Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Jakieś problemy? Nie zdawałem sobie sprawy, jak niepewna jest ta okolica, dopóki tu nie zamieszkałem. - Ma pan jakieś kłopoty? - Nie zostawiłbym sprzętu w domu. - Źli sąsiedzi? - Cała okolica. Wieczorami staram się nie wychodzić. Pewnie wyprowadzę się pod koniec miesiąca. 144 - A czynsz? - Płacę na bieżąco, co miesiąc. - Kto jest właścicielem? - Jakaś firma. Znalazłem ją przez ogłoszenie na uniwerku. - Tanio? - spytała Petra. - Bardzo. - Próbuję znaleźć młodą kobietę, Marcellę Douąuette - powiedziała Petra. - To ona mieszka obok? - Obok mieszka jakaś dziewczyna? - Mieszkała. Od jakiegoś czasu jej już nie widuję. - Od jakiego? Podrapał się w brodą. - Ze dwa tygodnie. Akurat wtedy była strzelanina pod Paradiso. - Może mi pan podać swoje imię i nazwisko? - Moje imię i nazwisko? - Tak. - Ovid Arnaz. - Panie Arnaz, mam tu zdjęcie. Nie takie, jakie pan by zrobił. Z biura koronera. Zechce pan na nie spojrzeć? - Byłem w biurze koronera. Na zajęciach. To było spotkanie z policyjnymi fotografami. - Mocne. Arnaz się przeciągnął, - Było ciekawie. - Zerknął na sąsiedni budynek. - Co z nią, nie żyje? Petra pokazała mu najmniej wstrząsające zdjęcie zabitej dziewczyny w różowych adidasach. Ovid Arnaz przyjrzał się mu bez śladu emocji. - Aha - powiedział. - To ona. Petra zadzwoniła do Pacific Division, wyjaśniła sytuację przyjaźnie nastawionemu sierżantowi i w ciągu pięciu minut na miejsce przyjechały trzy radiowozy. Furgonetce technicznej dojazd zabrał dodatkowe dwadzieścia minut; mundurowi stali i czekali, a Petra zadała jeszcze kilka pytań Oyidowi Arnazowi. Był małomówny, ale okazał się wspaniałym źródłem informacji. Miał fotograficzną pamięć i oko do szczegółów. Zapamiętał różowe adidasy Marcelli Douąuette - zawsze je nosiła -i dokładnie opisał jej twarz i sylwetkę. Co więcej, powiedział, że mieszkała 10 - Pokrętny umyst 145 z dwojgiem ludzi. Z dziewczyną, szczupłą blondynką - to pewnie była Sandra. I starszym facetem z dziwną, kudłatą fryzurą i bródką. Lyle „Luzak" Leon. Petra dla pewności pokazała Arnazowi jego zdjęcie. - To on. Ubierał się jak pirat. - Czyli? - Jedwabne koszule z szerokimi rękawami. Piraci takie nosili. Nie był już tak pomocny, kiedy przyszło do opisania zachowań i emocji. Nie, nigdy nie był świadkiem żadnego konfliktu między tamtą trójką. Nie, nie miał pojęcia, jak się między nimi układało ani jak spędzali wolny czas. Żadne z nich za wiele z nim nie rozmawiało. Oni zajmowali się swoimi sprawami, on swoimi. - W dzień z reguły mnie nie ma, robię zdjęcia. Kiedy wychodzę wieczorem, to do Yalley, bo tam mieszkają moi znajomi. Czasami zostaję tam na noc. - U znajomych. Arnaz uciekł spojrzeniem. - Tak albo u starych. Bojąc się okolicy, wraca na noc do mamy i taty. - Nie podoba im się, że tu mieszkam - powiedział. - A ja im powtarzam, że jest fajnie. - To ma sens - stwierdziła Petra. - Nie musi się pan męczyć z drogą powrotną, mieszka pan u siebie. - Właśnie - powiedział Arnaz. -1 wiem, że mój sprzęt jest bezpieczny. 24 Mac Dilbeck spojrzał na zdjęcie Marcelli Douąuette. - Nasza ofiara. - Może nasza główna ofiara - powiedziała Petra. - Nie była notowana, ale mieszkała z członkiem znanej grupy przestępczej. Niewykluczone że pozostałe dzieciaki po prostu przypadkiem znalazły się na parkingu w niewłaściwej chwili. Siedzieli przy kawie w Musso and Franks, w głównej sali, w jednym z boksów. W lokalu kręcili się podstarzali hollywoodzcy amanci i typy 146 retro w wieku Petry. Petra jadła szarlotką, a Mac placek rabarbarowy z lodami waniliowymi. Luc Montoya, zajęty nową sprawą, zabójstwem na Selma Avenue, został odsunięty od Paradiso na stałe. Mac oddzielił widelcem trójkątny kawałek placka i zręcznie wsunął go do ust. Była siedemnasta, Mac był na nogach półtorej doby, ale jego szary garnitur wyglądał nieskazitelnie, a biała koszula -jak świeżo wyprasowana. Petra zostawiła Isaacowi wiadomość na uczelni, odwołując spotkanie. Zidentyfikowanie Douąuette napełniło j ą radosnym podnieceniem, ale ogrom pytań bez odpowiedzi przytłaczał. Jedenaście dni do dwudziestego ósmego czerwca, ale to było ważniejsze, to się działo teraz. - Odwaliłaś kawał dobrej roboty - pochwalił ją Mac. Wytarł już i tak czyste usta lnianą serwetką. - Zidentyfikowałaś ją chyba czarami. - Abrakadabra - machnęła ręką, jakby trzymała w niej różdżkę. Mac się uśmiechnął. - A więc myślisz, że chodzi nam o tego Lyle'a? - On i Sandra Leon mieszkali z Marcellą w Yenice