Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nieświadomie wysuwa czubek różowego języka i delikatnie zwilża wargi. Gridworld! Nagle przypomina sobie efektowną buteleczkę perfum, jaką dał jej mały książę Pao; zdecydowanym skrętem ciała wsuwa się do środka i odnajduje ją na stercie wydruków. Jej otwar- cie okazuje się trudne, ale Córy nie poddaje się. Podczas gdy jest tym pochłonięta, z dołu dobiega baryton Kipa, obiecujący wszystkim opowiedzenie historii Zamordowanej Gwia- zdy. Cień przebiega przez twarz Córy. Ten raz, ten jeden raz, niech opowie to tak, jak było naprawdę, modli się do przeznaczenia. Ale nie żywi nadziei. To słabość Kipa, znana wszystkim jego przyjaciołom; rzadko kiedy potrafi opowiedzieć jakąś historię, nie sugerując zarazem, że był jej naocznym świadkiem albo że w inny sposób brał udział w opisywanych wydarzeniach. Tak naprawdę nigdy otwarcie nie kłamie, jedynie czyni aluzje, no i przy trafiaj ą mu się zgrabne "prze- języczenia", które razem wzięte są aż nadto przekonujące. Ich przyjaciele starają się ją przekonać, że to jest zabawne. - Posłuchaj, myr Córy - powiedział kiedyś do niej były ar- tylerzysta podczas zjazdu weteranów. - Kip to prawdziwy zwierz. Nie bierz sobie do serca jego przechwałek. Czy kiedykolwiek opo- wiada ci o swoich latach w kosmosie? - Nie! Przyłapałam go na wyrzucaniu pudełka z medalami. Uratowałam je, od razu zobaczyłam, że są jego. Ale kiedy zapy- tałam go, za co je dostał, nie chciał mi powiedzieć. "Och, takie rzeczy po prostu się zdarzają" - powiedziała, przedrzeźniając go. - Cały Kipper - wtrącił były nawigator z uśmiechem. - Cóż - ciągnął powoli artylerzysta - ja mogę ci opowie- dzieć o MS. To ten wielki zielony - Męska Służba. Byliśmy w antycznym REBie, żadnego opancerzenia wartego wzmianki, i oberwaliśmy od nieprzyjaciela ukrytego w fałszywym satelicie. - Wszystkim się dostało, a krypa przepuszczała tyle powie- trza, że starczyłoby tego za napęd. Pamiętam tylko, że Kip krwawił z obu nóg. A był w lepszym stanie niż większość z nas - wszyscy wyglądaliśmy jak chodzące trupy. Widzisz moje sztuczne ucho? - Przechylił głowę w bok. - Zawsze myślałem, że po tej stronie użyli włosia z chomika. Nawet w przytłumionym oświetleniu przyjęcia, Córy wyraźnie widziała blizny pozostawione po rozległej interwencji chirurgicz- nej. Musiał być wtedy chłopcem, leżącym w kałuży krwi z rozbitą głową i kto wie jakimi jeszcze obrażeniami. - Bogowie, myr Kenter. Artylerzysta uśmiechał się krzywo. - Tamtego roku bogowie pojechali do miasta na obiad. A mo- że i nie. Tak czy owak, Kip powinien był skorzystać ze swej kap- suły ratunkowej, w nogi do Bazy. Nikt inny nie miał cienia szansy. A do tego odzysk wody był rozbity w drzazgi. Zaprowadził tego cholernego REBa do domu, używając pasów w charakterze opasek uciskowych. Sześć dni, bez wody i na resztkach powietrza. To dla- tego tu dziś jestem, plus jeszcze dwóch innych. - Jego spojrzenie skierowało się gdzieś za plecy Córy. - Janny i Pete umarli w drodze, choć oddawał im resztę wody. Saro w szpitalu w Bazie, Kip miał wtedy jakieś siedemnaście lat, dowiedziałem się o tym później. Wyglądał na starszego. MS zwi- sało mu niczym, no, to. Teraz rozumiesz, dlaczego nie przejmu- jemy się zbytnio jego opowieściami? Córy była blada jak ściana. - Och! Ale dlaczego, myr Kenter? - nie ustępowała. - Dla- czego to robi? Po namyśle odezwał się nawigator. - Chyba chodzi o obcych, myr Córy. Proszę zauważyć, za- zwyczaj opowiada o obcych. Kip prawie zawsze miał do czynienia tylko z ludźmi. Ale jeśli ktoś dorzuci parę obcych ras, to według niego prawdziwie wartościowe. Przygody z obcymi! Tego właśnie pragnie. To dlatego zajął się ksenologią. Dziwaczna klątwa: praw- dziwe emocje dla Kippera zawsze czekają gdzie indziej. Ale wszystkie ich wysiłki, by zaczęła traktować to lżej, zawiod- ły. Nawyk Kipa przepełniają wstydem i niepokoi, jak gdyby miał ściągnąć na niego jakąś złą moc