Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Dewey wykazał możliwość, a zarazem drastyczny charakter tego rodzaju inżynierii społecznej . Jest rzeczą oczywistą, że niektóre tradycyjne układy musiałyby zapłacić za to wysoką cenę w sensie ludzkiego cierpienia i klęski. Jeśli układy te rozpatrywać będziemy jedynie jako układy, a nie imperatywy kategoryczne, to postępując rozsądnie, powinniśmy adaptować je wszelkimi sposobami do racjonalnie wybranych celów. Natomiast w praktyce wyśmiewamy naszych Don Kiszotów, śmieszne wcielenia przestarzałej tradycji, i w dalszym ciągu uważamy nasze normy za ostateczne i wynikające z samej natury rzeczy. Tymczasem problem terapeutycznego postępowania z naszymi psychopatami tego typu jest często fałszywie rozumiany. Z ich wyobcowania ze świata realnego można by często dać sobie radę inteligentniej, niż to czynimy, nalegając, żeby przyjęli obcy im sposób postępowania. Tu istnieją zawsze dwie możliwości. Po pierwsze, nieprzystosowana jednostka może rozwinąć bardziej obiektywne zainteresowanie dla swych własnych upodobań i nauczyć się radzić sobie z odchyleniem od normy w sposób bardziej opanowany. Jeśli rozumie, w jakim stopniu jej cierpienie wynika z braku poparcia w tradycyjnym etosie, wówczas stopniowo może wychować sama siebie na tyle, że, już mniej cierpiąc, pogodzi się ze swoją innością. Ale przesada, zaburzenia emocjonalne ludzi dotkniętych psychozą maniakalno- depresyjną i izolacja schizofreników przydają egzystencji pewnych wartości, niedostępnych dla ludzi o innej konstrukcji psychicznej. Nie znajdująca oparcia jednostka, która dzielnie akceptuje swoje ulubione i wrodzone cnoty, może znaleźć właściwy sposób zachowania i nie będzie zmuszona do szukania ucieczki we własny, stworzony przez siebie świat. Stopniowo może osiągnąć bardziej niezależną i powodującą mniej cierpień postawę wobec własnych anomalii i będzie w stanie stworzyć odpowiadające jej miejsce w życiu społecznym. Po drugie, wzrastająca w społeczeństwie tolerancja wobec niezupełnie zwykłych jednostek powinna iść w parze z samo- wychowaniem pacjenta. W tej dziedzinie istnieją nieskończone możliwości. Tradycja jest tak samo neurotyczna jak każdy pacjent; jej przesadny lęk przed odchyleniami od przyjętych standardów, mających, jakkolwiek by, było, przypadkowy charakter, wyraża się we wszystkich definicjach psychopatii. Ten lęk nie zależy od granic wyznaczających nieodzowność konformizmu dla dobra społecznego. W pewnych kulturach pozwala się w wiele większym stopniu na odchylenia jednostki niż w innych i nie da się wykazać, że te kultury, które odznaczają się większą tolerancją, ucierpiały na tym w jakikolwiek sposób. Jest rzeczą prawdopodobną, że społeczne systemy przyszłości rozwiną tę tolerancję i poparcie dla różnic indywidualnych bardziej niż te, które znamy dotychczas. W chwili obecnej tendencja właściwa kulturze amerykańskiej ma charakter tak skrajnie inny, że niełatwo jest wyobrazić sobie przemiany, jakie spowodować by mogła tego rodzaju postawa. Klasy średnie są typowym przykładem mieszczańskiego lęku przed daniem jakichś podstaw do podejrzeń, że nasze postępowanie mogłoby choćby w nieznacznym stopniu różnić się od postępowania naszych sąsiadów. Ekscentryczności boimy się bardziej niż pasożytnictwa. Gotowi jesteśmy poświęcić wszystek nasz czas i spokój, aby tylko nikt w rodzinie nie splamił się w najmniejszym stopniu nonkonformizmem. Dla dzieci szkolnych jest wielką tragedią, jeśli nie noszą określonego rodzaju pończoch, nie uczęszczają na określone lekcje tańca, nie jeżdżą określonymi samochodami. Lęk przed tym, by nie różnić się od innych, jest w małych miasteczkach (Mid-dietown) motywacją dominującą. Danina w postaci psychopatii za tego rodzaju motywację jest w naszym stuleciu składana w każdym zakładzie dla nerwowo chorych. W społeczeństwie, w którym motywacja taka byłaby tylko jedną z wielu i nie najpoważniejszą, sytuacja psychiatrii byłaby zupełnie inna. W każdym razie nie może być żadnej uzasadnionej wątpliwości co do tego, że zatrważającej klęsce tragedii psychopatycznych w Ameryce w chwili obecnej można ulżyć w sposób najbardziej skuteczny tylko z pomocą programu wychowawczego, który by rozwijał w społeczeństwie tolerancję oraz pewnego rodzaju szacunek dla samego siebie i niezależność, tak obce klasie średniej i mieszczańskim tradycjom. Oczywiście nie wszyscy psychopaci są ludźmi, których wrodzone reakcje różnią się od reakcji ich cywilizacji. Inną wielką grupę stanowią ci, którzy jedynie nie mogą sprostać wymogom społecznym, a ich pobudki są tak silne, że trudno im znieść własną klęskę. W społeczeństwie, w którym najwyżej ceni się pragnienie władzy, ponieść klęskę mogą niekoniecznie ci, którzy mają inną konstytucję psychiczną, lecz po prostu ci, którzy mają niewystarczające zdolności. Kompleks niższości zbiera wielkie żniwo cierpienia w naszym społeczeństwie. Ludzie tego typu nie przeżywają klęski w tym sensie, że musieli stłumić swe silne wrodzone skłonności; klęska ta jest nader często tylko odbiciem ich niemożności osiągnięcia określonego celu. Istnieje tu także pewna kulturowa implikacja, a mianowicie ta, że cel określony tradycją może być osiągalny dla dużej liczby jednostek lub tylko dla niewielu, i w miarę jak sukces staje się obsesją, a osiągnięcie go możliwe tylko dla niewielu, coraz większa liczba ludzi będzie karana jako nieprzystosowana. W pewnym więc stopniu cywilizacja, stawiając coraz wyższe i coraz bardziej warte zachodu cele, może zwiększyć liczbę jednostek anormalnych. Ale obawa ta jest może przesadna, nawet bowiem bardzo małe zmiany w postawach społecznych mogą zmienić tę współzależność. Ogółem biorąc, wobec niedostatecznego zbadania w praktyce możliwości tolerancji społecznej i uznania różnic dzielących jednostki pesymizm wydaje się przedwczesny