Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Tak, dużo lepiej. A właściwie, czego miałbym się bać? Niczego, gdyż Clarke posiadał psycho-talent, którego nikt jeszcze na dobre nie wypróbował. On chronił go przed kłopotami, jak matka ochrania swoje dziecko. Był niemal deflektorem. Omijały go pociski. Potrafił spacerować po polu minowym. Stanowił przeciwieństwo kogoś, komu zdarzają się przykre wypadki. Z każdej, nawet śmiertelnej sytuacji wychodził cało. Kiedy jednak miał wykręcić żarówkę, wyłączał prąd. "Co ma być, to będzie" - pomyślał, kierując kroki ku Sanctum Sanctorum. Zapukał do drzwi. - Kto tam? - Usłyszał gburowaty głos. - Darcy Clarke - powiedział głośno. "Arogancki skurwiel" -pomyślał. - Wejdź, Clarke. Gdzie, do diabła, się podziewasz? Pracujesz tutaj czy nie? Clarke chciał odpowiedzieć. - Siadać! - Usłyszał. Clarke wolał stać. Miał już dość po sześciu miesiącach pracy pod dowództwem nowego szefa INTESP. Doszedł do wniosku, że nie chce pracować dla tego nieznośnego skurwiela. Sir Keeman Gormley był gentelmenem w każdym calu. Alec Kyle - przyjacielem. Pod nadzorem Clarke'a sekcja działała skutecznie i przyjaźnie - w każdym razie w stosunku do swoich przyjaciół. Ale ten typ okazał się... zwyczajnym prostakiem. Gburem. Prymitywem. Nie potrafił zarządzać ludźmi. Nie był wróżbitą, telepatą, deflektorem. Jedyny talent stanowił jego umysł. Nieprzenikniony: żaden telepata nie mógł weń wtargnąć. Szef siedział za biurkiem. - Mówiłem... - Tak, słyszałem - uciął Clarke. - I odpowiedziałem tym samym: dzień dobry. Teraz Wellesley popatrzył do góry i Clarke ujrzał jego upstrzoną na czerwono twarz. Zobaczył także akta Harry'ego Keogha, porozrzucane po całym biurku. I po raz pierwszy się zastanowił, o co tu właściwie chodzi. Norman od razu wyczuł nastrój Clarke'a. Wiedział, że zbliża się próba sił. Niebezpieczeństwo tego wisiało w powietrzu od momentu, kiedy objął funkcję szefa. Wolał się jednak wstrzymać... na razie. - W porządku, Darcy - powiedział, łagodząc ton - widać obydwaj mamy dzisiaj pieski dzień. Jest pan moim zastępcą, pamiętam o tym, i sądził pan, że należy mu się stosowne poważanie. W porządku, ale kiedy sprawy źle idą - i kiedy wszyscy tutaj jesteśmy dla siebie mili i pełni poważania - ja jestem tym, na którego spada cała wina. Jakkolwiek by pan na to nie patrzył, ciągle jeszcze kieruję tą firmą. A przy pracy tego rodzaju... czy trzeba tłumaczyć się ze złych manier? Tyle, jeśli chodzi o mnie. A co sprawiło, że pan dzisiaj wstał lewą nogą? "Co? Kiedy po raz ostatni nazwał mnie Darcy? Na rany Chrystusa, czyżby próbował wreszcie zachować się rozsądnie?" - myślał Clarke. Dał się ułagodzić częściowo i usiadł. - Były diabelne korki i jakiś pajac zajął moje miejsce na parkingu - odrzekł wreszcie. - To na początek. Czekam także na telefon z Rodos od Trevora Jordana i Kena Layarda, w sprawie przemytu narkotyków. Cło i podatki oraz Nowy Scotland Yard będą chciały wiedzieć, jakie są postępy w tej sprawie. Proszę do tego dodać z tuzin pytań od naszego ministra odpowiedzialnego za udział szpiegów mentalnych w pracy nad nie rozwiązanymi większymi przestępstwami, czynności związane z prowadzeniem biura, nadzór nad ambasadą radziecką i... - No, z ambasadą od razu może pan dać sobie spokój. - Wellesley szybko wszedł mu w słowo. - To działanie rutynowe, nieistotne. Kilku dodatkowych Iwanów w kraju? Rosyjska delegacja? Co z tego? Boże, mamy więcej na talerzu niż monotonną, rutynową harówkę. Ale nawet bez tego... tak, widzę, że tkwi pan po szyję. - Tak, cholera - odparł Clarke - i szybko się pogrążam. Nie uważałbym więc wcale za obraźliwe, gdyby po prostu kazał mi pan się wyszczać i zabrać do roboty. Raczej byłbym panu za to wdzięczny. Sądzę jednak, że nie wzywałby mnie pan, gdyby coś pana nie dręczyło. - Na pewno nikt nie mógłby panu zarzucić, że owija pan w bawełnę, prawda? - powiedział Norman. Przez chwilę patrzył nieruchomo, w sposób wydawałoby się nieco mniej wrogi. Przyglądał się siedzącemu naprzeciw. Przy całym swoim niesamowitym talencie Clarke nie był osobą cieszącą oczy. Nikt by nie przypuszczał, że mógł kiedyś piastować stanowisko szefa czegokolwiek, nie mówiąc już o najtajniejszym wydziale brytyjskim