Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Przez osiem godzin na dobę podejmują ogromne ryzyko, a później wracają tu, jedzą mrożone świństwa, oglądają telewizję i próbują się przespać, zanim wszystko zacznie się od początku. To miejsce wywołuje nudę, a jedyną atrakcją jest sprzeciwianie się zwierzchnikom i łamanie przepisów. Tak, oni są znudzeni. My jesteśmy znudzeni. Co jednak możesz na to poradzić? Hamilton uśmiechnął się tajemniczo. — Jest wiele sposobów na zwalczenie nuda, Sam — stwierdził. — Jeżeli zdecydujesz się na odrobinę ryzyka... Jego oczy zabłysły, gdy mówił te słowa. Najwidoczniej ku czemuś zmierzał. — Jakiego ryzyka? — zapytałem. — Masz jakiś pomysł? — Cóż, chodzi mi o coś, czego może nigdy nie próbowałeś — powiedział. — Poszaleć trochę. Zwariować na jakiś czas. Oderwać się od wszystkiego. Wiesz, co mam na myśli? — Nie, nie wiem — próbowałem go sprowokować. — Powiedz mi coś więcej na ten temat. Zawahał się. — To zależy, na ile mogę ci ufać — rzekł. — Możesz mi dać słowo, że nie puścisz pary z ust? — Kiedy wejdę do doków, na pewno ją puszczę. Nie, nieważne. Obiecuję, że nic nie powiem. Co to za pomysł? Jack wahał się jeszcze, ale wreszcie schylił się i rozpiął suwak swojego kombinezonu. Po chwili podał mi plastikową torebkę spiętą gumką. Otworzyłem ją i zajrzałem do środka. Znajdowało się tam kilkaset małych, brązowych nasion. — Dobra. Nasiona. I co z tego? 226 Spojrzał na mnie, podniósł brwi (jego charakterystyczny gest, do którego wkrótce miałem przywyknąć) i nic nie mówiąc sięgnął do drugiej kieszeni na lewej łydce. Wyjął stamtąd drugą torebkę, większą od poprzedniej. Wziąłem ją do ręki i przyjrzałem się zawartości. Przez chwilę nie domyślałem się, co to może być, ale kiedy wreszcie dotarło to do mnie, o mało nie wypuściłem torebki z rąk. Jeszcze raz spojrzałem na ziarna, aby upewnić się co do moich przypuszczeń. Zajrzałem do drugiej torebki i powąchałem jej zawartość. Ten zapach wywołał wspomnienia z czasów młodości. Tajne wieczorne zgromadzenia w bursie. Papierosowe bibułki i zabawnie wyglądające plastikowe fajki z aluminiowymi cybuchami wypełnionymi ciemnobrązową zawartością, nie będącą jednak tytoniem. Szum pod czaszką i miłe uczucie ogarniające całe ciało. Wspaniały humor i zapomnienie o wszystkich zmartwieniach. Nie dający się powstrzymać, wszechogarniający śmiech. Jedna z torebek była wypełniona marihuaną, i to niezłej jakości, jeżeli nos mnie nie mylił. W drugiej zaś znajdowały się jej nasiona. W moim umyśle powstało wreszcie skojarzenie. — Mój Boże — wyszeptałem — nie myślisz chyba o... — Owszem, czemu nie — powiedział. — To tylko próbka, ale powinna wystarczyć do chwili, kiedy zbiorę pierwszy plon. — Chcesz to tutaj hodować? Zlustrowałem wzrokiem pomieszczenie. — Jasne — przytaknął — w tym pomieszczeniu. Nasiona, które trzymasz, pochodzą z uprawy szklarniowej w zbiornikach hydroponicznych, takich jak te. 227 Warunki były także podobne, z wyjątkiem oczywiście różnicy w sile grawitacji — uśmiechnął się. — Na Ziemi udało mi się dwukrotnie przyśpieszyć ich rozwój. Jestem ciekaw, jakie efekty uzyskam przy zmniejszonym ciążeniu. Westchnąłem i oddałem oba zawiniątka Hamil-tonowi, który zapakował je z powrotem i wsunął do kieszeni. — Wiesz, co może się stać, jeżeli Wallace, Fela-polous albo Phii Bigthom dowiedzą się o tym? Musisz być ostrożny, Jack. — Nie obawiaj się. Wszystko już obmyśliłem i zaplanowałem. Jeżeli mi zaufasz i nie powiesz o tym nikomu, pokażę ci, jak zwalczyć nudę — znów się uśmiechnął. — Z wyrazu twojej twarzy domyślam się, że używałeś już tego. Jesteś więc ze mną? Niewielka paczuszka z marihuaną i druga z jej nasionami. Wspomnienie letnich popołudni i nieodpowiedzialnych lat. Wspaniałych lat. Jeszcze raz poczułem w nozdrzach ten ciężki zapach roztaczany przez zawartość torebki. W jaki sposób, będąc w średnim wieku, z pierwszymi siwymi włosami na głowie, wrócić do takiego życia, i to na stacji orbitalnej tysiące mil od Ziemi? — Czy naprawdę wierzysz, że to coś pomoże? — Tak — odpowiedział. — A jak się nam uda wypalić to niepostrzeżenie? — Przyjdź tu jutro o szóstej, a przekonasz się. — Dobra, jestem z tobą. — Wspaniale! Nie martw się. Polubisz to. Taki był początek. Uwierzyłem we wszystko, co powiedział. CZĘŚĆ TRZECIA Wysoko w górze p omoc wciąż nie nadchodzi. Nie dziwi mnie to jednak. Jak powiedziałem już wcześniej, minie sporo czasu, zanim chłopaki z bazy Descartes zauważą moją nieobecność, zaniepokoją się nią i wyślą wreszcie grupę ratunkową