Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wszystko wskazywało na to, że miała mu ona dostarczyć zajęcia na resztę życia. Przed Hawkanem bowiem, rozłożone troskliwie na ziemi, leżały fragmenty rogu, które Iydahoe przyniósł z ruin wioski Srebrnych Łososi. Szaman większość czasu spędzał na próbach dopasowania tych kawałków tak, aby dało się z nich odtworzyć Koźli Róg. Młody wojownik osobiście uważał, że próby te skazane są na niepowodzenie. Nie wiedział nawet, czy znalazł wszystkie kawałki, nie był również pewien, czy odszukał przynajmniej większą część ułamków spiralnego rogu. Niektóre tworzyły wylot, inne dawały się złożyć w łuk krzywizny, lecz niewątpliwie wielu ułamków brakowało. Iydahoe wybrał się nawet raz jeszcze do zgliszcz wioski Srebrnych Łososi, ale przyniósł stamtąd jedynie parę drobnych kawałków. Sam Iydahoe odtworzył dla siebie wielki bojowy topór Odnajdywacza Ścieżek. Wyciosał drzewce z pnia drzewa żelaznego i wyprażył je w ogniu, potem zaś osadził na nim długą i wąską głownię. Stal nie straciła nic ze swej twardości i gdy wojownik oczyścił ostrze, zalśniła blaskiem, który rozsławił ją przed wiekami. Dallatar zdjął mięsiwo z jego barków, a dziewczęta zakręciły się w poszukiwaniu drewna do wędzarni. Część dziczyzny zostanie zjedzona od razu, a resztę zachowa się na później. Wojownik przykucnął obok Hawkana obserwując, jak starzec składa fragmenty rogu. Bakall wrócił na swój posterunek. Młody elf oddalił się, a zaraz potem Iydahoe usłyszał gwizd żurawia - znak od Bakalla, że zbliża się jeden z członków plemienia, który niesie ważne wieści. Wojownik podniósł broń i pobiegł ku wyjściu z wąwozu. Wnet spotkał się z siedzącym na ziemi spoconym Kagwallasem, jednym z młodzików młodszych o parę lat od Bakalla. Na widok Iydahoe wstał czym prędzej. - Mam wieści od Kaheeny - oznajmił, choć niełatwo mu było mówić, dyszał bowiem ciężko po biegu. - Wziął jeńca... jednego z Domowych Elfów. Chce, żebyś go przesłuchał. - Wziął jeńca? - zaniepokoił się Iydahoe. I cóż im przyjdzie z tego, że mają jednego z Domowych? Rad był, że Kaheena nie przywlókł więźnia do kryjówki, nie bardzo jednak wiedział, co z nim począć. - Gdzie go trzymacie? - W dolinie nad bliźniaczymi wodospadami, obok Sadzawki Łososi. Iydahoe znał to miejsce i wiedział, że tam właśnie Kaheena najchętniej łowił ryby. Znajdowało się w odległości paru godzin marszu od kryjówki - niepokojąco bliskie miejsce na trzymanie Domowego. Wojownik postanowił nie tracić czasu na czcze rozmyślania. Ruszywszy szybkim marszem, odnalazł Kagonestyjczyka i jego jeńca w miejscu, które wskazał mu Kagwallas. Jeńcem okazał się złotowłosy elf, który ze związanymi na plecach dłońmi siedział ponuro na trawie. Nie opodal na piętach przysiadł Kaheena, który wpatrywał się w jasnowłosego Domowca tak intensywnie, jakby chciał na wylot przewiercić mu wzrokiem czaszkę. Gdy Iydahoe wkroczył na niewielką polankę, jego współplemieniec zaledwie kiwnął głową. - Co to za jeden? - spytał Iydahoe. - Twierdzi, że jego zadanie polega na wytyczaniu drogi. Utrzymuje, że ludzie z Istar i Domowcy przeprowadzą przez puszczę wielką drogę. On wyszukuje najlepsze miejsca do budowy. Jeniec przez chwilę wodził nienawistnym wzrokiem od jednego do drugiego wolnego elfa. Iydahoe natomiast przypomniał sobie niedawno spotkanych ludzi i dziwny sposób znaczenia drzew... Wzdrygnął się gwałtownie. - Czyżby Domowcy zawarli przymierze z Istar? - spytał z niedowierzaniem. Złotowłosy wzruszył ramionami. - Któż wie, co zechce zrobić Król-Kapłan. Iydahoe pomyślał, że jeniec pogodził się już z nieuniknionym losem. - Dlaczego Silvanestyjczykom zależy na tym, aby przeprowadzić drogę do Istar? Jeniec ponownie wzruszył ramionami. - Może dla śpiewaków. Każdego roku posyłamy do Istar chór złożony z naszych kleryków. Śpiewają podczas wielkich świąt w katedrze Króla-Kapłana. W zamian tamtejsi kapłani udzielają im swych nauk. Dla elfów, którzy poddają się władzy i zarządzeniom ludzi, Iydahoe żywił wyłącznie pogardę, ukrył jednak odrazę, aby wydobyć z jeńca jeszcze nieco wiadomości. - Tędy będzie przebiegała droga? - spytał, wskazując nacięcia na drzewach. - Jedna z wielu. W rzeczy samej sądziliśmy, że wy, Malowane Elfy, odeszliście stąd i nikt nie będzie niepokoił podróżnych ani karawan. Oczy wojownika błysnęły groźnie. - Puścimy cię wolno, ale kiedy wrócisz do swoich panów, powiedz im, że Kagonestyjczycy nie odeszli! Każdy człowiek i elf, który wkroczy do tych lasów, zostanie zabity! Domowiec roześmiał się pogardliwie. - Może zabijecie kilku, może uda się wam zabić wielu, ale jeśli sądzicie, że zdołacie powstrzymać budowę drogi, jesteście durniami! Król-Kapłan wysyła swych ludzi, dokąd chce, i nie obchodzi go, ilu z nich zginie. - Zabijemy więc wszystkich! - Iydahoe poczuł, że wzbiera w nim gniew, który niemal zaćmił mu wzrok. Przypomniał sobie rzeź współplemieńców. Choćby każdego dnia zabijał kilkunastu legionistów, nie zdoła w pełni zemścić się za tamtą brutalną napaść. Być może powodem tego, co się wówczas stało, było zaślepienie elfa, może jego uwagę rozproszyło wspomnienie rzezi lub strach, który zaczął sączyć się do umysłu wojownika. Tak czy owak, Iydahoe nie spostrzegł w porę, że dłoń Domowca nagle wyskoczyła tamtemu zza jego pleców. W dłoni tej srebrzyście połyskiwało ostrze niewielkiego sztyletu, który Kaheena przeoczył, kiedy krępował jeńca. Silvanestyjczyk pchnął błyskawicznie, kierując ostrze w pierś Iydahoe, który, zatopiony we własnych myślach, nie dostrzegł zagrożenia. Nie zdążył nawet się poruszyć. Kaheena spostrzegł jednak, co się święci. Rzucił się do przodu, usiłując chwycić napastnika za dłoń - i chybił. Ostrze gładko wniknęło w jego pierś. Wolny elf jęknął tylko, podczas gdy Iydahoe, który ocknął się wreszcie, jednym cięciem topora przerąbał gardło Domowca. Obaj przeciwnicy runęli na ziemię, gdzie ich krew zmieszała się, po czym zaczęła wsiąkać w ściółkę. - Nie! - jęknął Iydahoe, widząc strumień szkarłatu, który wypływał z piersi jego towarzysza. Kaheena spojrzał nań ze zdumieniem, poruszył wargami... i zamknął oczy. Gdyby nie śmiertelna bladość jego twarzy, można by pomyśleć, że zasnął. Odciągając ciało wroga, Iydahoe zauważył niewielką pochewkę przymocowaną z tyłu do pasa Domowca. W niej właśnie ukrywał swój sztylet. Wojownik pochował towarzysza tam, gdzie padł. Silvanestyjczyka zostawił na żer krukom. Kierując się ku ukrytej wiosce, osamotniony Iydahoe zapłakał, pojmując gorzką ironię sytuacji. Zginęli dwaj wojownicy elfów, jeden zadał śmierć drugiemu. W zależności od punktu widzenia można w tym było widzieć ofiarę albo przekleństwo na drodze, którą kazał zbudować Król-Kapłan odległego Istar. Rozdział 25 - Zasadzka Istarianie budowali drogę cztery lata