Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zwalniał nacisk ust, przesuwał je delikatnie, muskał jej wilgotne wargi. - Kto nauczył cię tak całować? - Kiedy po koncercie w Resursie podeszłaś do mnie z gratulacjami, wiedziałem, że będę cię tak całował. Nie przewidziałem tylko dokładnej daty pierwszego pocałunku. - A gdybym nie przyszła? - Wiedziałem, że przyjdziesz. - Musiałam? - Tak. Młoda śpiewaczka, uczennica Solivy nie mogła zlekceważyć koncertu renomowanych śpiewaków. Tym bardziej że Dorville śpiewał z akompaniamentem Solivy. - Soliva musiał poznać nas ze sobą, bo należałeś do bohaterów wieczoru. Przeznaczenie. - Kiedy pierwszy raz pomyślałaś o mnie z czułością? - Najpierw odczułam zaciekawienie, gdy na estradę wchodził słynny pan Chopin. Potem bawiłam się z całą salą twoim żartem, gdy wybrałeś temat do improwizacji - Miotełki, które śpiewa warszawska ulica. - „Cóż to za pani ta, co na łbie fioki ma?”. - Poczułam ciepło w sercu, gdy sala grzmiała brawami na twoją cześć. Podziwiałam twoje błyskotliwe pomysły w wariacjach i twój akompaniament, gdy śpiewał Capello. - Pamiętam twój niewinny uśmiech. Prosiłaś, bym ci akompaniował na próbach w konserwatorium. - Odwagi dodawała mi powszechna opinia, że jesteś mistrzem akompaniamentu. Twój występ zwabił do Resursy na Miodowej matki mające córki na wydaniu. - Twoja matka też marzy o majętnym zięciu. - Wolno jej marzyć. O naszych uczuciach i planach nie wie nikt i nikt się nie dowie. Bądź spokojny. - Ty sobie życzyłaś ścisłej konspiracji, żeby nie drażnić matki. - Nie, to ty tak postanowiłeś, bo bałeś się, że rola kandydata na męża bez stabilizacji materialnej, na garnuszku u rodziców, jest ci niewygodna. - Niech będzie, ustaliliśmy tak dla wspólnego dobra. - A Moriolka? Piękny wieniec przysłała ci na koncert do Resursy. Warszawa aż huczy o waszych amorach. - Moriolka? Ja miałbym coś cierpieć do niej? Byliśmy dziećmi, kiedy bawiliśmy się w piasku w ogrodach Belwederu. Dziecinne figle, błazeństwa, maskarady. Moriolka jest dla mnie jak siostra. To parawan naszej miłości, Konstancjo. - Chcę w to wierzyć, ale łez nic nie powstrzyma. Czasem wydaje mi się, że jestem Małgorzatą, a ty Faustem, którym steruje Mefisto. - A ja boję się, że jesteśmy jak Tytania i Osioł. - Och, zlituj się, czy moje łzy są ci potrzebne? - Pssst! Słychać kroki. Ktoś nadchodzi. - Tu jest aria Mercadantego... Rozłóż szybko nuty... Usiądź do fortepianu... Ja zaśpiewam... W szparę uchylanych drzwi klasy wsunął głowę Soliva. - Pracujecie? Bene. Molto bene. Okazja zawarcia znajomości z Konstancją nadarzyła się w grudniu. Taka sposobność, na jaką pewnie czekał, wymarzona, a niby przypadkowa, nieujawniająca jego zachodów w tym kierunku i stawiająca go w sferze zainteresowań młodej śpiewaczki. Przed świętami Bożego Narodzenia, które miały być jego ostatnią Wigilią w Warszawie, w Resursie Kupieckiej przy ulicy Miodowej występowali zagraniczni śpiewacy, Capello i Dorville. Pierwszemu akompaniował Chopin, drugiemu Soliva. Uczennica Solivy, młoda śpiewaczka, nie mogła zlekceważyć takiego koncertu. Musiała przyjść. Powinna złożyć gratulacje profesorowi za kulisami. Z pewnością natknęła się na Chopina, Soliva go jej przedstawił, żeby nie popełnić nietaktu. Młody pianista należał do bohaterów wieczoru. Nie tylko akompaniował, ale sam improwizował. Zerwała się burza oklasków, gdy zagrał temat - Miotełki z Chłopa milionowego. Od kilku tygodni, po premierze sztuki Raimunda z muzyką Damsego, melodie Miotełek śpiewała warszawska ulica: Cóż to za pani ta, Co na łbie fioki ma? Krok szumny, śmiały gest, Wszak to kucharka jest. Na sztuce Raimunda Teatr Polski wypełniał się do ostatniego miejsca, śmiech widowni towarzyszył tym kupletom i audytorium w Resursie śmiechem przyjęło żart Chopina, który wybrał taki temat i przetwarzał go w zręcznych wariacjach. Jako partner Friedricha Capello też wywołał podziw i rozmowy za kulisami dotknęły tego tematu. Nikt w Warszawie nie akompaniował tak jak on, znawca śpiewu, zakochany w operze, który nieraz towarzyszył przy fortepianie śpiewaczkom w salonach artystycznych u pani Kickiej, Tańskiej, Nakwaskiej, Pruszakowej, u Cichockich, Kesslerów. Nie wiadomo, kto pierwszy wystąpił z inicjatywą, może sam Soliva zachęcał go, by odwiedził klasę w konserwatorium i akompaniował pannie Gładkowskiej, pannie Wołków. Gładkowska z pewnością potrafiła docenić to, że wyczuwał i uprzedzał niuanse głosu, każde zwolnienie, ściszenie. Występ w Resursie przyniósł mu rozgłos. To był jego pierwszy od lat dziecięcych publiczny koncert w Warszawie, nie licząc popisów szkolnych i tego, że przed czterema laty grał w kościele ewangelickim dla cara Aleksandra. Do Resursy przybyły szanowane familie, zjawiły się panny Magnuszewskie, przyjaciółki Ludki Chopinówny, i zaprzyjaźnione z siostrami Chopina córki mecenasa Ziemięckiego, zwłaszcza Eleonora