Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Narzucał Zygmunt tę „liberię” z bezprzykładną natrętnością wszystkim panom i książętom sąsiednim, lubo żaden z nich nie okazywał mu za to wdzięczności. Owszem, nasz Witold nie chciał jej wcale przyjąć, obdarzeni nią panowie czescy nazad ją odsyłają, szydzący z niej wojewoda wołoski wielce ją – według słów sekretarza i biografa Zygmuntowego – „zesromocił” w następnych czasach, a jednemu z husytów czeskich, niejakiemu Senkowi, „tak mało ona pomogła – opowiada” tenże biograf – iż skoro powrócił do husytów, został niestety znów takim łotrem jak wprzódy, i owszem jeszcze większym husytą niż przed laty!” W podobne j że czci ceremonialnej napuszystości wyrazu miał Zygmunt wraz z swoim biografem za rzecz wielkiego znaczenia nie mówić nikomu „ty”, lecz wszystkim „on”. Potrzeba mu też było w istocie jakiegoś grzeczniejszego dla otaczających go osób frazesu, gdyż miał skłonność do otaczania się towarzystwem, któremu chyba łaskawe względy Zygmunta przysporzyć mogły wartości. Druga jego po węgierskiej Marii małżonka, znana nam już Barbara z domu grafów cyllejskich, należy do najpospolitszych nierządnic swojego czasu. Sekretarz i poufnik Zygmuntów, celnik moguncki Eberhard Windeck, okazuje się z dziwnie rubasznie nakreślonej biografii cesarza jednym z największych gburów piśmiennych, jacy kiedykolwiek porwali się do pióra. Ulubieńcem Zygmunta był błazen imieniem Worre, którego mu dla dogodzenia znanemu do takich towarzyszów pociągowi sprowadzono z dalekich stron Hiszpanii. Posiadł ten Worre do tego stopnia względy swojego pana, że wszyscy książęta, rycerze i mieszczanie, chcąc się przypodobać Zygmuntowi, dostatkami obsypywali trefnisia. „A ktokolwiek temu błaznowi coś podarował – prawi nasz Windeck – tego miał cesarz za swego własnego przyjaciela.” Uczynił też Zygmunt niejako zasadą swoich rządów usuwać od dworu mężów wyższego rodu i ukształcenia, zastępując ich ludźmi z pospólstwa. Znajdując w nich najpowolniejsze narzędzia swojej samowolności, ściągał Zygmunt w tejże myśli tłumy cudzoziemców do siebie i utworzonymi z nich zastępami bezwarunkowych służalców zdążał do pognębienia103 krajowców. Z tak dwuznacznymi towarzyszami poufałą związany zażyłością, objawiał Zygmunt, dalej, swoją prostaczość naj nierozsądniejszym marnotrawstwem dochodów. Jest to jedną z na j szkaradnie j szych stron charakteru Zygmunta, której nawet jego najgorliwsi wielbiciele ukryć nie mogą. Ona to skłoniła go do otwarcia znowuż granic węgierskich głównym służalcom nierządu i marnotrawstwa, wygnanym z nich przez króla Ludwika Żydom. Trwoniąc olbrzymie sumy na zbytkowne festyny, na ustawiczne podróże, na dary dla przyjaciółek i przyjaciół, jak ów błazen hiszpański, upadał Zygmunt pod ciężkim brzemieniem długów zaciąganych raz po raz na lichwę i zastawy. Co tylko w oczach lombardów tamtoczesnych mogło mieć wartość fanta, musiało służyć tej żyłce marnotrawstwa. Zaledwie nadeszły jakieś upominki kosztowne od dworów zaprzyjaźnionych, zaledwie np. angielski hrabia Warwick darował Zygmuntowi dwie pozłacane misy wartości 18 grzywien srebra, a król angielski nadesłał dwie szczerozłote czary ważące 44 grzywien srebra i złota, „zaraz król Zygmunt – opowiada biograf – rozkazał mnie, Eberhardowi Windeck, zastawić te dary wraz z innymi złotymi kosztownościami we flandryjskim mieście Brukseli. Jakoż zastawiłem je za 18 000 złotych”. Gdy upominków i kosztowności zabrakło, musiał sam sekretarz i biograf iść w zastaw. Jednego razu był Zygmunt przymuszonym zastawić swoich własnych synowców, książąt Prokopa i Jodoka. Przy każdym kroku spotykały go nalegania i pogróżki wierzycieli. Podczas swego pobytu w Konstancjum, konno za miasto raz wyjechawszy, zbliżał się Zygmunt nieświadomie do czatującej nań zasadzki skrytobójców. Wtem jakiś znajomy i przyjazny mu szlachcic zabiega nagle drogę wołając: ,,Stój! Idzie tu o gardło twoje!” Zygmunt przestraszył się niezmiernie, ale nie tajnej mu zasadzki, lecz zbawcy swego, któremu od dawna dłużen był pewną sumę, a w którego niespodziewanym pojawieniu się na gościńcu mniemał widzieć jakiś zamach rozpaczy. Nawet ważniejsze kroki polityki zagranicznej kierowały się widokami ofiarowanego za nie okupu. Płynęło takie myto przekupstwa najobficiej z bogatych skarbców krzyżackich, zwłaszcza gdy chodziło o zjednanie Zakonowi pomocy cesarskiej przeciw Polakom. „Ja, Eberhard Windeck – opowiada nieoszacowany biograf – sam pomagałem liczyć owe pieniądze, razem 40 000 złotych z wielkimi liliami, bitych za Ludwika i Ruprechta”, którymi panowie pruscy uskarbić sobie chcieli łaskę i posiłki cesarskie w wojnie grunwaldzkiej! Nie czym innym kierował się także wymiar sprawiedliwości. Za pieniądze kupowała ją z największą łatwością wnet ta, wnet owa strona. Oto np. powiodło się staremu magistratowi miasta Lubeki uzyskać u króla Zygmunta potępienie i banicję przeciwnej strony mieszczaństwa, która Lubece nowy ze swego łona narzucić chciała magistrat. Atoli potępieni ofiarują królowi 25 000 złotych, a te obalają natychmiast poprzedni wyrok, zamieniony teraz w potępienie i banicję starego magistratu. Czym bynajmniej nie ustraszeni rajcowie staromiejscy składają 16 000 złotych powtórnym królowi darem, który po raz drugi zmieniając wyrok przywodzi do skutku restauracje pierwotnego składu zwierzchności miejskiej