Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Żadne dwunogie zwierzę nie ma takiego prawa. Mózg ci rozmiękł, bracie, jeśli sądzisz, że jesteśmy coś winni zwierzętom. Ród służy tylko rodowi. Ród odpowiada tylko przed rodem. Tak powinno być. „Kiedy odszedłeś, Rovylern zmienił metody terroryzowania z przemocy fizycznej na słowną, a Myre opuściła moje leże i przeniosła się do Lori i jej syna, stając się w każdym calu takim zabijaką, jakim on był”, szybko powiedziała Kemanowi Alara. „Ona i Lori dobrały się jak w korcu maku, a Rovylern zawsze kręci się w tle. Myre potrafi zastraszyć niemal każdego. Jedyna różnica między Rovym a Myre polega na tym, że ona bardzo uważa, żeby nie przyłapano jej na dręczeniu kogoś. Czasami myślę — zakończyła z goryczą — że urodziłam odmieńca”. — Jakie wyzwanie rzucasz mi, siostro? — zapytał spokojnie Keman. — Próba sił fizycznych byłaby jawnie niesprawiedliwa, nie sądzisz? — Smoczyce po dorośnięciu zazwyczaj były dużo większe od samców, a Myre nie stanowiła wyjątku od tej reguły. — Pojedynek na magię — powiedziała Myre, a Kemanowi wydawało się, że dostrzegł osobliwy, chytry wyraz na jej twarzy, gdy to powiedziała. — Twoja magia przeciwko mojej. Tutaj i teraz. — Zgoda... — rzekł bez zastanowienia — i dopiero słysząc stłumione jęki wokół, zdał sobie sprawę, że popełnił poważny błąd. Było już jednak za późno, by się wycofać, założywszy oczywiście, że mógł to uczynić. Walka wręcz była wykluczona, był niewielki nawet jak na samca, a Myre, choć nie osiągnęła jeszcze pełni rozmiarów, już była dużo większa od niego, ale jeśli odrzuci magię, cóż mu zostanie? Zeskoczył ze skały na ziemię i stanął z nią twarzą w twarz. Reszta rodu wycofała się daleko od obszaru walki, a Keman próbował nie zauważać rozpaczliwego spojrzenia matki, która odchodziła na bok. Przy Shanie nauczył się rzeczy, których nie mogła znać. Miał nad nią przewagę, jakiej nawet się nie spodziewała. Pobije ją. Musi. Mimo to chytry wyraz w jej oczach nie uległ zmianie na widok jego przygotowań do pierwszego starcia. — Rozpocznijcie walkę... — powiedział Keoke. Aaaa! Keman zadygotał w chwili, gdy przebiegł go kolejny wstrząs, który trzymał go w pozycji wyprostowanej, choć nie widział już i ledwo słyszał. ...muszę wytrzymać... boli... boli... W chwili, gdy spróbował wyrwać się z chwytu Myre i nie powiodło mu się, odgłosy tłumu rodu stały się coraz mniej wyraźne. — Dość! — ryknął Keoke, a jego głos zabrzmiał tak, jakby dochodził z drugiego końca wszechświata... Ból ustał, a Keman upadł w kurz bezwładnie jak szmata. Do jego uszu słabo dochodził zwycięski wrzask Myre, lecz nie obchodziło go to już. Leżał po prostu tak jak padł, z głową przewróconą na bok i zamkniętymi oczami, a gorzki smak klęski dławił go i sprawiał nie mniej cierpienia, niż ból pobitego ciała. Przeżyje — prawdę mówiąc, już wkrótce niemal zupełnie wróci do zdrowia, bowiem smoki szybko zdrowiały po zadanych magią ranach. W tej chwili nie był pewien, czy o to właśnie mu chodzi. Przegrał. Powiedział Shanie, że sprowadzi pomoc — i przegrał. Myre nawet nie oszukiwała; nie musiała. Magia, jaką on znał, nie mogła równać się z bojową magią rodu. A ona tylko taką znała. Gdyby był w postaci półelfa, rozpłakałby się. Jak będzie mógł im teraz spojrzeć w twarz? Jak może teraz wrócić i powiedzieć im, że pomoc, którą obiecał, nie nadejdzie? Ale jeśli nie wróci — nie będą mieli nawet jego. Wygnano go w sposób już nieodwracalny; równie dobrze mógł być martwy. Gdyby chciał podejść do kogoś z rodu, udawaliby, że go nie ma. Zaczekał, dopóki nie ucichnie wrzawa, póki nie oddalą się ostatni członkowie rodu, zostawiwszy „martwego”, by mógł zniknąć dyskretnie z areny. Przynajmniej będzie mógł na osobności pozbierać się i wynieść wraz ze swą klęską. W końcu otworzył oczy i powoli podniósł się na nogi, obolały do szpiku kości. Czuł się, jakby każdą jego łuskę oddzielnie obito, a następnie podpalono. W kanionie było zupełnie pusto; nie było nawet śladu, że ktoś tu mieszka. Z jakiegoś powodu na ten widok poczuł się gorzej. Wbrew prawu łudził się nadzieją, że przynajmniej Alara zostanie. Być może tak jest nawet lepiej. Teraz ma swobodę czynienia wszystkiego, co uważa za konieczne. Uczyni to samotnie — lecz nie musi już obawiać się krytyki nikogo z rodu. Nie można potępiać ducha, powiedział sobie. Nie można ukarać kogoś, kto już nie żyje. Nie mógł niczego innego przynieść Shanie, więc przyniesie jej to, co zostało z jego życia. Chociaż gotów był zrezygnować, nie odbierze jej tego. Cokolwiek pozostało mu jeszcze do uczynienia, uczyni. Choć pewno to nie wystarczy, by ją uratować. Wzniósł skrzydła i rozpostarł je ku słońcu — a potem rzucił siebie i swą klęskę w zimny, nieczuły nieboskłon. Alara wspinała się po tylnej ścianie klifu, żeby nie zauważył jej nikt z rodu. W tej chwili ze złości ledwo mogła myśleć — z pewnością nie była na tyle przytomna, by wymyślić na poczekaniu przekonywujące kłamstwo. Keman powinien lecieć bardzo wolno, a wkrótce bez wątpienia będzie musiał zatrzymać się, żeby zapolować. Walka na pewno straszliwie go wyczerpała. Wyśledzenie go nie powinno być trudne. Alara wrzała z gniewu na ród swego leża — i ród w ogóle. Keman miał rację; nie mylił się od samego początku