Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Pod kierunkiem zhentarimskiego oficera dwa tuziny najemników odwróciły się, by przyjąć atak z tyłu, ale większość jaszczurów pozostawała nieświadoma niebezpieczeństwa. Ich uwaga była skupiona na przeciwnym końcu wybrzuszenia, gdzie Lander właśnie dostrzegł drugą grupę Beduinów, blokującą drogę w głąb kanionu. Szejk wskazał na Beduinów obstawiających odległy koniec wybrzuszenia. - Moi sprzymierzeńcy. Raz'hadi - wyjaśnił. - Asabisi i ich mistrzowie są zamknięci w pułapce. Beduini faktycznie zajmowali doskonałą pozycję taktyczną, ale Lander daleki był od zadowolenia. - Nie podoba mi się to - rzekł. - Wróg jest na tyle silny, by posiadać tylną straż. Szejk zachichotał i wskazał w górę kanionu. - To załatwione. Przegnaliśmy ją. - Może - przyznał Lander. Nawet jeśli Zhentarimczycy uświadomili sobie, że Mahawowie nadchodzą, to na pewno nie wierzyli, że broniący wjazdu do kanionu oddział został przepędzony. Ciągle podejrzewał, że wróg może zgotować im jedną czy dwie niespodzianki zanim bitwa dobiegnie końca. - Mam nadzieję, że wykorzystamy sprzyjające nam szczęście. Kiedy to mówił, zajęczały lecące z krawędzi wąwozu strzały. Popatrzył dwieście stóp w górę i ujrzał postacie siedemdziesięciu pięciu mężczyzn wypuszczających w kierunku wybrzuszenia kolejną salwę. Jęki bólu i zdezorientowane okrzyki popłynęły ze stłoczonych szeregów asabisów. Podnieceni Mahawowie dodali do ataku własną salwę. - Najeźdźcy zatrzaśnięci są pomiędzy lwami a leopardami - przechwalał się Sa'ar. - Żaden nie może nam ujść! Gdy to mówił, z tylnych szeregów asabisów w ich stronę odwróciła się zakapturzona postać. Wyciągnęła palec w kierunku szyków Mahawów. - Czarodziej! - wrzasnął Lander pokazując na zakapturzona figurę. - Zastrzelcie go, zanim... Straszliwy huk napełnił kanion. Lander zamknął oczy tuż przed tym, jak wszystko zbielało. Gwar bitwy momentalnie ucichł. Lander otworzył oczy: powietrze zapachniało właśnie wielbłądzim włosiem i przypalonym ludzkim mięsem, pierwsze osiemdziesiąt stóp szeregów Mahawów było zdziesiątkowane. Ludzie i wielbłądy leżeli na dnie kanionu, niektóre z ciał z płomykami tańczącymi tam, gdzie uderzył świetlisty piorun. Ci, którzy nie padli, włączając wojowników z tylnych szeregów, rozpaczliwie tarli oczy, próbując odzyskać wzrok. Na skraju wybrzuszenia Lander dostrzegł samotną sylwetkę chłopca, starającego się utrzymać na nogach. Jego kolana uginały się, a on wydawał się być zdezorientowany. Chłopiec - mógł nim być tylko Kadumi - zdołał ustać, co nie udało się wielu mężczyznom wokół niego. Za Kadumim zakapturzona postać, która rzuciła czar, wrzeszczała na asabisów i machała w stronę szeregów Mahawów. Lander odwrócił się do Ruhy. Wskazując na wrogiego czarodzieja powiedział: - Ten człowiek musi umrzeć! Ruha zawahała się spoglądając na Sa'ara i innych Beduinów, w tej samej chwili asabisi zasypali Mahawów deszczem bełtów. Zdezorientowani ludzie Sa'ara krzyczeli w panice, kilku, odzyskawszy wzrok, wróciło do ostrzału. Z krawędzi kanionu świsnęła w dół kolejna salwa strzał. - Zrób coś, inaczej Mahawowie przepadli! - warknął Lander. - Daj mi piasek - rzekła wdowa wyciągając rękę. Harfiarz przynaglił wielbłąda, by podszedł bliżej do ściany kanionu. Nabrał w garść piachu i podał jej. Gdy spojrzał z powrotem na bitwę, nieprzyjacielski czarownik zdawał się ponownie zwracać ku Mahawom, choć w ciemnościach trudno było mieć co do tego pewność. Lander obawiał się, że gotował się do kolejnego czaru. - Ruha! Teraz. Nawet mówiąc to, słyszał jak szeptała zaklęcie. Za wrogim czarodziejem pojawiła się, skacząca w jego kierunku sylwetka wielkiego kota. Straszliwy wrzask przebił zgiełk bitwy, gdy kot dotknął go przednimi łapami. Wlókł mężczyznę po ziemi, by zniknąć w cieniach zalegających wybrzuszenie. Chwilę później spadła na to miejsce ulewa mieczy. Wyzywające wycia kota świadczyły o tym, że zabrał on ze sobą jeszcze kilku Zhentarimczyków. Na nieszczęście śmierć czarownika nie odebrała asabisom odwagi. Kilkuset, odrzuciwszy kusze i wyciągnąwszy miecze, odwróciło się i ruszyło na Mahawów. Lander ujrzał jak Kadumi wraz z garstką wojowników zbierali siły, by przeciwstawić się uderzeniu - każdy z nich ściskał bułat w jednej, a jambiya w drugiej dłoni. - Zapełnijcie rozpadlinę! - krzyknął Sa'ar, nakazując tylnym szeregom pójść naprzód. Kolumna ruszyła w dół kanionu Według Landera zbyt wolno - choć niewiele mógł uczynić, aby ich popędzić. Z całych sił poganiał wielbłąda, ale w tak wąskim przesmyku jego wierzchowiec mógł poruszać się nie szybciej, niż wielbłąd szejka i grupka innych zwierząt. Na krańcu wybrzuszenia asabisi przewalili się nad Kadumim i resztą. Lander ujrzał jak młodzieniec przewraca się i niknie w ścisku. Harfiarz, wyciągając bułat jambiya, zsunął się z wielbłąda. - Co robisz? - zapytała Ruha. Lander zaskoczony, że wdowa zdołała za nim nadążyć zatrzymał się i rzekł: - Kadumi jest w opałach. Ruha zaskoczyła go wyciągając własny sztylet i ześlizgując się z grzbietu wierzchowca. - Twoja troska trochę mnie dziwi, biorąc pod uwagę jak cię traktował. Piechotą łatwiej było im przedzierać się do przodu