Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Skręciła z zadziwiającą biegłością papierosa biorąc tytoń z pudełeczka, które jej podarował, i w milczeniu wypaliła trzymając rozżarzony koniec w ustach, po czym skręciła następne dwa i wypaliła jeden po drugim. Florentino Ariza w tym czasie wypił, łyk po łyku, dwa termosy mocnej kawy. Łuna nad miastem zniknęła za widnokręgiem. Obser- wowana z tonącego w mrokach tarasu gładka, cicha rzeka i pastwiska po obu jej stronach przeistoczyły się w świetle księżycowej pełni w fosforyzującą równinę. 473 Od czasu do czasu dostrzec można było słomiane szałasy przy ogromnych ogniskach, sygnalizujących, że tu sprze- daje się drewno do okrętowych kotłów. W pamięci Florentina Arizy zachowały się jeszcze mgliste wspo- mnienia z młodzieńczej podróży, a widok rzeki przywo- ływał je w porażających przebłyskach, jakby miały miejsce wczoraj. O niektórych z nich wspomniał Fer- minie Dazie, sądząc, że w ten sposób może ją jakoś ożywi, ale ona paliła swoje papierosy przebywając w in- nym świecie. Florentino Ariza zaniechał swoich wspo- mnień, pozostawiając ją sam na sam z jej własnymi, skręcając w tym czasie papierosy i podając jej już zapalone, póki pudełeczko nie zostało opróżnione. Mu- zyka umilkła po północy, gwar ludzkich głosów przeszedł w senne szepty i serca tych dwojga pozostały same na mrocznym tarasie, bijąc w takt silników niosącego ich statku. Po dłuższej chwili Florentino Ariza spojrzał na Fermi- nę Dazę w blasku bijącym od rzeki, zjawiskową, o posą- gowym profilu wysubtelnionym przez delikatną, błękit- ną poświatę, i zrozumiał, że ona bezgłośnie płacze. Zamiast ją jednak pocieszyć albo poczekać, aż wypłacze się do końca, jak tego chciała, dał się ponieść panice. - Chcesz zostać sama? - zapytał. - Gdybym tego chciała, nie zaprosiłabym cię do środ- ka - odpowiedziała. Wyciągnął wówczas zgrabiałe palce, spróbował po omacku odnaleźć jej dłoń i odnalazł oczekującą go w ciemnościach. Oboje byli na tyle przytomni, by w tej samej przelotnej chwili uświadomić sobie, że żadna z obu dłoni nie jest tą, której dotknięcia ocze- kiwali w swych wyobrażeniach, lecz tylko garścią starych kości. Ale już wkrótce obie dłonie stały się czymś 474 więcej. Zaczęła mówić o zmarłym mężu w czasie te- raźniejszym, jakby jeszcze żył, i Florentino Ariza w tej samej chwili zrozumiał, że i dla niej wybiła godzina, by z godnością, z całą mocą, z nieprzepartą wolą życia, samej sobie zadać pytanie, co zrobić z miłością pozbawioną swego pana. Fermina Daza przestała palić, nie chcąc wypuszczać ręki z jego dłoni. Czuła się całkiem zagubiona w swym pragnieniu zrozumienia wszystkiego. Nie mogła wyob- razić sobie lepszego męża od tego, który był jej mężem, a jednak wspominając własne życie odnajdywała w nim więcej potknięć niż przyjemności, zbyt wiele wzajem- nych nieporozumień, niepotrzebnych sprzeczek, żalów źle zaleczonych. Niespodziewanie westchnęła: „To nie- wiarygodne, jak można czuć się szczęśliwą przez tyle lat, mimo tylu kłótni, tylu upierdliwości i tak naprawdę, kurwa, nie wiedzieć, czy to miłość czy nie". Kiedy wyrzuciła z siebie całą złość, ktoś zgasił księżyc. Statek posuwał się dokładnie wymierzonymi krokami, stawia- jąc ostrożnie jedną nogę przed drugą: ogromne zwierzę w zasadzce. Fermina Daza powróciła z krainy lęków. - A teraz idź - powiedziała. Florentino Ariza ścisnął mocniej jej dłoń i pochylił się nad nią chcąc pocałować ją w policzek. Ale wywinęła mu się mówiąc swym ochrypłym i czułym głosem. - Już nie, śmierdzę starą babą. Usłyszała, jak wychodzi w ciemnościach, usłyszała jego kroki na schodach, usłyszała, jak przestaje istnieć do następnego dnia. Zapaliła kolejnego papierosa i zaciąga- jąc się nim ujrzała doktora Juvenala Urbino w nienagan- nie skrojonym lnianym garniturze, jak ze swą zawodową powagą, olśniewająco sympatyczny i okazujący swą ofi- cjalną miłość żegna się z nią kłaniając się swym białym 475 kapeluszem z pokładu innego statku z przeszłości. „My, mężczyźni, jesteśmy biednymi niewolnikami przesądów - powiedział jej przy jakiejś okazji. - Za to kiedy kobieta postanawia przespać się z jakimś mężczyzną, nie ma takiego parkanu, którego by nie przeskoczyła, fortecy, której by nie zdobyła, ani jakiejkolwiek normy moralnej, której nie byłaby gotowa złamać: i nie ma takiego Boga, który by ją powstrzymał". Fermina Daza siedziała bez ruchu aż do świtu, myśląc o Florentinie Arizie, ale nie o smutnym wartowniku przy skwerze Los Evangelios, którego wspomnienie nie rozpalało w niej najmniejszej choćby iskierki nostalgii, lecz o obecnym Florentinie Arizie, zgrzybiałym, kulawym, ale rzeczywistym: o męż- czyźnie, który zawsze był w zasięgu jej ręki, lecz którego nie potrafiła rozpoznać. Podczas gdy statek sapiąc wlókł się ku blaskowi pierwszych róż, błagała Boga tylko o to, żeby Florentino Ariza nazajutrz wiedział, jak ma jeszcze raz zacząć. Wiedział. Fermina Daza poleciła stewardowi, by pozwo- lił jej wyspać się do woli, a kiedy się obudziła, na stoliku nocnym stał wazonik ze świeżą białą różą pokrytą jeszcze potem rosy, z dołączonym do niej listem od Florentina Arizy, liczącym tyle stron, ile zdołał napisać od chwili pożegnania się z nią. Był to spokojny list, usiłujący jedynie wyrazić trwający od minionej nocy stan jego ducha: list równie liryczny, jak tamte, równie retoryczny, jak wszyst- kie, ale liczący się z rzeczywistością. Fermina Daza przeczytała go zawstydzona nieco nieprzyzwoitym galo- pem własnego serca. List kończył się prośbą, by powiado- miła stewarda, kiedy będzie już gotowa, kapitan czeka bowiem na nich na mostku, by oprowadzić ich po statku. O jedenastej była gotowa, wykąpana, pachnąca myd- łem kwiatowym, we wdowim bardzo prostym stroju 476 z szarej etaminy i, po nocnej burzy, znowu w dobrej formie. Poprosiła o skromne śniadanie stewarda w nie- skazitelnej bieli, podlegającego bezpośrednio kapitano- wi, ale nie przekazała przez niego wiadomości, by po nią wstąpili. Wyszła sama na pokład, oślepiona bezchmur- nym niebem, i napotkała Florentina Arizę rozmawiające- go z kapitanem na mostku dowodzenia. Wydał jej się odmieniony, nie tylko dlatego, że patrzyła na niego innymi oczyma, ale i dlatego, że istotnie się zmienił