Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. a może ty jesteś ten chłopiec, co ją uratował? - Tak; - O, to ty jesteś bardzo odważny. Odważniejszy ode mnie i nawet od Fiodora- -pieska. Nie śmiej się. On ugryzł tego banderowca, który do niego strzelał. A potem, potem.;; to już nie mógł. Ale żeby mógł, toby go na pewno rozszarpał.;: I mały Fiodor rozmazał sobie na policzku dużą łzę; Z głębi stodoły wynurzyła się postać z głową zakutaną, mimo ciepła, w jakieś grube chusty, - Fiodor! Co ty tam robisz? Mały chwycił do rąk ziemniak. - Ziemniaki strugam. - Ale! Ozorem mielesz! Doczekasz ty się, doczekasz. I my przez ciebie. Znowuś opowiadał o psie, co? Fiodor milczał. - Zobaczysz, spalą nas i powieszą. Mało ci razy mówiłam? - Ale to tylko chłopiec... - usprawiedliwiał się Fiodor. - Chłopiec! A wiesz, skąd on jest? Z wojska. Więc nie pleć byle czego. Zupełnie zdumiał od czasu, jak nie ma psa. A ty idź, gdzie miałeś iść - zwróciła się do Tomka. Tomek jeszcze raz obejrzał się na małego Fiodora; Chłopak z głową nisko opuszczoną wpatrywał się uporczywie w ziemniaki, na które coraz gęściej kapały łzy. ,Niech pani się na niego nie gniewa. On nie zrobił nic złego" - chciał powiedzieć Tomek. Powstrzymały go jednak oczy kobiety, strzelające ku niemu wyraźną niechęcią czy może strachem, który budzi nienawiść, czasem niczym nie usprawiedliwianą. Spojrzenia te nie zgadzały się z mową kobiety, rozwlekłą, śpiewną, melodyjną, trudną dla Tomka do zrozumienia, ale ładną jakąś i przyjemną. Odchodził. Fiodor nieznacznie pokiwał mu na pożegnanie ręką uzbrojoną w kozik; Od Fiodora Tomek poszedł na chwilę do Marynki, Dziewczynka czuła się już prawie dobrze. Rana goiła się. Ciotka starała się wszelkimi sposobami oderwać myśl dziecka od strasznych wydarzeń. - Ona bardzo lubi małego Fiodora od sąsiadów. Bawią się razem, tylko że on ma mało czasu i matka go tu niechętnie puszczas -- - Dlaczego? - Zastrachana. Boi się już nawet samej siebie^ - A Fiodor? - Ech, to dziecko jeszcze! Zabili mu psa, więc ich znienawidził. A u ciebie co słychać? Polubiłeś Wołkowyję? - Tak. Tu jest pięknie, żeby nie te bandy! - Żeby nie bandy, może by tu nareszcie było życie? Mam czterdzieści pięć lat i przez te wszystkie lata nie było tu nigdy spokoju. Cesarz Franciszek Józef zabierał nam ojców, braci, mężów i narzeczonych na długie lata niewoli w wojsku, A potem jak nie wojna, to bieda, a jak nie bieda, to wojna... i tak dookoła. Najgorsze to szczucie człowieka na człowieka! Twój ojciec często o tym z naszymi mówi. I jak on się nie boi tak narażać? Tomek wzdrygnął się. Kobieta podeszła bliżej, uważnie spoglądając w jego zasmuconą twarz. - Ktoś musi być odważny - powiedziała; Wzrok jej powędrował do okna, w które zaglądała krzywa gałąź; - Niedługo będą czereśnie. Lubisz? - Lubię; - Jeśli doczekamy, będziecie je jedli z Marynką.- - No i Fiodor także. Tomek wymknął się na podwórze. Bardzo chciał się zobaczyć ze Stefanem, ale nie śmiał po raz drugi wleźć w oczy matce Fiodora. Wyszedł na drogę zapyloną miękkim jak kobierzec kurzem. Niebo chmurzyło się, od ziemi podrywał się lekki wiaterek, wzbijał w górę źdźbło trawy, badyl, suchy liść i ginął gdzieś, by za chwilę powrócić silniejszy, bardziej porywisty. Tomek niezdecydowanie zatrzymał się na drodze, śledząc zmianę pogody; - "Będzie burza" - pomyślał i zawahał się, czy szukać dalej Stefana. Jeśli się rozpada, to on zaraz wróci do domu. Cóż by miał do roboty w polu? Moknąć chyba nie ma zamiaru. I Tomek orzysiadł na balach ułożonych koło drogi; Uważał, żeby go nie mogła dostrzec matka Fiodora, schował się prawie cały między płotem a drogą; Wiatr tymczasem coraz ostrzej sobie poczynał. Zrazu ciepły, teraz schłodniał i zwilgotniał, jakby niósł w sobie rozpylone kropelki wody. Chmury urządzały gonitwy po niebie i bawiły się niby w chowanego. Zachodziły jedna na drugą, kryły się za siebie, wpadały znienacka lub roz - Siady.., pierzchały się za dmuchnięciem wiatru. W ślad za nimi uciekało z nieba słońce. Na dworze ciemniało. Ludzie wracali z pola do domów. Z motykami na ramieniu, spędzając krowy i owce. - Wiśnia, gdzie idziesz? Nawróć się! Pry..? cia, do domu! - nawoływali. Ryczały niespokojnie krowy, beczały owce, dzwoniły dzwonki, Wśród tych odgłosów Tomek usłyszał nagle dudnienie szybko biegnących nóg. Odgłos był charakterystyczny dla bosych stóp, mocno wpierających się w zapylony grunt. Tomek wyjrzał zza bali. Ktoś nadbiegał w tumanie kurzu - wcale nie było go widać. Tylko po głosie Tomek mógł poznać Stefana. - Tato, tato! - krzyczał Stefan dopadając podwórza. - Jesteś? Tomek poruszył się za drzewem. - Tato, słyszysz? Fiodor, nie widziałeś mojego ojca? - Widziałem. - Gdzie? - Jak szedł po drabinie. - Na siano? - A bo ja wiem? Stefan jednym skokiem znalazł się na drabinie, przystawionej do szczytu stajni i obory