Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Główny inżynier wyjaśniał, że chlorowanie, będące przyczyną nieprzyjemnego zapachu i smaku, na który skarżą się ludzie, musi być prowadzone w celu zabicia obecnych w wodzie bakterii, natomiast obecność rdzawego osadu jest rezultatem wysokiej zawartości jonów żelaza i manganu, podczas chlorowania tworzących nierozpuszczalne związki. Zapewniał też komisję, że wbrew pozorom ta woda nadaje się do picia. Mimo jego zapewnień wiosną 1969 roku mieszkańcy wschodniego Woburn powołali własną komisję, której głównym celem stało się zmuszenie burmistrza do zamknięcia studni G i H. W sierpniu złożono odpowiednią petycję i w październiku, po zakończeniu sezonu wzmożonego zapotrzebowania na wodę, oba ujęcia zostały zamknięte. Jednakże już następnej wiosny główny inżynier polecił uruchomić studnie i wodą z nich zasilić sieć miejską. Ponownie skargi na odrażający smak i zapach, według słów Geralda Mahoneya, reprezentującego w radzie miejskiej wschodnie Woburn, „poczęły płynąć wielkim strumieniem, jak woda wyciekająca przez pękniętą tamę”. Nastało upalne i suche lato. Główny inżynier ciągle zapewniał, że woda jest „całkowicie bezpieczna”. Studnie zamknięto ponownie w styczniu, kiedy zapotrzebowanie uległo zmniejszeniu, lecz uruchomiono je już po czterech miesiącach, w maju 1971 roku. Radny Mahoney powiedział w wywiadzie dla [k]Woburn Daily Times[p], że „jest bombardowany skargami” dotyczącymi „zgniłej, cuchnącej, ohydnej wody w kranach”. Dodał też, że to „już czwarty rok z rzędu, kiedy mieszkańcy zmuszeni będą pić tę wodę i używać jej do innych domowych celów”. Dziewięć dni po otwarciu ujęć Mahoneyowi udało się przewalczyć w radzie miejskiej ich zamknięcie. Ale już miesiąc później, w czerwcu, główny inżynier musiał je znów uruchomić. Wyglądało na to, że tej huśtawce nie będzie końca. Anne Anderson codziennie dzwoniła do działu technicznego magistratu ze skargami. W jej ślady poszły Carol Gray i Kay Bolster. — Dzwoniłaś już dzisiaj? — dopytywały się nawzajem. — I co ci odpowiedzieli? — Zawsze padały te same wyjaśnienia — wspominała później Anderson. — Z wodą jest wszystko w porządku, badania wykazują, że nadaje się do picia. Odnosiłam wrażenie, iż nie ma najmniejszych szans na zmianę tej sytuacji. Ludzie umawiali się i masowo dzwonili ze skargami, a potem powtarzali sobie wzajemnie te same, wymijające odpowiedzi. Latem 1972 roku, sześć miesięcy po wykryciu białaczki u Jimmy'ego Andersona, poziom wody w zbiorniku rezerwowym zasilającym wodociągi centralnej części miasta obniżył się tak bardzo, iż kierownik wydziału robót publicznych polecił mieszkańcom ograniczyć jej zużycie. Zagroził otwarcie, że jeśli nawzajem nie będą kontrolować niektórych swoich poczynań, takich jak zbyt częste mycie samochodów bądź nadmierne podlewanie trawników, władze miejskie zostaną zmuszone do ponownego dołączenia do sieci ujęć G i H, które pozostawały nieczynne przez całą zimę. Apel odniósł pożądany skutek i tego lata nie zaszła konieczność otwarcia obu studni. Anne poświęciła się całkowicie opiece nad chorym synem, a ponieważ z kranów płynęła stosunkowo czysta woda, chwilowo przestałą sobie zaprzątać głowę tym problemem. Następnej wiosny, w roku 1973, ponowiono apel o oszczędne korzystanie z wody, nadeszła jednak dotkliwa susza i w sierpniu trzeba było uruchomić studnię G. Tymczasem Charles Anderson odnosił sukcesy jako specjalista od komputerów w firmie GTE. Praca wymagała od niego częstych wyjazdów z miasta, ale na swój sposób przyjmował to z ulgą. W domu bowiem wszystko było teraz podporządkowane konieczności opieki nad chorym Jimmym. Chłopiec bardzo wyszczuplał, był niższy od rówieśników i prawie nie rozstawał się z matką. Anne traktowała go jak całkowicie bezbronną istotę narażoną na same niebezpieczeństwa, nic więc dziwnego, że przede wszystkim pragnęła go przed nimi chronić. Prawie dwa lata po wykryciu białaczki Jimmy rozpoczął naukę w szkole. Matka zaopatrzyła go w perukę, żeby zamaskować efekt intensywnych naświetlań, kępki rzadkich włosów poprzedzielane płatami nagiej skóry, ale i tak miała poważne obawy, że syn stanie się pośmiewiskiem. Jimmy często opuszczał lekcje, kiedy musiał jechać do szpitala albo po prostu czuł się źle. Zresztą nie lubił szkoły i zdarzało się wielokrotnie, że upraszał matkę, by pozwoliła mu zostać w domu, ona zaś najczęściej się zgadzała. Charles był temu stanowczo przeciwny, zależało mu na tym, aby syn wiódł na tyle normalne życie, na ile tylko to możliwe. Ale Jimmy nie miał nawet żadnych przyjaciół, większość czasu spędzał w towarzystwie matki traktującej go ze szczególną czułością. Wystarczyło, że cmoknął ją w policzek lub objął w pasie, a natychmiast rzucała wszystko, tuliła go i głaskała po głowie, mimo że nie był już taki mały