Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

To niedaleko. Na wieczór zajdziecie. – Psiakrew! – zaklął Enzo. – W taki upał! Też się znalazł łaskawca! Sylwia podniosła na Andrzeja czerwoną z gniewu twarz. – Ostrzegam pana. Nie mówię do Alda, bo on jest głupcem. Dobrze powinien wiedzieć, co czeka tych, którzy zdradzają Dina. Ale pana ostrzegam. Dino jest człowiekiem, jakiego drugiego nie ma na świecie. On zrobi rzeczy wielkie... – Dotychczas widziałem, jak w imię tych wielkich rzeczy zabijał i oszukiwał. – Ach, to pan jest taki! – Nadęła twarz, jakby chciała plunąć. Arabowie zawołali i wielbłądy zeszły z szosy na skalne rumowisko. Andrzej jechał na końcu. Nie odjechali daleko, gdy usłyszał nad głową świst. Przeleciał ciśnięty kamień. Obrócił się. To rzuciła dziewczyna. – Głupcy! Zobaczycie! – zawołała. W jej głosie pienił się gniew, jakby przemieszany ze łzami. Nie odpowiedział. Jego wielbłąd drobnym truchtem dogonił towarzyszy. Szosa zniknęła. Nad głową mieli płomienne niebo, pod kopytami wierzchowców pustynię coraz bardziej nasiąkającą żarem. Część piąta 1 Telefon zaterkotał dyskretnie. Zawiadomiono go z recepcji: – Przyjechał monsieur Benuzzi. – Proszę poprosić, aby zaczekał w barze na dole. Już schodzę. Rozłączył się i zaraz nakręcił wewnętrzny numer. – Czy to pani, pani Tereso? – Ja. – Jest Benuzzi. Na dole, w barze. Schodzę do niego. – Niech pan powie temu łobuzowi, co o nim myślę. – Nie omieszkam tego zrobić. Ale sądzę, że będzie lepiej, gdy tymczasem porozmawiam z nim, nic mu nie mówiąc o obecności pani w hotelu. Proszę się więc nie pokazywać, dobrze? – W porządku. Opuścił pokój. Hotel był nowy, przeznaczony głównie dla turystów zagranicznych. W swej konstrukcji był dobrze pomyślany, ale zbudowany tandetnie. Ciągle coś się w nim psuło: to urządzenia klimatyzacyjne, to światło, to woda, to żaluzje. Do pokoju należał duży balkon ocieniony kolorową markizą. Z balkonu odkrywał się widok na porosłe zielenią wzgórze. Wśród drzew kryły się małe wille. Niegdyś niewątpliwie luksusowe, dziś przedstawiały obraz kompletnej dewastacji. Między wzgórzem i hotelem rozciągał się teren, na którym znajdowało się kilka basenów kąpielowych. Dolatywał stamtąd wesoły gwar. Migały smagłe ciała w bardzo kolorowych kostiumach. Woda w basenach miała barwę nienaturalnego aż błękitu. Dwa ostatnie baseny oddzielała od innych wysoka przegroda zaciągnięta pasiastą materią, ale z balkonu można było zobaczyć, że w tamtych basenach kąpią się ludzie bez kostiumów. Zarządca hotelu, urodziwy Kabyl o brwiach zrośniętych nad nasadą nosa, powiedział z przekąsem do Andrzeja, gdy poprzedniego dnia rozmowa między nimi zeszła na temat basenów: „Staramy się zaspokoić życzenia wszystkich naszych gości. Ale do tamtych basenów nasze kobiety nie chodzą. Nie dopuścilibyśmy do tego! Jeśli Europejczycy czy Amerykanie chcą tego dla siebie i dla swoich kobiet – to ich sprawa. My mamy własne poglądy”. Szeroki korytarz doprowadzał do wind. Andrzej zjechał na dół. Już przez siatkę otaczającą windę zobaczył sylwetkę Benuzziego przypominającą filmowego amanta. Dawny sekretarz Karwatta? siedział na kanapce pod ścianą, ze stopami zanurzonymi w puszystym dywanie. Wstał na widok zbliżającego się Andrzeja. – Buongiorno, signor professore. Jakże się cieszę, że widzę pana całego i zdrowego. Czemu można zawdzięczać tę szczęśliwą okoliczność? Mimo gorącego powitania Andrzejowi wydało się, że zachowanie Benuzziego jest nieco mniej uniżone niż dawniej. A może po prostu w jego postawie była lekka niepewność? Wyraźnie jednak starał się ją przezwyciężyć. – Co mogę zaproponować? O ile pamiętam, lubi pan campari? – Owszem. I chętnie się napiję. – Czekam tego, co pan powie, z prawdziwą niecierpliwością. Przed paroma dniami zgłosiła się do mnie niejaka signorina Notti. Sylwia Notti. W imieniu porywaczy samolotu. Zapewniłem ją, że sprawa złożenia okupu za pana jest czymś oczywistym. Tymczasowy zarząd koncernu nie będzie miał w tej sprawie żadnych zastrzeżeń. Dowiedziałem się także rzeczy nieoczekiwanej, że w samolocie, do którego, jak pan pamięta, sam pana odprowadzałem, była także Teresa... To znaczy, chciałem powiedzieć: córka dyrektora Karwatta... Zatrzymał się i spojrzał na Andrzeja. Ten skinął głową. – Rzeczywiście, zgadza się... Benuzzi robił wrażenie człowieka, który oczekuje na dalsze słowa. Jego wypielęgnowane dłonie przesuwały się tam i z powrotem po brzegu stołu. Ale Andrzej milczał. Nie doczekawszy się niczego więcej, Benuzzi podjął: – Powiedziałem tej pannie Notti, że sprawa wykupu panny Teresy jest również sprawą oczywistą... To było akurat następnego dnia po śmierci dyrektora... Pan już wie o tym, naturalnie?... – Wiem. – Jest bardzo możliwe, że to wiadomość o porwaniu samolotu, która dotarła do dyrektora, wywołała gwałtowny atak sercowy. O tym, że w samolocie była również jego córka, dyrektor nie wiedział. Gdyby i to jeszcze... Znowu urwał. Patrzył na Andrzeja czekając, co usłyszy. I tym razem Andrzej pozostał w postawie słuchającego. – No, cóż – mówił Benuzzi – to chyba wszystko, co mogę powiedzieć. Śmierć dyrektora, choć liczyliśmy się z tą możliwością, wywołała pewne zamieszanie. Byłem bardzo zajęty. Wiele spraw tylko ja znałem i tylko ja mogłem o nich powiedzieć komitetowi akcjonariuszy i przedstawicielowi tymczasowego zarządu..