Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Co słyszałaś? - Że jesteś zamieszany w historię z bakłażanem. - Rozumiem. - Wzdrygnął się. - Z bakłażanem? - Tak. Czekała, aż się załamie. - Prawda, też o nim słyszałem. I byłem tam, żeby rzucić na niego okiem. Nie mogę zaprzeczyć. - Ponoć jest na nim pismo Boga? - Tak uważają niektórzy. Ale to prości ludzie. Nie potrafią czytać francuskich filozofów tak jak ty. Jeszcze kilka lat temu mieszkali w małych wioskach, dojąc swoje krowy i hodując kury. Powinniśmy umieć uszanować cudze wierzenia - katolicy utrzymują, że piją krew Chrystusa, ale jakoś nikt dotąd nie uwięził papieża za kanibalizm. - Czy to prawda, że przekonaliście Mesjasza Rubbera, żeby umieścił to... żeby umieścił ten symbol w ratuszu? - Pan Rudder oświadczył publicznie, że pragnie zacieśnić związki z naszą społecznością. Jeżeli wyznajemy wiarę w oberżyny, zamierza to respektować. Ostatecznie to nasza kultura. - Kultura? Jak to w ogóle można nazywać kulturą? - Mówisz jak snobka. - Doprawdy? A ty robisz z siebie kretyna. Co powiedziałby twój ojciec? Shahid spuścił głowę i przygryzł wargi. - Nie wiesz, że ten Rubber to zwykły cyniczny sukinsyn? - Jesteśmy obywatelami trzeciej kategorii, traktujecie nas gorzej niż białą klasę robotniczą. Przemoc na tle rasowym ciągle się nasila! - krzyknął. - Ojciec sądził, że to się skończy, że zostaniemy zasymilowani jako Anglicy. Ale tak się nie stało! Nie jesteśmy równi! Powtórzy się ta sama historia, co w Ameryce. Jak byśmy się nie starali, zawsze będziemy gorsi! - Masz rację. Ale ja umiem cię docenić. - Deedee. - Zapragnął się do niej przytulić. Przysunął się bliżej. Objęła go, chociaż nie pocałowała. - Nie cierpię, kiedy mnie bez przerwy krytykujesz - powiedział. - Mam to w nosie. Bo byłam na wyciągnięcie ręki, a ty wolałeś oberżynę. Nie zamierzam uszanować przesłania zapisanego na warzywie i z żadnym bakłażanem nie będę rywalizować. - Wiem, co teraz czujesz. Ale pomyśl logicznie... - Jacy ludzie palą książki i wczytują się w oberżyny? Słyszałam, że literatura ma pójść w odstawkę. Jednak nigdy nie przypuszczałam, że jej miejsce zajmą warzywa! Być może już wkrótce biblioteki zostaną zastąpione przez warzywniaki. Nie, stawiam ci ultimatum. - O czym ty mówisz? Ocieramy się o kompletną niedorzeczność! - W tych czasach to nic nowego. Zatem: albo ja, albo ta zaczarowana miłosna gruszka. - Przestań. Oboje siedzieli na krawędzi łóżka. - Której z nas pragniesz bardziej? Zastanowił się. - Wybór nie jest trudny. - Ta rzepa? - Raczej tak. - Tego się spodziewałam. - Poważnie? - W porządku, skarbie. Jestem do tego przyzwyczajona. - Pocałuj mnie na pożegnanie. - Naprawdę było miło. Czasami. - Owszem. - Odwzajemnił pocałunek. - Wolę z języczkiem. - Rozepnij koszulę. - Wgryzła się w jego wargę. - Uwielbiam twoją skórę, ten kolor kawy z mlekiem. Pozwól mi ją zobaczyć po raz ostatni. - Ty ją rozepnij. Lubię, kiedy ty to robisz. - Chyba nie dam rady - wyszeptała. - Trzęsą mi się ręce. - Rzeczywiście. Ale ten podkoszulek chyba potrafisz zdjąć? - Możesz mi w tym pomóc. - Już. A teraz połóż się. Jesteś taka piękna. - Dziękuję - powiedziała. - Dotykaj mnie... proszę. - Tak? - Och, Boże, dokładnie w ten sposób. Masuj ją, łaskocz... i ugniataj. Jezu. I tam też. Och. - Za mocno? - Jeszcze nie. I pieść ją ustami. To mnie uspokaja. A drugą rękę połóż na mojej pupie. I wbij w nią paznokcie. - Dobrze? - Taak. Pamiętasz, że jesteś mi dłużny całą masę oralnych pieszczot? - Niemożliwe? - Co najmniej pół godziny, tak jak obiecałeś. - Pół godziny? Zamknęła oczy. - No dalej. Zabrał się do spełniania jej pragnień, ale po chwili przerwał i spojrzał na nią z niepokojem. - Deedee, o co chodzi? Jej policzki drżały, usta krzywiły się, a czubek nosa płonął. Odruchowo zakryła twarz dłońmi. - Deedee! Wybuchnęła głośnym, nieopanowanym chichotem, prawdziwą kaskadą śmiechu. Sam się roześmiał, co tylko wzmogło jej wesołość. Za każdym razem, kiedy ich wzrok się spotykał, jeszcze zanim któreś zdążyło wypowiedzieć słowo "oberżyna", oboje zaczynali tarzać się po łóżku, pękając ze śmiechu i obejmując się mocno w obawie przed upadkiem. Wielkie jak ziarnka grochu łzy toczyły się po ich policzkach. Obdarzali się nawzajem klapsami i fikali nogami w powietrzu zupełnie jak małe dzieci. Wbił zęby w jej ramię, żeby powstrzymać się przed głośnym wyciem. Deedee próbowała stłumić śmiech poduszką. W końcu podniosła się i poszła do łazienki, żeby wziąć zimny prysznic. Tej nocy już nigdzie się nie wybierał. Dzień dobiegł końca. Rozebrał się z uczuciem ulgi, rozrzucając ubranie po podłodze jak nastolatek, po czym wśliznął się pod jej kołdrę, wdychając jej zapach, którym była przesycona pościel. Wróciła, pogasiła światła i położyła się obok niego. Tuląc się do siebie, twarz przy twarzy, próbowali stłumić coraz rzadsze zachłystywania się i chichoty; na szczęście gra zmysłów stopniowo zastępowała ich rozbawienie. Do tego właśnie służył seks. Leżała teraz z rozłożonymi nogami, umieściwszy ręce pod głową i zmieniała tę pozycję tylko po to, żeby ująć jego dłoń i zachęcić go do podjęcia konkretnych działań w określonym miejscu. On sam nie miał szczególnych wymagań, oczekiwał tylko wspaniałych doznań, pieszczot i dotknięć tam, gdzie sobie tego życzył, w tempie takim, jakie sobie wymarzył. Jej pochwa nie przedstawiała już dla niego tylu tajemnic; chciał zbadać wszystkie jej zakamarki, jak gdyby była jego własnością; wcześniej nie miał pojęcia, że dla tej części kobiecego ciała można żywić tak osobisty i pełen zachłanności stosunek. - Obdarz mnie swoim bakłażanem - powiedziała. - Wypełnij nim moją grządkę