Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Droga na Gêsi¹ Wyspê Tak wiêc we czwórkê — Czekrygin, Bie³obrysow, Barsik i ja w towarzystwie cz£OWIEKA „Koli" pod¹¿aliœmy ku Gêsiej Wyspie. Pod wieczór zatrzymaliœmy siê na nocleg w niewielkim budynku, z którego okien widaæ by³o cztery œmig³owe aeroplany pasa¿erskie; sta³y poprzechylane poœród zaroœli, a z ich kad³u- bów zwisa³y narosty mchu. Przed snem Bie³obrysow przygotowa³ kolacjê. Nieziemcowi bardzo siê spodoba³ koncentrat wiœniowo-mleczny i pod jego wp³ywem znów zacz¹³ mówiæ o po³udniowcach, którzy „sam tylko Bóg G³êbin wie, co zd¹¿yli wymyœliæ!" Barsik nie móg³ sobie wyobraziæ, ¿e na Ja³mez mog³y przybyæ istoty z innych planet, a zreszt¹ w ogóle jego wyobra¿enia kosmogoniczne by³y nader prymitywne. W czasie tej samej wieczornej rozmowy wy- jaœni³o siê, ¿e na Gêsiej Wyspie ca³a ludnoœæ jest niepiœmienna; ostatni staruszek umiej¹cy czytaæ umar³ jakieœ osiem lat temu. Tego samego wieczoru Barsik opowiedzia³ nam co nieco o sobie i o swoich bliskich. On sam by³ zbieraczem gêsich jaj. Poza tym pomaga³ swojemu ojcu w zbieraniu paliwa na latarniowe ogni- sko. Mieszkañcom osiedla latarnia morska nie by³a potrzebna, bo utrzymywali siê wy³¹cznie kosztem dzikich gêsi, zbieraj¹c ich jaja. Ta czêœæ oceanu jest ma³o zasobna w ryby, za to obfi- tuje w groŸne, niespodziewane sztormy, wiêc regularnego ry- bo³ówstwa nigdy tam nie uprawiano; w morze wyspiarze wychodz¹ na swoich ³ódkach bardzo rzadko i wy³¹cznie za dnia, a w do- datku na bardzo niewielkie odleg³oœci. Latarnia zosta³a wznie- siona w starodawnych czasach, kiedy jej œwiat³a potrzebne by³o parowcom p³yn¹cym ko³o pó³wyspu; bez tego punktu orienta- cyjnego mog³y zaton¹æ rozbijaj¹c siê o przybrze¿ne rafy. Dawno ju¿ na ca³ym oceanie nie ma ani jednego statku, ale ojciec Bar- sika co noc dy¿uruje na szczycie wie¿y, dorzucaj¹c do „czary œwietlnej" suche smolne polana. Wszak w m³odoœci, przy obej- mowaniu funkcji latarnika, z³o¿y³ przysiêgê, ¿e póki bêdzie ¿y³, latarnia bêdzie dawa³a œwiat³o. Niedawno równie¿ Barsik w obec- noœci ojca i wszystkich mieszkañców osiedla poprzysi¹g³ uro- czyœcie, ¿e po œmierci swojego sêdziwego ojca bêdzie kontynu- owa³ jego dzie³o. Podj¹wszy wszystkie œrodki ostro¿noœci u³o¿yliœmy siê na czte- rech szerokich ³awach i wkrótce usnêliœmy. Obudzi³em siê o œwi- cie i ujrza³em dziwny widok. Ko³o ³awy Paw³a Bie³obrysowa, który spa³, wype³niaj¹c swoim chrapaniem ca³e pomieszczenie, sta³ Barsik. Z³¹czywszy palce r¹k na g³owie i ko³ysz¹c siê rytmicz- nie, szepta³ coœ w skupieniu; na twarzy nieziemca rysowa³ siê nabo¿ny zachwyt. PóŸniej wyjaœni³o siê, ¿e w ten sposób siê mo- dli³. Zauwa¿ywszy, ¿e ja i Czekrygin, który równie¿ zd¹¿y³ siê ju¿ obudziæ, patrzymy na niego, Barsik przerwa³ modlitwê i powie- dzia³ z wyrzutem: — Po³udniowcy, dlaczego ukryliœcie przede mn¹, ¿e wœród was jest œwiêty?! Wszak tylko œwiêci wydaj¹ pienia we œnie! — £adne mi „pienia"! Przecie¿ on po prostu... — Czekrygin chcia³ powiedzieæ „chrapie" i zamilk³: okaza³o siê, ¿e w jêzyku ja³mezañskim takiego pojêcia nie ma. — On po prostu... ha³a- suje — zakoñczy³, dobrawszy mniej wiêcej odpowiednie s³owo. — Nie bluŸnij! — skarci³ go surowo Barsik. — Po prostu zazdroœcisz mu œwiêtoœci! PóŸniej dowiedzieliœmy siê, ¿e wœród Ja³mezañczyków nie by³o chrapaczy. W³aœciwie byli, ale rodzili siê tak rzadko, ¿e ich chra- panie traktowali wszyscy jak cud, jako œwiêty dar Boga G³êbin. Czêsto kanonizowano ich za ¿ycia. Przed opuszczeniem miejsca naszego noclegu nadaliœmy kolej- ny komunikat na „Ciociê Lirê". Poniewa¿ Karamyszew nie w³a- da³ jeszcze ja³mezañskim, rozmawialiœmy z nim po rosyjsku. Barsik nie by³ zdziwiony ani tym, ¿e porozumiewamy siê z nie- widzialnym rozmówc¹, ani tym, ¿e rozmawiamy z nim w nie- zrozumia³ym dla niego, Barsika, jêzyku. Wyjaœni³o siê, ¿e s³y- sza³ od starców, ¿e kiedyœ, przed inwazj¹ takitaków, Ja³mezañ- czycy potrafili „mówiæ daleko". Nastêpnie, mrugn¹wszy chytrze, oœwiadczy³, ¿e teraz ju¿ dok³adnie wie, jakie to z nas czagoby (gêsi): jesteœmy mianowicie kap³anami Boga G³êbin, którzy poznali tajemnicê d³ugowiecznoœci, a w dodatku kap³anami naj- wy¿szej rangi; wszak tylko oni maj¹ swój tajemny jêzyk, w któ- rym rozmawiaj¹ z Bogiem i miêdzy sob¹. Nastêpnie znów wyruszyliœmy w drogê. Teraz bieg³a ona krêtym gruntowym szlakiem, gêsto poroœniê- tymi krzewami i traw¹. Iœæ z furgonem by³o tu nie³atwo, pole- ciliœmy wiêc cz£OWIEKOWI, ¿eby go popycha³. Minê³a godzi- na, druga