Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Szczególnie godny podziwu jest język - przetykany makaronizmami, rusycyzmami, archaizowany, bardzo piękny. Kanonierka (1978) to znów historia najnowsza, Polesie, lata dwudzieste. Młody porucznik Jan Fuchs, luteranin, potomek upadającej mieszczańskiej rodziny pomorskiej zostaje dowódcą kanonierki rzecznej na Polesiu. Zderzony z innymi stosunkami i wyobrażeniami, zapada się niejako w pińskie błota, kocha nieszczęśliwie w arystokratce, ogląda drugą stronę wzniosłych haseł. W czasie przewrotu majowego wierny rządowi, postanawia zatopić okręt - i siebie - ale kanonierka osiada na mieliźnie... Porucznik, uznany za wariata, przez nikogo nie zrozumiany, zostaje zdegradowany. Trochę to wszystko jest parodią Conrada, trochę kpiną w ogóle. Piękne opisy poleskiej przyrody, której Stojowski, jak sam twierdzi, nigdy nie widział... W sumie jeden z nawytworniejszych autorów polskich, wytwornością bardzo, bardzo ostentacyjną. 71 Piotr Wojciechowski Równie, choć na inny sposób szczególnym autorem jest Piotr Wojciechowski, twórca niepowtarzalnego świata literackiego, mglistego i baśniowego zarazem. Punktem wyjścia jest przełom XIX i XX wieku, świat Austro-Węgier, ale przetworzony i niejako ponadczasowy. Jeśli Wojciechowski jest pisarzem historycznym, to w bardzo subtelnym rozumieniu. Piotr Wojciechowski (Poznań 1938), z wykształcenia geolog, dziennikarz i reżyser filmowy, snuje od ćwierci stulecia opowieść o jakimś szczególnym kraju w rodzaju wielonarodowej Austrii, o geografii półrealnej, a półfantastycznej. Jest to jakieś wszechobejmujące cesarstwo, w którym nieustannie wybuchają bunty i rebelie. Co więcej, są one konieczne. Wojciechowski ma swoich niemal stałych bohaterów, powracających z książki na książkę, z Dymitrem Łazurem na pierwszym miejscu, oficerem, saperem, filozofem, nawet dyktatorem przez czas jakiś. Nazwiska bohaterów bywają dziwaczne, być może nie bez wpływu Witkacego. Różnie starano się definiować fenomen literacki Wojciechowskiego. Najczęściej mówi się o stylizacji, o pastiszu. Ale to przecież nie wyczerpuje sprawy. Czesław Karkowski pisał o „historii wyzwolonej od historii”, łącząc to z relatywizmem i egzystencjalizmem. Sam Wojciechowski mówił o „rozszerzonym dzisiaj”. W istocie rzeczy jego ulubionymi bohaterami są zwyczajni ludzie, wiodący życie równie zwyczajne, lecz przecież nasycone lekturą, sztuką, myśleniem, muzykowaniem. W stosunku do polityki, historii autor ma więcej ironii, lecz i melancholii zarazem, tym bardziej że obroty dziejów politycznych są u niego zdecydowanie jałowe. Bardzo za to ważne jest oblicze ziemi - w jednej z książek pisze nawet Wojciechowski o „geosemantyce” - jest więc metafizyka wysp, duchowe znaczenie przełęczy etc. Szczególnie góry odgrywają tu rolę trudną do przecenienia. Ludzkie sprawy mniej są ważne od postaw, akcja jest mglista, w różnych książkach napotkamy na różne warianty losów tych samych bohaterów. Zarazem świat Wojciechowskiego jest bogaty w szczegóły, historyczne i fantastyczne. Ważne jest też jedzenie, ważne fragmenty piosenek, przysłowia, witze, cytaty najprzeróżniejsze. W rezultacie najważniejsza okazuje się atmosfera, ona właśnie stwarza to coś specyficznego i sympatycznego. Co prawda i bohaterowie Wojciechowskiego są ciepli i sympatyczni. Uczucia są wysublimowane, seksu w ogóle nie ma. Książki Wojciechowskiego lubię po prostu najzupełniej prywatnie; może i to jest nie bez znaczenia, że spędził on dzieciństwo w Lublinie i na Lubelszczyźnie - podobnie jak i ja, a są to jedne z piękniejszych rejonów Polski. Wojciechowski dodał do tego „smaki” innych miejsc i miast, gór i jaskiń, jest bowiem speleologiem. Już debiut przyniósł mu uznanie. Kamienne pszczoły (1967) dostały nagrodę im. Wilhelma Macha, podbiły też czytelników. Powieść ma formę listów pisanych przez Dymitra Łazura do niewzajemnej Belli, do przyjaciela księdza Pudermanna, i do innych. Łazur jest sekretarzem genialnego, choć jakby niemego i dziwacznego rzeźbiarza Fufajki, żłobiącego swoje rzeźby od środka, tak że bywają wręcz niewidzialne - tu wykorzystał zapewne Wojciechowski swoje doświadczenie grotołaźnicze. Jest też demoniczny chorąży Tabidze, są wspomnienia jakiejś legendarnej sotni Vassila Murawy, jest dziwaczna Podhalańska Akademia Wiedzy. Akcji prawie nie ma, geografia fantastyczna aż po „Góry Kebabczerskie”. Natchnienia natomiast są dość wyraźnie galicyjsko-cesarsko-królewskie. Tytuł wzięty od jednej z nie wykończonych rzeźb Fufajki. Z kolei najgłośniejsza chyba książka Wojciechowskiego, Czaszka w czaszce (1970). Narratorem znowu jest Łazur, tym razem jako saper, „oficer bez szarży”. Niełatwo ustalić, czy rzecz się dzieje wcześniej, czy później od Pszczół, najpewniej w jakimś innym wariancie rzeczywistości. Ale świat jest ten sam, secesyjno-cesarski, tyle że teraz wstrząsa cesarstwem rebelia. Rzecz składa się z trzech części: pierwsza dzieje się w twierdzy nad Narwią, druga w Paryżu i na Bałkanach, trzecia w Odessie i znowu w twierdzy. Jest to jakby czas regencji, a władzę - na skutek przewrotu - zdobywa ukrywający się cesarzewicz Gwido. Nowa władza 72 niczego, oczywiście, nie zmienia. Sam Łazur kocha się teraz we własnej żonie Darii, która odeszła od niego, ale i której on tak szuka, aby jej nie znaleźć. Opowiadania zebrane w tomie Ulewa, kometa, świński targ (1974) są różnego autoramentu, na różne tematy, ale wszędzie spotkamy elementy groteskowe i łagodnie fantastyczne. Powieść Wysokie pokoje (1977) znów dzieje się w twym osobliwym, ponadrealnym świecie. Jej bohaterami są teraz Tymoteusz i Dominika Boykowie, rozłączone młode małżeństwo. Tymoteusz przebywa odcięty na pacyficznej wyspie Adao, w jakiejś jakby oenzetowskiej misji rozjemczej. Dominika tęskni i pracuje w komitecie ratowania zatopionej tymczasem Wenecji. Są i starzy znajomi - jak ksiądz Pudermann, Łazur i inni. Są sprawy fasadowopolityczne, jest pochwała zwyczajnego życia. Książka została przez krytykę i czytelników przyjęta bardzo życzliwie. Pewne natomiast zastrzeżenia spotkały Manowiec (1978), książkę odbiegającą od dotychczasowych dokonań literackich Wojciechowskiego. Nie ze wszystkim, bo tu właśnie technika wariantowa osiągnęła apogeum. Rzecz jest autotematyczna, bo to scenariusz i relacja z powstawania scenariusza. Kośćcem fabularnym jest daremne poszukiwanie przez fotografika Jacka Firleja Cyganki Tabity Dorkas. Współczesne, warszawskie realia - i tu właśnie czegoś brakuje. Wojciechowski jest w pełni sobą tylko w krainie baśni. Co prawda opowiadania zebrane w tomie Półtora królestwa (Opowiadania beskidzkie) (1984) są naprawdę bardzo dobre