Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Niech mąż wielmożnym państwu zaświadczy, czy mamy co lepszego u nas w sklepie. Czy to nie jest najlepszy płaszczyk dradedamowy na watolinie i z półjedwabną podszewką w prążkę? Nawet pani Barbara nie mogła powstrzymać zachwyconego uśmiechu, patrząc na odbicie Agnisi w ogromnym lustrze. - Źle nie leży - powiedziała - tylko czy cię aby nie ciśnie? Bo tak, to owszem, ładnie. - Ładnie? - uśmiechnęła się pani Nussen. - Ja nic nie powiem. Ja nie powiem najmniejsze słowo, ale ja nie widzę tu córeczki państwa Niechcic. Ja widzę tutaj lalkę z paryski magazyn francuski. Śród takich żartów Nussen wyjawił cenę płaszczyka. Pani Barbara usłyszała i oczy jej zapadły. Odciągnęła męża na bok. - Wychodźmy - szepnęła. - Żegnaj się, płaszczyk zostawić i wychodzimy. Przecież to byłby rozbój na równej drodze. - Moje najdroższe dziecko - prosił Bogumił zawstydzony. - Nie róbże znowu zamieszania. - Ja nie robię zamieszania, tylko cię ostrzegam, że to jest rujnujące. Pani Barbara nie bała się wydawać pieniędzy, ale bała się patrzeć, kiedy ktoś je wydaje. Zdawało jej się wtedy, że widzi człowieka, który dotknięty szałem pędzi na oślep w przepaść. Trudno się już było jednakże cofnąć. Bogumił zapłacił żądaną sumę promieniejąc tak, jakby zwrócił cudze pieniądze, które mu nieprzyjemnie ciążyły. Wyjście ze sklepu było najcięższe dla Agnisi. Bardzo pragnęła mieć na sobie ten drogi płaszczyk, a jednocześnie wstydziła się i dźwigała go niby niemiły ciężar. Chciałaby go była otrzymać w jakiś nie taki sposób, nie od Nussenów, nie ze sklepu. Kupowanie jest nie wiadomo dlaczego ciężkim przejściem, pożądanym, a ciężkim. Pani Barbara uważała tak samo. W miarę jednak jak szli, wypogadzała się z wolna. Ostatecznie, kiedy rzecz jest kupiona, nie ma czego żałować. Pieniądze zostały wydane, trzeba sobie powiedzieć, że ich wcale nie było. A nowo kupione rzeczy mają zawsze swój urok, powszednie życie nabiera od nich smaku niby od soli. Bogumił Niechcic martwił się tymczasem, że sprawił sobie jesionkę. Ma uczucie, że okradł rodzinę, pragnie jeszcze coś kupić dla żony. - Poczekajcie chwileczkę - mówi i wchodzi do sklepu jubilera. - Dokąd ten ojciec poszedł? - pyta pani Barbara spłoszona. Nie wierząc własnym oczom podchodzi do szyby i widzi bransoletki, drogie kamienie. - Na litość boską! - woła i wpada energicznie do sklepu. Ale już jest za późno. Ojciec nie namyślał się długo. Kupił broszkę i spotkał żonę w progu. - Coś ty zrobił? - spytała pani Barbara głosem przyciszonym od zgrozy. - Kupiłem tobie broszkę - rzekł z tryumfem i podał jej małe zawinięte w bibułkę pudełeczko. Pani Barbara odskoczyła od tego przedmiotu jak od zarazy. - Żebyś mi nie wiem co mówił, to nigdy a nigdy żadnej broszki nosić nie będę i nie będę. - No to wrócę zaraz i oddam. Chociaż to głupio. Co mam robić? Kazać sobie zwrócić pieniądze? A może wziąć za to pierścionek dla Agnisi? Ale pani Barbara i tego też nie chciała. - Tego jeszcze brakowało - mówiła z rozpaczą - żeby dziecko psuć klejnotami. Nie było wyjścia z tej sprawy. Nasrożeni, w milczeniu, w niezgodzie zaczęli iść ku Raciborskiej ulicy, gdzie mieli kupić garnki i pończochy dla dzieci. Klimecki toczył się tuż za nimi, ale wlekli się tak powoli, że ich minął. Widzieli, jak wielka paka z jesionką ruszała się wewnątrz na siedzeniu i jak w końcu spadła na dno karety. Byli jednak zanadto zgryzieni i nie chciało im się zawołać na Klimeckiego, żeby uważał. Agnisia także się bała wydać głosu. Szła śród pogniewanych rodziców jak w nieprzebytej kniei. Kiedy stanęli przed sklepem żelaznym Czarnożyła, pani Barbara przerwała to żałosne milczenie: - Ja nie mam po co wchodzić - rzekła srogo. - No, a garnki? - ośmielił się powiedzieć Bogumił po długiej chwili ciszy. - Garnki? - spytała pani Barbara z goryczą. - Ani o garnkach, ani o ciepłych pończochach dla dzieci myśleć już teraz nie można. Zrób tak, proszę ciebie, żeby dzieciom było ciepło w nogi od twojej broszki. Bogumił był zgnębiony, że wszystko, co uczynił, aby rodzinie swojej uprzyjemnić ten dzień, przybrało taki niemiły obrót. - Basiuchno - powiedział wstrzymując niemal oddech - przecież masz na to pieniądze. A ja już, patrz, nic więcej nie wydaję. - Mam na to pieniądze. Ale przecież ja domu bez grosza nie zostawię. A za darcie pierza kto zapłaci? Przecież tobie już na to nie starczy. Ty chyba wszystko wydałeś. - Nie, nie wszystko wydałem. I przecież bez garnków i pończoch nie obejdziemy się w domu? - Ma się rozumieć, że się nie obejdziemy - rzekła pani Barbara i niby w obraz klęski patrzyła w karteczkę, na której miała wypisane te nieodzowne sprawunki. Bogumił wziął z jej rąk tę karteczkę i sam poszedł do Czarnożyła. - Niczego się tak nie bałam - rzekła wtedy pani Barbara - jak żeby mi kiedy ojciec broszek albo pierścionków nie zaczął czasem kupować. A widząc, że ze sklepu wynoszą do karety paczkę z garnkami, odwróciła się w drugą stronę. W tenże sam sposób Niechcic kupił i pończochy dla dzieci. Pani Barbara nie odzywała się już ani słowem. Uważała, że szczęście będzie, jeśli ocali tę resztę domowych zasobów, którą miała w torebce. Kiedy na koniec wyszli na ulicę nie mając przed sobą żadnego więcej sprawunku, Agnisia rozprostowała się w swoim nowym płaszczyku i zapytała: - A na pod... na podwieczorek? - Prawda - zawołała pani Barbara - chodźmyż prędzej, bo już niedługo się ściemni. Ja sama bardzo chętnie napiję się herbaty