Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Musisz uciekać z ziem, którymi włada Henryk, próbój przez Węgry i wstąp do mnie". Miejsca na malutkie "G" w rogu zwitka już zabrakło. Gdy podniósł oczy, Gelzuzy nie było w pokoju. Odeszła. Zniknęła także z okolicy. Wypytywali o nią, on i Hezych, ale nikt nie potrafił nic pewnego powiedzieć. Niektórzy tylko twierdzili, że grota na bagnach jest pusta i że czarownica opuściła te strony. Bruno już nigdy jej nie widział. I tylko wśród jego papierów plątał się strzęp pergaminu z dręczącym zdaniem: "Musisz uciekać". Ucieczka Burzliwie i wojennie miał się zapisać rok tysiączny czwarty w dziejach chrześcijańskiego świata. W końcu marca król niemiecki Henryk wyruszył do Italii na wojnę przeciw Arduinowi. Dotarł do Trydentu, potem srodze wojując dotarł do Bresji i do Bergamo. W kraju, przyjaźni królowi Niemcy radowali się z przewag i zwycięstw swego władcy. Radość ich przerodziła się w triumf, gdy gońcy na spienionych koniach przynieśli wieść, że oto Henryk dotarł do Pawii, stolicy królów longobardzkich, gdzie arcybiskup Arnulf, a także co przedniejsi panowie powitali go jako prawowitego władcę i wśród hymnów pochwalnych poprowadzili do kościoła. Tu jednomyślnie okrzyknęli Henryka swoim królem i posadzili na tronie. Roszczenia i plany Arduina zostały tym aktem unicestwione. Potem cicho już, jakby wstydliwie, przyszła wieść o buncie, co wybuchł jeszcze w dniu koronacji. W Pawii Niemcy pijani zwycięstwem i włoskim winem, sprawili swoim nieprzystojnym zachowaniem, że mieszkańcy miasta chwycili za broń przeciw dopiero co obranemu królowi i ruszyli na jego pałac. Wieść szemrała o krwawej rzezi, jaką Niemcy urządzili pawijczykom. Już też stało się mrzonką, by Henryk w czasie tej wyprawy dotarł do Rzymu i włożył na swą głowę diadem rzymskich cezarów. Zaczynał się czerwiec i wraz z upałami napłynęły wieści, że król Henryk wraca przez Atamanię do ojczyzny. Bruno stał na kwerfurckim podgrodziu. Przyglądał się ludziom dźwigającym kamienie. Układali je na wskazanych przez budowniczego miejscach. Fundamenty pod nowy kościół wyrosły już wysoko nad ziemię. Nawet Hezych dźwigał ciężki kamień. Brunonowi zdało się, że zbyt ciężki. Podbiegł do przyjaciela. Razem donieśli głaz na wskazane miejsce. Hezych wyprostował się, otarł pot z czoła i wyrzekł słowa, których Bruno nie spodziewał się ani od niego, ani w tym miejscu. - Jeżeli nie wyjedziemy teraz, póki Henryka nie ma w kraju, nie wyjedziemy nigdy. Bruno zapytał bez namysłu: - Kiedy możemy wyruszyć? Hezych obwiódł spojrzeniem budujący się kościół, cały Kwerfurt i szepnął: - Za tydzień... Ale zaraz zacisnął mocno wargi, pokręcił głową i powiedział z pewnym wysiłkiem: - Wyruszymy za trzy dni. Lepiej nie zwlekać. Jakoś zdołam przygotować wszystko do drogi. Bruno skinął głową. W milczeniu zmierzali ku zamkowi. Przed wejściem do komnat Bruno powiedział: - Ojca powiadomię o tym jutro... Na wieść o bliskim wyjeździe syna, graf opuścił głowę. Milczał. To Gebhard i Wilhelm podnieśli wrzaskliwy lament. - Nie krzyczcie - poprosił ich Hezych - nie trzeba, by król albo jego dworzanie dowiedzieli się o tym, że wasz dostojny brat wybiera się w podróż. Nie krzyczeli już, ale też nie odstępowali Brunona. Wszędzie chodził z rozżaloną podwójną asystą. Rankiem w dniu wyjazdu pospiesznie spożywali ostatni wspólny posiłek. Graf powiedział zawzięcie: - Jedno mnie pociesza: że to, co czynisz, nie uraduje Henryka. I zaraz te słowa o nienawiści. By jej nie żywił do nikogo. Nienawiść dodaje czasem siły ludzkim poczynaniom, ale to siła diabelska. Potem już przyszło do ostatnich pożegnań. Ojciec błogosławił, z zielonkawych oczu braciszków płynęły wielkie łzy. Ten bezgłośny płacz bolał odjeżdżającego bardziej niż krzyki i lamenty. Szli do bramy zamkowej. Ojciec prowadził konia. Milczał zgnębiony, a Bruno nie znajdował słów pocieszenia. Ucałował braciszków. Ściskali go chudymi chłopięcymi ramionami. Nie mogli, nie chcieli się oderwać. Ostatnie pocałunki i zwrócił się jednak do ojca z tą dziwną prośbą: - Matka nie żyje. Proszę cię, ojcze, jeżeli dojdzie tu wieść także o mojej śmierci, wdziej suknię zakonną. Wstąp do klasztoru. Oczy grafa wyblakłe teraz i przygasłe objęły syna badawczym spojrzeniem. Ale odpowiedział tylko jednym słowem: - Gut. Już z grzbietu konia Bruno widział, że ojciec zmierza do kaplicy, gdzie była pochowana pani Ida. Przy bramie Gebhard i Wilhelm podskoczyli nagle z obu stron. Krzyczeli, że muszą wyprowadzić wierzchowca tyłem. Miało to zapewnić rychły powrót ich dostojnego brata. Zezwolił na ten magiczny zabieg, choć w głębi serca czuł, wiedział to najpewniej: ostatni raz ogląda Kwerfurt oczami żywego człowieka. Wreszcie Hezych dał znak i ruszyli. I znów zabierał ze sobą na drogę żałosny dziecięcy płacz