Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Pies skoczył za kilkoma spacerującymi gołębiami i Kootie próbował pobiec za nim, ale źle stanął chorą nogą i upadł boleśnie na kolana. Na moment cały świat zrobił się czarno-biały. - Ciągle ci się coś przydarza - powiedział Raffle przyjaźnie, pomagając chłopcu wstać. - Daj, wezmę Freda. Kootie nie płakał, ale kostka bardzo go bolała i był pewny, że po nodze spływa mu strużka krwi. Podał Raffle'owi koniec paska. Gdy tylko zaczął oddychać normalnie, odezwał się, by pokazać, że nic mu nie jest. - Jakież to prace może wykonywać "bezdomny weteran z osie roconym synem"? Ludzie, którzy poprzedniego dnia dawali im po dolarze czy po garści rozgrzanych w kieszeni drobnych, najwyraźniej płacili tylko miejskie myto. Tutaj ktoś mógłby naprawdę dać im dwudziestkę albo dwie i kazać zrobić coś konkretnego. Stanęli na przejściu przy Tempie. - Cóż, trzeba być przewidującym - odparł Raffle, zerkając spod przymrużonych powiek na czyste, szerokie ulice. - Nie ma sensu mówienie "Muszę iść wykupić moje narzędzia ogrodnicze z lombardu", jeśli facet ma własne narzędzia. Podstawowa sztucz ka to: "Proszę mi dać czterdzieści dolców w tej chwili, a będę pod pańskim adresem za parę godzin", kapujesz? Z tobą u boku powin no to być łatwe. "Mój chłopak jest chory, potrzebuję trzydziestu dolców, żeby umieścić go w motelu, a potem zaraz będę u pana". Jedno czy dwa kaszlnięcia z twojej strony i facet musiałby być potworem, żeby nie zareagować. Zapaliło się zielone. Przeszli na drugą stronę Tempie, z Fre-dem łagodnie ciągnącym smycz trzymaną przez Raffle'a. - A więc w gruncie rzeczy nie wykonujemy żadnej konkret nej roboty - rzekł Kootie z bezwiedną ulgą. - Praca to coś, co zapewnia ci miłe spędzenie czasu, Jacko - powiedział Raffle - i musisz nauczyć się, jak zdobywać maksi mum korzyści przy minimum wysiłku. Jedzenie, dach nad głową, picie, prochy. Niektórzy faceci urządzają sobie wczasy w pudle, nie przeszkadzają im fikuśne pomarańczowe kombinezony, ale to nie dla mnie. Nakazy aresztowania dotyczące mojej osoby wystawio ne są każdy na inne nazwisko. W więzieniu włączają telewizję o ósmej, ale o dziewiątej jest już cisza nocna, tak że nigdy nie zdążysz obejrzeć filmu do końca. Mógłbyś żyć w ten sposób? Jeśli zapalisz choćby jednego papierosa - a jeden papieros wart jest w handlu wymiennym od czterech do ośmiu przedmiotów z wię ziennej kantyny, takich jak kostki mydła czy batony czekoladowe - to koleś chowający się w przewodzie wentylacyjnym albo gdzie- kolwiek indziej donosi na ciebie i z głośników słychać: "Mayo, zgaś tego papierosa i zgłoś się do szefa zmiany". Dostajesz upo- mnienie i musisz kilka godzin szorować toalety. Po dwóch czy trzech upomnieniach dostajesz naganę, więc tracisz prawo do przedterminowego zwolnienia. Co to za życie... Lepiej jest tutaj. Kootie wzruszył ramionami. - Masz rację - powiedział. Stali na krawężniku przy Hope Street, czekając, aż zmieni się światło. Kilku mężczyzn w garniturach i kobiet w beżowych kostiumach zebrało się obok nich, paplając o wykonawcy roli upiora z wieczornego przedstawienia. Słowa "masz rację" dźwięczały Kootiemu w uszach, kiedy zerknął na prawo, z powrotem ku północy, na drugą stronę Tempie. Zobaczył wielkoformatowy plakat z drukowanym tekstem towarzyszącym barwnej fotografii. Zrobiło mu się zimno pod grubą flanelową koszulą. W uszach dzwoniło mu, jakby od eksplozji wymarzonych fajerwerków. Zastanawiał się, czy będzie w stanie pobiec, zmusić do wysiłku obolałe mięśnie. Nie przyszło mu do głowy, że może być więcej niż jeden plakat. Teraz, trzy przecznice od poprzedniego plakatu, tekst był już po angielsku: NAGRODA GOTÓWKĄ ZA PODANIE MIEJSCA POBYTU ZAGINIONEGO CHŁOPCA NAZYWA SIĘ KOOT HOOMIE PARGANAS OSTATNI RAZ WIDZIANO GO W PONIEDZIAŁEK 26 PAŹDZIERNIKA NA BULWARZE ZACHODZĄCEGO SŁOŃCA $20,000 DZWONIĆ (213) JKL-KOOT $20,000 ŻADNYCH PYTAŃ Kootie przekręcił głowę, żeby spojrzeć na Raffle'a. Raffle patrzył właśnie na plakat i teraz spuścił wzrok na Kootiego z całkowitą obojętnością na pomarszczonej brązowej twarzy. Światło zmieniło się na zielone i ludzie stojący obok Kootiego zaczęli przechodzić przez ulicę. Kootie automatycznie ruszył za nimi, wpatrując się w migającą postać zielonego ludzika na świa- tłach sygnalizacyjnych, słysząc kroki Raffle'a i pobrzękiwanie ob- roży Freda zaraz za plecami. - Dostałbyś osiem kawałków - rzekł Raffle cicho. - Po podzie leniu się ze mną i Fredem. - Do cholery z fordem - rzekł Kootie bezradnie. - Moglibyśmy kupić sobie cadillaka - ciągnął Raffle. - Do dia- ska, moglibyśmy kupić sobie winnebago z dwiema łazienkami. - Nie mogę... do nich wrócić - rzekł Kootie mimowolnie. Ale przecież nie mogę mieszkać w samochodzie do końca życia, pomy ślał. Potem usłyszał własny głos: - Zjedzą mnie i zabiją ciebie. Wszedł na krawężnik, odwrócił się twarzą do Raffle'a. - Zjedzą ciebie? - powtórzył Raffle. Ze zdziwieniem marszczył brwi. -1 zabiją mnie? - Nie ciebie - odparł Kootie, mówiąc już z własnej woli. - On mówił do mnie. Miał na myśli, że zabiją mnie. - To właśnie miał na myśli, co? - Raffle pokiwał głową