Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Uda³o siê? - Tak, jesteœmy ju¿ w hiperprzestrzeni. Ubierz siê. Tommy siad³ na ³ó¿ku i zacz¹³ ostro¿nie wk³adaæ koszulê. - A gdzie Artur? - zapyta³. - W swojej kajucie, z Andriejem. On jest nawet lepszym leka- rzem ni¿ ja zabójc¹. Keyowi przebywanie w „piekarniku" specjalnie nie zaszkodzi³o - wprowadzony do skóry ceroplast chroni³ nie tylko przed ciosami Mekloñczyka, ale równie¿ przed wysok¹ temperatur¹. Nieuniknio- nym efektem rakotwórczym Dutch siê nie przejmowa³. - Bardzo pana zawiod³em? - zapyta³ Tommy. - W normie. - Key usiad³ w fotelu, w zadumie patrz¹c na ch³op- ca. Pomiêdzy nimi wznosi³a siê lodowa œciana, któr¹ wyczuæ mogli tylko oni sami. - W³¹czyæ muzykê, panie? - spyta³ przymilnie statek. - WsadŸ sobie zatyczki do uszu! Pytaj, Tommy. Ch³opiec ostro¿nie spuœci³ nogi z ³ó¿ka, spróbowa³ siê na nich oprzeæ i znowu opad³ na poduszkê. - Key, dlaczego siê rozmyœli³eœ? Czemu mnie tam nie zostawi³eœ? - Jak do tego doszed³eœ? - zainteresowa³ siê Dutch. - Pomyœla³em trochê. Po¿ytku ze mnie nie by³o i byæ nie mo- g³o. Gdyby do szturmu potrzebny by³ jeszcze jeden bojownik, po- prosi³byœ Rodzinê. Tak? - Tak. - A to znaczy, ¿e chcia³eœ mnie wykorzystaæ do czegoœ innego. Skoro ratowaliœmy mojego sobowtóra, to pewnie mia³em go zast¹- piæ. Cia³o zosta³oby na miejscu, nikt by was nie goni³. - Zgad³eœ - przyzna³ Key. - Ale nie mia³em zamiaru ciê zabi- jaæ. Tylko uœpiæ. Przecie¿ obieca³em. - Dziêkujê. - Poznajê rodzinn¹ uprzejmoœæ. Proszê bardzo. - Key wsta³. - Pójdê do Artura. Z nim jest znacznie gorzej, ma³y. - Nie powiedzia³eœ, dlaczego - rzek³ Tommy i Key wyczu³ w |jego g³osie intonacjê Curtisa. - Dobrze. Jeœli powiem, ¿e zrobi³o mi siê ciebie ¿al, uwierzysz? — Pewnie, ¿e nie. - To nie wierz. Louis zadzwoni³ do Ka³ prosto z dogarskiego aTanu. Oznajmi³, ¿e przed³u¿y³ sobie nieœmiertelnoœæ i poprosi³, ¿eby przys³aæ po nie- go kuter. Izabela przerwa³a po³¹czenie. Mia³a doœæ k³opotów z Mar- jan, nad któr¹ pracowa³a teraz brygada techników i lekarzy, i z T/sa- nem, który po pojedynku z rodakiem znalaz³ siê obok niego na stole operacyjnym mekloñskich chirurgów. Nomachi móg³ sam dostaæ siê na stacjê - ¿eton SBI dawa³ mu W7Starczaj¹ce mo¿liwoœci. Beztroska Lemaka doprowadza³a j ¹ do sza³u. Przez ca³y dzieñ ad- mira³ biega³ po stacji, kontroluj¹c prace remontowe, prowadz¹c nie- koñcz¹ce siê rozmowy z administracj¹ planety i sztabem g³ównym, za- niepokojonym ostatnimi wypadkami. Jego reputacja i wydarzenia ostat- nich tygodni pozwoli³y zatuszowaæ skandal. Ka³ nie w¹tpi³a, ¿e w re- zultacie wszystko zostanie zrzucone na darloksañskich terrorystów. Admira³ wezwa³ j ¹ dopiero noc¹— wystarczaj¹co niedwuznacz- ny gest. Ka³ zjawi³a siê w jego gabinecie, kipi¹c niezadowoleniem, i zosta³a przyjêta kieliszkiem martini. - Musimy siê trochê zrelaksowaæ - oznajmi³ Lemak. - Nie co dzieñ armia i SBI dostaj¹ takiego prztyczka w nos, prawda? - Czyjœ nos okaza³ siê za bardzo zadarty do góry - odpar³a Iza- bela, bior¹c kieliszek. W jej sytuacji nie mog³a k³óciæ siê z Lema- kiem, ale nie mia³a zamiaru powstrzymaæ siê od z³oœliwoœci. - Nie przeczê - admira³ by³ pokojowo nastawiony. - Ale jaki bezczelny, co? Jestem zachwycony twoim Altosem. - Nie jest mój! - Ani mój, niestety. - Lemak napi³ siê wina. - Ka³, niepotrzeb- nie siê denerwujesz. Co mieliœmy? Ch³opca, na którym zaklinowa³ siê ca³y system dochodzenia, który umia³ wytrzymaæ ka¿dy ból i przemieniaæ narkotyki w gówno. Nie jestem pewien, czy nasz le- karz znalaz³ przyczynê jego uporu. Ponadto Artur ma aTan i raczej nie odebraliœmy mu wszystkich mo¿liwoœci pope³nienia samobój- stwa. Po prostu by³ pewny siebie. - A co mamy teraz? - zapyta³a ironicznie Izabela. - Teraz mamy wyraŸny œlad kutra, którym ch³opiec mknie pro- sto do swego celu. Wystartujemy jutro rano i zawiœniemy im na ogo- nie. Curtis junior d³ugo nie poci¹gnie, sama wiesz. Ale jest najwy- raŸniej nastawiony na wykonanie zadania tatusia. Maj¹ tylko jedno wyjœcie: poœpiech. - Wystartujemy rano - powiedzia³a Izabela patrz¹c przez Le- maka. - Rano... - Wszystko w porz¹dku? Ka³ otrz¹snê³a siê. Uœmiechnê³a siê do admira³a i na jej twarzy nagle pojawi³a siê bezbronna naiwnoœæ dawnej uczennicy, która przy- kleja³a nad ³ó¿kiem portrety bohaterów Wielkiej Wojny. - Jestem zmêczona, Lemak - poskar¿y³a siê. - Powinnam by³a zabiæ Altosa na Tauri. Ch³opiec siê trzyma³, bo w niego wierzy³. Nie mo¿na zostawiaæ ludziom wiary w przyjació³. Za bardzo im to po- maga. - Jaki tam z niego przyjaciel! Doskona³y najemnik, któremu obiecano z³ote góry i bezp³atny aTan. - Nie widzia³eœ, jak walczy³ z T/sanem. Najemnik by siê pod- da³ albo zgin¹³, os³aniaj¹c wyjœcie. A Key walczy³, ¿eby zwyciê¿yæ |i odejœæ. Mia³ motywacjê. Nawet cyborg wydawa³ siê znu¿ony. Wyszed³ z ma³ej sypialni - na kutrze nie przewidziano oddzielnego bloku medycznego - i wi- dz¹c Keya przy stole, usiad³ obok. - Mów - powiedzia³ Key, dopijaj¹c drug¹ fili¿ankê kawy. - Umrze. - Rozumiem. Kiedy i na co? - W ci¹gu tygodnia. Nie chodzi o tortury, ma pora¿ony szpik kostny. Zdaje siê, ¿e ktoœ postawi³ sobie za cel ca³kowit¹ steryliza- cjê jego krwi. - ¯adnych szans? Andriej pokrêci³ g³ow¹. - Coœ ciê martwi? - spyta³ Key. W spojrzeniu cyborga mignê³o zdumienie. - Oczywiœcie. Operacja zakoñczy³a siê fiaskiem. Zgin¹³ Me- kloñczyk. Bracia szeregowcy nie zas³ugiwali na wspomnienie. - Ch³opiec ma aTan. Cyborg zastanawia³ siê przez sekundê. - W takim razie po co ci¹gnêliœmy go na statek? Key nachyli³ siê do groteskowej g³owy cyborga i w zaufaniu wyszepta³: - ¯eby umar³ w odpowiednim miejscu. Andriej podniós³ siê p³ynnie. - Przejmê sterowanie. Dok¹d prowadziæ kuter? - Na Ursê. - Do Bullratów? - Tak. Oczywiœcie, do imperialnej enklawy. O ile wiem, tamtej- sza SB1 ma wystarczaj¹co du¿o wewnêtrznych problemów, by jesz- cze kontrolowaæ statki tranzytowe. Przesi¹dziesz siê na jakiœ linio- wiec na Gorrê, a my polecimy dalej. - Dobrze. - Andriej - odezwa³ siê nieoczekiwanie dla samego siebie Key. -Naprawdê wykonaliœmy zadanie. Wszystko jest w porz¹dku. Prze- ka¿ Lice, ¿e siê z ni¹ po³¹czê... w miarê mo¿liwoœci. Cyborg skin¹³ g³ow¹. - Nie potrzebujesz pomocy lekarskiej? Key nie by³ pewien, czy to nieoczekiwana ironia, czy oznaka sympatii. - Nie, dziêkujê. Gdy Andriej znikn¹³ na mostku, Key wsta³ i ostro¿nie wszed³ do kajuty Artura. - Witaj - powiedzia³ cicho ch³opiec. Dutch by³ przekonany, ¿e przed wyjœciem Andriej zaaplikowa³ Arturowi œrodek nasenny, wiêc zaskoczy³o go to. - Witaj - odpar³ tak samo cicho. - Lepiej siê czujesz? Prawie ca³e cia³o Artura pokryte by³o warstw¹ ró¿owej galare- towatej papki. Na lewej rêce po³yskiwa³a autostrzykawka, na piersi, wbijaj¹c w skórê rozcapierzone pajêcze ³apki, zastyg³ dysk wzmac- niacza serca. - Aha. Wkrótce bêdê siê czu³ jeszcze lepiej