Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Dotarłem tutaj wczoraj z gośćmi „Explorersa", agencji specjalizującej się w odbiegających od schematów wyjazdach, zapewniających dużą porcję mocnych wrażeń. Sfatygowani dziesięciodniowym morderczym upałem regenerujemy teraz siły, odpoczywając w cieniu daktylowych palm hotelu Tahat. Zapraszam do stolika pełnego godności Tuarega z długim mieczem u pasa. To przedstawiciel legendarnych, wojowniczych „Błękitnych Ludzi", w przeszłości absolutnych władców Sahary. „Napijesz się z nami piwa?". Milcząco kręci głową. „Może coca?". „Nie. Woda" — odpowiada, zimno patrząc w oczy zza szczelnie omotanej niebieskim zawojem twarzy. „Nie lubisz piwa?". „Nie znam jego smaku, bo wiem, że pragnienie gasi się wodą. Wy biali jesteście nieobliczalni. Mówicie, że u was płyną rzeki, biją fontanny i często padają deszcze. Jeśli to wszystko prawda, to po co przyjeżdżacie do nas, gdzie człowiek cierpi pragnienie?". „Ja — ciągnie uparcie — nie rozumiem was. Mówiłeś, że z Algieru do Tam przyleciałeś samolotem w ciągu jednego dnia. Dla mnie i moich wielbłądów trzeba na to miesiąca. Chciałbym wiedzieć, co robisz w pozostałe 29 dni". 136 Ta lekcja na zawsze pozostanie mi w pamięci. Nasze miary, nasz styl życia i sposób wypełnienia czasu różnią się krańcowo. Na pustyni czas liczy się w tysiącach lat, u nas dni lecą szybko, wciąż coraz szybciej. Do stolika dosiada się Sersouf, jeden z najlepszych przewodników na Saharze. Wielokrotnie towarzyszył mi w moich eksploracjach i był też do wczoraj z nami. Zawsze w dobrym humorze, pochodzi ze szlacheckiego rodu beduińskiego plemienia Beni Hilan. Jego ojciec walczył w wyborowym oddziale dromaderów u boku Francuzów, okupujących terytorium Tuaregów. To od niego Sersouf poznał wszystkie sekrety pustyni. Zajmował się kontrabandą, wrodzoną pasją wszystkich mieszkańców Sahary, a kiedy na początku lat 60. nieśmiało rodził się ruch turystyczny, zajął się pilotowaniem obcokrajowców. Był moim niezastąpionym maestro. Nauczył mnie istotnych pustynnych zasad: być uważnym, pokornym i przezornym. Jeszcze do wczoraj, w poszukiwaniu mitu Sahary, znosiliśmy trudy życia na pustyni. Jedliśmy kuskus i chleb pieczony w rozżarzonym piasku, budził nas nocą lament szakali, chroniliśmy się przed oszalałą nawałnicą piaskową i przed naprzykrzającymi się muchami. Walczyliśmy z upałem, piliśmy mętną, przesiąkniętą zapachem kozy wodę z bukłaka i często niepokoiliśmy się o jej brak. „Pragnienie to córka piekła" — mówią Tuaregowie. Śmierć z pragnienia wisi jak miecz Damoklesa nad każdą karawaną, bo może okazać się, że oczekiwana studnia jest wyschnięta i następna także. „Akel", mruczy pod nosem Sersouf. Ten tuareski termin oznacza zgubić się, nie mając nadziei na odnalezienie. Słowo, które przywodzi na pamięć niezliczone tragedie, które od zawsze rozgrywały się pośród bezmiernych pustkowi o powierzchni równej Europie. Największe nieszczęście wydarzyło się w 525 roku p.n.e., kiedy to na terytorium dzisiejszego Egiptu zaginęła bez śladu, pochłonięta przez niebywałej siły burzę piaskową, 50 tysięczna armia perskiego króla Kambyzesa II podążająca na podbój Kartaginy. Natomiast około 1800 roku na jałowym płaskowyżu Tanezrouft w południowo-zachodniej części Sahary, zaginął słuch po karawanie liczącej 2 tysięce dromaderów. Po dzień dzisiejszy nikt nie odnalazł jej śladów. Pustynia pokryta jest chaotyczną pajęczyną „pist", saharyjskich gościńców. Przecinają ją też główne szlaki komunikacyjne, od wybrzeża Morza Śródziemnego do serca Czarnej Afryki. Początkowo pokryte są one asfaltem, który ginie nieoczekiwanie, później na podróżnika czekają 137 # Charakterystyczne sinusoidalne linie wydm saharyjskich Tuaregowie celebrują obrzęd parzenia herbaty Tuareski zawój chroniący przed słońcem i zamiecią piaskową już tylko uciążliwe, lepiej bądź gorzej oznakowane drogi polne. Pomocą w orientacji są najczęściej zardzewiałe beczki po paliwie, nieduże stosy kamieni, drągi metalowe wbite w grunt czy zużyte opony samochodowe. Ich widok podnosi zawsze człowieka na duchu. Poza nimi istnieje nieskończona liczba traktów i śladów pozostawionych przez auta geologów, wojskowych, przemytników, techników firmy naftowej Sonarem bądź nieświadomych turystów. Najgorszą sławą cieszą się straszliwe „tole ondule", poprzeczne koleiny, niczym zęby piły utworzone przez ciężarówki. To istna tortura, zmora każdego podróżującego przez Saharę. Nieustanne, nie do zniesienia wściekłe wibracje narażają na ciężką próbę tak człowieka, jak i pojazd mechaniczny. Podróżnikowi wstrząsy rozsadzają czaszkę, auta zbaczają na lewo bądź prawo z tej falistej nawierzchni, na pozornie równoległe, a w rzeczywistości często rozchodzące się, ślady przetarte już przez wiatr. Wcześniej czy później okazuje się, że także i one pokrywają się coraz głębszymi dołkami. Nerwy nie wytrzymują i kierowca musi zjechać na pobocze, by wytyczyć nową 138 139 „prywatną" drogę. Przychodzi, ulga, bo jazda staje się wyjątkowo relaksowa. Wkrótce auto po przecięciu różnych śladów, ponownie wpada na gościniec, po chwili ucieka z niego na jeden z rozchodzących się szlaków, który niezauważenie coraz bardziej odbija od właściwej trasy. Podróżny upojony wygodną jazdą po twardym piasku teraz nieświadomie porusza się jakimś niezbyt wyraźnym śladem. Przychodzi chwila, że na żwirowej równinie ślad opon ginie. Przerażony kierowca decyduje się pojechać na skróty w kierunku, gdzie według niego powinien przebiegać główny szlak. Zwykle na niego natrafia, ale bywa, że brak doświadczenia zawiedzie go w bezgraniczną pustkę. Niewyczuwalny na twarzy wiatr zaciera ślady i wtedy bardzo łatwo jest przekroczyć granicę, spoza której nie ma już powrotu. Sahara od tysiącleci pochłaniała tysiące istnień ludzkich. Z powodu zagubienia drogi i nie znalezienia studni z wodą ginęli nie tylko poszukiwacze przygód, turyści, ale także i Beduini tutaj urodzeni