Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
— Sądziłem, że skoro ja nie mogę iść, to ty pójdziesz i opowiesz mi wszystko. Jesteś podły. — Daj spokój. Nie złość się. Myślałem, że wolisz, abym został. Ale pójdę, skoro chcesz. — Słowo? — Słowo. Zrobię to tylko dla ciebie. Teraz muszę pędzić do sklepu. Cześć. Bertie zebrał się na odwagę i poszedł. Następnego dnia o zmierzchu stał z bijącym sercem przed drzwiami domu doktora Forbesa. Ubrał się starannie w znoszone ubranie i czystą, białą koszulę. Kręcone, rozwiane przez wiatr włosy, opadały mu na zarumienioną od mrozu twarz. Caroline otworzyła drzwi i wprowadziła gościa do salonu, gdzie niecierpliwie oczekiwały go Edith i Amy. — Szczęśliwego Nowego Roku, Bertie! — wykrzyknęła Amy. — A gdzie William John? — Nie mógł przyjść — odpowiedział ze strachem Bertie. Bał się, że nie będzie mile widziany bez kuzyna. — Jest naprawdę chory. Przeziębił się i musi leżeć w łóżku, ale strasznie chciał przyjść. — Biedny William John! — Amy była zawiedziona. Wejście doktora Forbesa przerwało rozmowę. — Jak się masz? — doktor przywitał się z Bertiem. — A gdzie ten drugi chłopaczek, na którego czekały moje córki? Bertie cierpliwie wyjaśnił przyczynę nieobecności Williama Johna. — Teraz dużo ludzi choruje — poinformował doktor dokładając drew do ognia. — Powiedziałbym, że trzeba szybko biegać, aby uciec przed chorobą. Podobno wkrótce odchodzisz od pana Sampsona. Powiedział mi, że nie będziesz mu potrzebny po Nowym Roku. Co zamierzasz począć? Masz już coś upatrzonego? Bertie smutno potrząsnął głową. — Nie, proszę pana. Ale — dodał wesoło — pewnie coś znajdę, jeśli dobrze poszukam. Prawie zawsze mi się udaje. Zapomniał o nieśmiałości. Twarz mu się rozjaśniła i patrzył ufnie w oczy doktora. Doktor Forbes energicznie rozgrzebywał ogień, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. W tym właśnie momencie podeszły dziewczynki i zabrały Bertiego, aby pokazać mu prezenty świąteczne. Dla niego były rękawiczki i futrzana czapka. Bertie pomyślał, że chyba śni! — Oto książka z obrazkami dla Williama Johna — wyjaśniła Amy. — A w kuchni są jeszcze dla niego sanki. Och, dzwonek na obiad. Jestem strasznie głodna. Tatuś mówi, że to u mnie normalne, ale nie bardzo rozumiem, co chciał przez to powiedzieć. Obiad okazał się prawdziwą ucztą. Bertie widywał takie potrawy we snach, ale nigdy na jawie. Gdy nadszedł czas na ciasto świąteczne, doktor, który do tej pory milczał, oparł się na krześle, złożył dłonie i spojrzał badawczo na Bertiego. — Więc pan Sampson nie chce cię zatrzymać? Bertie natychmiast spoważniał. Prawie zapomniał o swym zmartwieniu. — Nie, proszę pana. Mówi, że jestem za mały do ciężkiej pracy. — Cóż, jesteś mały, ale przecież urośniesz. Chłopcy mają ten dziwny zwyczaj. Potrzebuję kogoś do załatwiania drobnych spraw i opieki nad koniem. Jeśli chcesz, wezmę cię na próbę. Możesz tu mieszkać i chodzić do szkoły. W czasie wizyt u pacjentów słyszę czasami o pracy dla chłopców. Polecę cię, gdy znajdzie się coś odpowiedniego. Co ty na to? — Jest pan zbyt dobry dla mnie — odpowiedział Bertie zduszonym głosem. — W takim razie załatwione — głos doktora brzmiał przyjaźnie. — Przyjdź w poniedziałek. Może da się też coś zrobić dla tego drugiego chłopca, Williama czy Johna, czy jak go tam zwą. Weź jeszcze trochę ciasta, Bertie. — Nie, dziękuję — odmówił Bertie. Dobre sobie! Po takiej wspaniałej wiadomości nie mógłby zjeść ani kawałeczka. Po obiedzie grano w różne gry, łuskano orzechy i pieczono jabłka. Bertie podniósł się równo z wybiciem dziewiątej godziny. — Idziesz już? — doktor podniósł wzrok znad gazety. — Pamiętaj— że czekam na ciebie w poniedziałek. — Pamiętam, proszę pana — odrzekł wesoło chłopiec. Nie zapomniałby o takiej rzeczy. Kiedy się żegnał, Amy wyszła na korytarz z czerwonymi sankami. — To prezent dla Williama Johna. Pozostałe rzeczy związałam razem, aby nie wypadły. Edith podeszła do drzwi z paczką. — Zapakowałam dla Williama Johna trochę słodyczy i owoców — wyjaśniła. — Życz mu od nas szczęśliwego Nowego Roku. — Dziękuję wam. Spędziłem przemiły wieczór. Przekażę upominki Williamowi Johnowi. Dobranoc. Bertie wyszedł. Mróz był jeszcze większy, gdy chłopiec biegł ulicą, ciągnąc za sobą wesoło brząkające sanki Williama Johna. Śnieg skrzypiał i trzeszczał, gwiazdy świeciły przenikliwie jasno, ale dla Bertiego świat jarzył się obietnicą i nadzieją. Wiedział, że nigdy nie zapomni wspaniałego Nowego Roku. JAK URATOWANO DONA Will Barrie pogwizdując, szedł ścieżką obok farmy Locksleya, a potem ruszył na skróty przez pole koniczyny i gęsty sad, w którym drzewa uginały się pod ciężarem jabłek, by wreszcie znaleźć się na podwórku, gdzie na stercie polan siedział Curtis, leniwie strugając kijek. — Wygląda na to, że nie masz nic do roboty, Curt — zauważył Will. — To świetnie, pójdziemy w takim razie na Grier Hill zbierać kasztany. Wczoraj spotkałem na drodze starego Toma Griera, a on powiedział mi, że mogę przyjść, kiedy zechcę. Poczciwy staruszek z tego Toma! — Zgoda! — odparł ucieszony Curtis, podrywając się z miejsca. — Jeśli nawet nie mam zbyt dużo wolnego czasu, to na pewno mam wolny dzień. Wuj dzisiaj mnie nie potrzebuje. Poczekaj, tylko zawołam Dona. Możemy go zabrać ze sobą. Curt zagwizdał, ale Don, piękny nowofunlandczyk nie pojawił się. Po dłuższym nawoływaniu i pogwizdywaniu w obejściu Curtis odwrócił się rozczarowany. — To bardzo dziwne, bo Don zazwyczaj nie oddala się od domu beze mnie