uważnie mu się przyjrzała. Zawstydziła się, bo w trosce o nieznajomego, zupełnie za- pomniała o stanie sierżanta. Rzeczywiście był bardzo blady. - Czy to coś na pańskim bandażu to nie jest przypadkiem krew? - spytała Phyllis. -Jeśli tak, to zaraz zemdleję. - Sierżancie, gdzie go położyć? - spytał jeden z szeregowców. - Rachel, kochanie, bardzo dobrze postąpiłaś - powiedziała Bridget