Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Powinnam była ci o nim powiedzieć, miałam to zrobić, ale bałam się, że nie chciałbyś mieć wtedy ze mną nic wspólnego. On nie da mi spokoju. Indy delikatnie podniósł ją z łóżka, wziął w ramiona i mocno do siebie przytulił. - Już dobrze. - Chciałabym, żeby tak było. - Deirdre odwróciła głowę, ponownie ocierając oczy. - Ale dlaczego krzyczałaś? Jeszcze nie powiedziałaś mi tego. - To wydaje się czymś zupełnie szalonym - odrzekła. Przemierzając pokój, opowiedziała mu sen, jaki miała w domu mera, a następnie opisała to, co przed chwiląjej się przydarzyło. - To był tylko zły sen, Deirdre. Po prostu myślałaś o tych ludziach, którzy włamali się do twojego pokoju, kiedy spałaś, i twoja wyobraźnia zareagowała tak szaloną wizją. To wszystko. Dziewczyna stanęła przed nim. - Ale ja nigdy nie miałam podobnego snu. Może to był sen, ale ja wcale nie spałam. Indy odsunął z jej twarzy włosy. - Nie mogłaś wtedy nie spać. Strażnik powiedział, że cały czas nie opuszczałaś pokoju i że nikt nie wchodził do środka - pogładził ją po policzku. - Ale cieszę się, że śniłaś o tym, że mnie szukasz. - Szkoda, że cię nie znalazłam - powiedziała smutno. - Ależ znalazłaś. Jestem tutaj - pocałował ją. Tym razem nie było żadnego wahania, żadnych przeszkód. Jej oddech stał się szybszy; serce uderzało mocniej; tak dobrze było w j ego ramionach. Pragnęła, żeby ten moment trwał wiecznie. Wyszeptał, że jąkocha, z ustami przyjej włosach, ona zaś przycisnęła głowę do jego piersi, mając ochotę mruczeć. 121 - Indy? -Tak? - Strażnik. - Powiem mu, żeby już poszedł sobie do domu. Jesteś w dobrych rękach. Deirdre zrobiła krok do tyłu, opierając dłonie na biodrach. - Wiem. Chodźmy na spacer. Indy' emu zrzedła mina. - Na spacer? - Proszę. Wiedziała, że Indy ma inny pomysł, ale nie czuła się jeszcze przygotowana. Jeszcze nie teraz. - Jesteś pewna, że chcesz wyjść? - Myślę, że pomoże mi to pokonać wrażenie, że sen wydarzył się naprawdę i że nie robi się ze mnie wariatka. - No jasne, Deirdre. Ale ja sam mogę cię o tym zapewnić, wcale nie wariujesz. Było już po ósmej, gdy wyszli z domu. Miasteczko nie wyglądało ani na wymarłe, ani na ożywione. Idąc wzdłuż brukowanej ulicy, pod przymglonymi światłami ulicznych latarni, wyminęli kilkoro normalnie wyglądających ludzi. Mimo iż był to sierpień, noce w Whit-horn wionęły chłodem i Deirdre cieszyła się, że ma na sobie sweter. - Widzisz, że nie ma żadnej mgły - powiedział Indy, spoglądając w górę na księżyc będący w fazie między kwadrą a pełnią. - To był tylko sen. Nic więcej. Dziewczyna ścisnęła mu rękę. - Mam nadzieję, że ty nie jesteś snem. - Przykro mi, jestem prawdziwy. Gdy mijali pub, Deirdre popatrzyła uważnie na budynek i potrząsnęła głową. - To wyglądało wtedy tak dziwnie, tak inaczej. Minęli kilka przecznic i doszli do peryferii miasteczka. - Jaki ładny wieczór - powiedziała Deirdre. - Chodźmy dalej. Indy spojrzał do tyłu, w stronę miasteczka. - Dobrze, ale niedaleko. Zabudowania szybko zniknęły za ich plecami, a po obydwu stronach drogi rozciągały się lasy bukowe. Liście drzew miały w świetle księżyca srebrzysty odcień - był to zaczarowany las, j eżeli kiedykolwiek taki istniał. Deirdre rzuciła uwagę na temat chłodnego wieczoru oraz świeżego zapachu ziemi i lasu. Po chwili zapytała: 122 - Rozmawiałeś dzisiaj wieczorem z Joanną? - Nie, nie miałem okazji. - Ona zastanawia się, czy nie zakończyć wykopalisk. Uważa, że pozostawanie tutaj choć trochę dłużej jest zbyt niebezpieczne. - Może ma rację. Deirdre popatrzyła w dal. - Wydaje mi się, że twój przyjaciel, Jack, pojawił się nie w porę. - Jeżeli o mnie chodzi, przybył na czas. Wątpię, czy rozmawiałbym teraz z tobą, gdyby on się nie pojawił. - W takim razie cieszę się, że przyjechał - ponownie ścisnęła jego rękę. - Jak go poznałeś? - Mieszkaliśmy w tej samej bursie, będąc w college'u. W niższych klasach mieszkaliśmy w tym samym pokoju. Jack był jedynym facetem, z którym, jak czułem, mogłem wspólnie mieszkać. - Dlaczego? - Nie wiem. Może dlatego, że on podchodził do życia z pewnym nastawieniem. Studiował ekonomię, ale jednocześnie był muzykiem jazzowym i to nadawało kształt jego życiu. - Jakie jest to jego nastawienie? - Przypomina w pewnym sensie jego muzykę. Akcenty sąpoło-żone niesztampowo... tam, gdzie się ich nie spodziewasz - popatrzył na dziewczynę, zastanawiając się, czy ma ona jakiekolwiek pojęcie o tym, o czym on mówi. - Więc to, co nieoczekiwane, staje się raczej czymś podstawowym niż wyjątkowym. Rozumiesz? Wolno skinęła głową. - Teraz już wiem, skąd się wzięło to slangowe powiedzenie amerykańskie. - Jakie powiedzenie? - Kiedy mówi się o kimś, że jest niesztampowy*. Indy roześmiał się. - Pewnie tak. Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. - A ty? Jesteś niesztampowy? Znowu się roześmiał. - Może nie chodzę utartymi ścieżkami. Archeologia jest w tym sensie jak jazz. Dostaje się gotowy wzór, zgodnie z którym trzeba pracować, ale należy także wprowadzać innowacje, spajać to, co znane, z tym, co wciąż pozostaje w sferze możliwości. Przynajmniej ja tak na to patrzę. * Nieprzetłumaczalna gra słów - ofjbeat oznacza jednocześnie nietypowy, niekonwencjonalny, jak również jest to termin muzyczny, oznaczający rytm o nierówno rozłożonych akcentach. 123 Przez kilka chwil szli w milczeniu. - Chciałabym wiedzieć wszystko o twojej przeszłości - powiedziała Deirdre. - Jestem pewna, że była znacznie bardziej ekscytująca niż moja. - Och, nie wiem. - Nie bądź taki skromny. Pamiętam, co Joanna powiedziała tamtego wieczoru w restauracji o twoich doświadczeniach w Grecji