Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Thunderbolta interesował drugi - starszy, elegancko ubrany i nieco wstawiony. Niegdyś musiał być przystojny, ale alkohol i zarywane noce rozmiękczyły i zatarły szlachetną ostrość rysów. Nie tak sprawny, nie tak silny jak dawniej, myślał o nim Thunderbolt, toczy się powoli w dół niczym kamień po zboczu, a za rok czy dwa dopadnie go zawał, pierwszy i może ostatni. Dzieliło go od nich zaledwie kilka kroków, gdy wszystko się zaczęło. Kątem oka dostrzegł sunącego ulicą mercedesa. Ciemna szyba opuściła się i w uchylonym oknie pojawił się znajomy kształt - połyskujący, zimny, morderczy. Thunderboltowi zdawało się, że ogląda niemiłosiernie spowolnioną taśmę filmową - byczek sięga po broń, strzelec z mercedesa naciska spust i jasny błysk ognia maszynowego rozświetla półmrok. Byczek padł przecięty serią w pasie, odsłonił szefa, który z rozdziawioną gębą gapił się przed siebie - prosto w lufę. Thunderbolt skoczył szczupakiem i jak rugbista podciął mężczyźnie nogi w kolanach. Osunęli się obaj na schody, a nad ich głowami zajazgotały pociski - zawiedzione, niecelne. Zapiszczały opony, mercedes ruszył z rykiem. Ktoś krzyczał. Gdzieś z tyłu padły pojedyncze strzały - Thunderbolt uniósł głowę i zobaczył jeszcze, jak tylna szyba w mercedesie rozpryskuje się w drobny mak. - Szefie! Żyje pan, szefie?! Drugi goryl - kierowca - który przed sekundą podjechał samochodem pod kasyno, pochylał się teraz nad nimi z dymiącym pistoletem w garści. - Jezus, Maria, spieprzajmy stąd, szefie!... Szef wstał i opierając się na ramieniu kierowcy wyciągnął dłoń do Thunderbolta. Ten przyjął uścisk i po chwili stali twarzą w twarz, bez słowa. - Gliny, szefie - nerwowo ponaglał kierowca. Szef ruszył za nim w stronę samochodu. Thunderbolt zauważył zbliżających się na jałowym biegu dwóch mundurowych - przemieszczali się bez śladu entuzjazmu; nie było pewności, czy to już koniec strzelaniny, czy można jeszcze oberwać. Mężczyzna, któremu Thunderbolt ocalił życie, odwrócił się jeszcze, skinął głową, po czym zniknął w aucie - samochód szarpnął, rozpłynął się w ciemnościach. Thunderbolt odprężył się i pogratulował sobie fazy pierwszej. * Policjant w cywilu o ziemniaczanej, smutnej twarzy pomachał mu legitymacją przed nosem. - Jaszczuk z Policji - sapnął, potem dokładnie obejrzał paszport Thunderbolta i zaczął kiwać głową, jakby wiele tajemniczych spraw nagle się wyjaśniło. Thunderbolt stał spokojnie z papierosem w ustach - tyłem do tłumu gapiów, starając się unikać reporterskich fleszów i kamer telewizyjnych. Zwłoki byczka smętnie rozciągnięte na schodach pochłaniały całą uwagę krzątających się techników. Wszystko otaczała żółta taśma. - Dobrze mówicie po polsku, mister Smith - zagaił Jaszczuk podstępnie miłym tonem. - Władam też kilkoma innymi językami, panie oficerze. To przestępstwo? - Nie... Ale ciekawe macie skojarzenia. To mi nasuwa kolejne pytanie... Nie dokończył - zamarł i wbił wzrok bazyliszka w kogoś, kto pojawił się za plecami Thunderbolta. - Mam dla ciebie dwie wiadomości, Jaszczuk: dobrą i złą... Niewysoki mężczyzna ze złamanym nosem stanął obok w asyście czterech osiłków w identycznych garniturach. - Dobra jest taka, że nie musimy razem pracować - mówił z uśmiechem. - Zła: my przejmujemy śledztwo. - To nie jest wasza sprawa. - Jest. Zadzwoń do nadkomisarza Sowy. Możesz iść, ale ekipę zostaw. Z góry ci dziękuję. Jaszczuk poczerwieniał, wziął głęboki wdech. Zdawało się, że wybuchnie, gdy nagle oklapł i oddał przybyłemu paszport Thunderbolta. Potem odmaszerował. - Jestem Borewicz, Urząd Ochrony Państwa. Wszystko w porządku? Nie jest pan ranny? To niech pan mi opowie, co tu zaszło... Thunderbolt mówił, lekarz z pogotowia oglądał go i opukiwał. Mundurowi do spółki z osiłkami Borewicza utrzymywali tłum w bezpiecznej odległości. Choć Thunderbolt udawał lekki szok, w istocie umysł miał jasny i dokładnie pamiętał całe zdarzenie. W jego głowie zadziałał prawie telewizyjny replay - pamiętał nawet tatuaż w kształcie węża na przegubie zamachowca z mercedesa. Ale to przemilczał - zamach był pozorowany, a człowiek z tatuażem pracował dla Firmy, choć nawet o tym nie wiedział. - Szczegółowe zeznanie zechce pan złożyć jutro w moim biurze, dobrze? W obecności przedstawiciela ambasady, rzecz jasna... - Borewicz przerwał i zapatrzył się gdzieś w bok. - Pan pierwszy raz w kraju, panie Smith? Mam do pana prośbę: proszę unikać kolegów po fachu, mam na myśli dziennikarzy, tak na wszelki wypadek. Aha, jeszcze jedno: gdyby ktoś komunikował się z panem w tej sprawie, nie omieszka pan mnie zawiadomić, prawda? - Kto miałby się komunikować? - Może ktoś wdzięczny? Thunderboltowi z miejsca spodobał się ten Borewicz - policyjny nos, fachura. Zamach wyglądał na autentyczny, a jednak ten miał jakieś przeczucie... A czuj, co chcesz, bracie, myślał Thunderbolt, niczego nie wyczujesz na sam policyjny nos. Ja spokojnie zaczekam, aż ten ktoś wdzięczny odezwie się - bo się odezwie, to pewne. Thunderbolt wrócił do hotelu po czwartej i padł na łóżko. Miał przed sobą kilka dni oczekiwania. Trzy doby później zadzwonił telefon - gra o największą stawkę, większą niż życie, zaczęła się na dobre i gdyby Thunderbolt przypuszczał, jak niewiele wie o jej regułach, być może wycofałby się, ale było już na to za późno. III Posiadłość otaczał wysoki mur uzbrojony w żelazne zęby. Przy bramie wjazdowej warowało dwóch goryli, afiszując się czarnymi automatami. Oczy kamer śledziły wjazd samochodu. Żwirowa alejka wiodła pod dom - białą hacjendę zbudowaną bez smaku, ale za ciężkie pieniądze. We wszystkich oknach paliły się światła, muzyka dudniła podrasowanymi basami. Reflektory przesunęły się po pniach drzew parku otaczającego dom i samochód zatrzymał się na podjeździe. Thunderbolt wysiadł, a kierowca ruszył od razu, zataczając półkole. Gospodarz już czekał. - Dobry wieczór, panie Smith. Cieszę się, że znalazł pan dla mnie czas. Mężczyzna wyciągnął dłoń - uścisk miał pewniejszy niż tamtej nocy. - Nazywam się Żbik, po prostu. Niewielu może tak do mnie mówić. - Dziękuję, doceniam to. Jak pan mnie znalazł? - To nie było trudne - uśmiechnął się Żbik, mrużąc oczy. - Proszę do środka..