Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Pamiętam wtedy, jak mówiłeś, co masz zamiar robić. Będzie już parę lat temu, ale ja ciągle pamiętam ten twój greps… — Mówisz tak, że cholerę można z tego zrozumieć — rzekł Kubuś obojętnie. — Co ja mogę zrobić — westchnął Moryc. — Człowiek gimnastykuje się, jak może… Buja się na huśtawce zwątpienia i rozpaczy… Kubuś uśmiechnął się. — Ładne — rzekł. — To coś dla mnie. — Widzisz — uśmiechnął się melancholijnie Moryc. — Już coś zarobiłeś. Zyski z kontaktu z tak zwaną gadką. — Kto cię tak odmownie załatwił? — spytał Kubuś, wskazując na świeżą bliznę pod podbródkiem Moryca. Zielone, drwiące oczy Moryca ściemniały, stały się poważne, czujne i złe. — Chyba nie uderzyłeś się podczas jedzenia? — rzekł z zainteresowaniem Kubuś. — Nieważne — rzekł Moryc. — Sprawa do załatwienia. Ostatnie słowo nie zostało jeszcze powiedziane. — Wódkę pijesz? — Dlaczego mam nie pić? Ale uważaj, Kuba, ja mam do ciebie interes: nie skombinowałbyś mi jakiej roboty? Kubuś milczał chwilę. Po czym rzekł wolno: — Po co? Upijesz się, narozrabiasz i ja będę się potem tłumaczył za ciebie? Jeżeli nie gorzej… Moryc nie odpowiedział. Szedł zamyślony, dłubiąc w nosie. — Nie wstąpiłbyś ze mną na jedno szkło? — spytał po chwili. — Nie mam czasu — rzekł Kuba. — Umówiłem się za piętnaście minut. — Wystarczy, rzekł Moryc. — W sam raz, żeby rozbić ćwiartkę. Zaczekaj… Szybko wszedł do mijanego sklepu spółdzielni spożywców i po kilkunastu sekundach wyszedł, wkładając ćwiartkę wódki do kieszeni welwetowej kurtki. — Chodź — rzekł do Kuby i skręcił w ulicę Widok. „Nie ma rady… — pomyślał Kuba — nie mogę mu sprawić przykrości”. Weszli do starej, niskiej bramy i przystanęli w ciemnawym kącie za drewnianym, brudnym zaworem. Moryc lekkim uderzeniem nasady dłoni wybił korek z butelki i przechylił ją do ust. Pił, łykając bez żadnego wrażenia palący płyn, jakby to było kakao, grdyka latała mu miarowo w muskularnej szyi. Po czym otarł rękawem szyjkę butelki, wręczył ją Kubie i rozdarł świeżą paczkę żeglarzy. Kubuś przytknął ćwiartkę do warg. Pił, dziwiąc się, jak bardzo wódka mu smakuje. „Dawno już tak nie było — pomyślał — to odświeża”. — Posłuchaj, Kuba, jaka jest sytuacja — rzekł Moryc. — Uważasz ja znam dziewczynę. — Winszuję — rzekł Kubuś. — Tkliwość uczuć zmienia człowieka. Wyobrażam sobie… — Czekaj — przerwał Moryc. — To nie jest takie proste. Ostatecznie trochę ciała to nic nowego. Ale tym razem jest jakoś inaczej. — W porządku — rzekł Kuba. — Mogę być świadkiem. Albo drużbą. Jak chcesz? Kupię wam prezent ślubny. Najlepiej obrus albo żelazko elektryczne. To będzie fundament rodzinnej egzystencji, dobrze? — Kto wie? — rzekł miękko Moryc Rysy twarzy mu złagodniały, jakby wyprostowane po wódce. — Kto wie… — powtórzył, zaciągając się głęboko papierosem — czy mnie właśnie nic o to chodzi?… Ona mieszka w Aninie — dodał naraz, bez wyraźnego związku z rozmową, jak to czynią ludzie myślący intensywnie i dużo o kimś odległym, a ciągle tuż obecnym. Kuba spoważniał. — Zaryzykuję — rzekł. — W ciągu tygodnia postaram się dać ci odpowiedź. Wpadnij do mnie do redakcji. — Nie — powiedział szybko Moryc. — Nie wpadnę. Wolę nie. Nigdy nic nie wiadomo… Jak będziesz o czymś wiedział, daj mi znać. Tylko wiesz… coś takiego dla mnie… Referencji mi brak, jako też zaświadczeń z dotychczasowej pracy. — Zgoda — rzekł Kubuś — gdzie cię szukać? — W przedsiębiorstwie — rzekł z grymasem ust Moryc — na tyłach kina „Atlantic”. Widzisz, trzeba utłuc parę groszy, póki nie zapalę domowego ogniska. Znowu robię w biletach, to jest jedyny fart, jaki został… Podał butelkę Kubusiowi, który pociągnął zdrowego haka, po czym wolno wypił resztkę wódki. Pustą butelkę postawił pieczołowicie w kącie bramy, pod odrapanym z tynku murem. — Dla ubogich… — rzekł z uśmiechem. — Załatwione — rzekł Kuba — muszę iść. Czekaj na wiadomość ode mnie. Wyszli z bramy i podali sobie ręce. Kuba skręcił w Marszałkowską i” wszedł do „Krysieńki”. Przy brzydkim stoliku, między oknem a lśniącą niklem aparaturą do parzenia kawy, siedział Kolanko czytając gazetę. Kuba usiadł przy nim. — Spóźniłeś się — rzekł Kolanko, nie opuszczając gazety. — Trochę — przyznał Kubuś. — Piłeś wódkę. — Odrobinę. — Jak chcesz — rzekł Kolanko. — Nie będziemy grać w brydża. Za każdą wódkę pozbawiam cię brydża. Nie, mam na ciebie innego sposobu. — Trudno — westchnął Kubuś. — Okrucieństwo zawsze przeważało w pana charakterze. Kubuś przepadał ostatnio za brydżem. Nie czuł jednak teraz ogromu straty. Wódka zakreśliła czerwone koła pod jego piwnymi oczyma, było mu w tej chwili Wesoło i zdawało mu się, że obdarzony jest niezwykłą przenikliwością umysłu, przed którą nic nie jest w stanie się ukryć. Poprawił seledynowocytrynową muszkę i spytał swobodnie: — Pan redaktor miał coś do mnie? — Owszem. Chcę z tobą porozmawiać teoretycznie. — Przepadam za teorią