Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Najpierw tatu[, potem mamusia, a potem Mary i Laura pocignli z kubka du|y Byk ciepBego, pysznego mleka. Reszt zostawili dla Carrie. Stali tak i z rado[ci przygldali si [licznej krówce. - Jak ona si nazywa? - spytaBa Mary. - Wiana - odpowiedziaB tatu[, za[miawszy si dono[nie. 3  Nad [liwkowym... 33 - Wiana? - powtórzyBa mama. - A có| to za dziwne imi? - Nelson tak j nazwaB. To po norwesku - wytBumaczyB tato. - SpytaBem, co to imi oznacza, i pani Nelson wyja[niBa mi, |e Wiana znaczy: wiana. - Co to takiego? - spytaBa mama. - WBa[nie sam próbowaBem si dowiedzie - odparB tatu[ - a ona tylko w kóBko powtarzaBa  wiana" i  wiana". Wreszcie, widzc moj gBupi min, powiedziaBa  wiana z ró|". - Wianek! - krzyknBa Laura. - Wieniec z ró|! Zmiali si i [miali, a| im zabrakBo tchu, i w koDcu tatu[ rzekB: - To niesamowite, w Wisconsin przebywali[my w[ród Niemców i Szwedów, w IndiaDskim Kraju mieszkali[my z Indianami, a tu, w Minnesocie, mamy za ssiadów samych Norwegów. To mili ludzie, szkoda tylko, |e nasi rodacy nale| tutaj do rzadko[ci. - No tak, ale my nie nazwiemy tej krowy Wiana ani tym bardziej Wieniec. Nazwiemy j Kropka - powiedziaBa mama. / RozdziaB siódmy WóB na dachu Teraz dziewczynkom przybyB jeszcze jeden obowizek. Ka|dego ranka, nim jeszcze sBonko wstaBo, musiaBy zaprowadzi Kropk do wielkiego szarego kamienia na spotkanie ze stadem. Johnny zabieraB j wraz z innymi krowami, |eby mogBa pa[ si przez caBy dzieD. Ka|dego popoBudnia Laura i Mary wychodziBy stadu naprzeciw i wracaBy z Kropk do stajni. Rankami traw pokrywaBa chBodna rosa, która moczyBa nagie stopy dziewczynek i skraj ich sukienek. Ach, jak lubiBy biega po takiej trawie i patrze, jak sBoDce wschodzi nad ziemi, na samym kraDcu [wiata. Z pocztku, o [wicie, wszystko wydawaBo si spowite szaro[ci i cisz. Szare byBo niebo, szara murawa, uper-lona ros, i szare [wiatBo, a wiatr jakby wstrzymywaB oddech. Nagle po wschodniej stronie nieboskBonu ukazywaBo si zielonkawe pasemko i pierwsza maBa chmurka nasycaBa si ró|ow barw. Mary i Laura siadaBy na mokrym, zimnym kamieniu i obejmowaBy rkami zmarznite 35 nogi. Z podbródkami opartymi na kolanach patrzyBy przed siebie. Przy kamieniu siedziaB Jack i te| patrzyB. Nigdy nie udaBo im si zauwa|y momentu, w którym niebo zaczynaBo ró|owie. Znienacka robiBo si leciutko ró|owe, a zaraz potem nieco ró|owsze. Ró|ana barwa wdrowaBa coraz wy|ej, stawaBa si coraz wyrazniejsza i nabieraBa gBbi. Po chwili wydawaBo si, |e niebo pBonie ogniem. ZabBkany obBok l[niB jak zBoto