Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Co się stało?! - krzyknęła pani Zawidzka - Nic - odrzekła Ewcia. - Jerzy stłukł szybe w tamtym domu. - W jaki sposób? - zdumiała się pani Zawidzka. Jerzy chciał cos odrzec, ale nie mógł dokonać tej pospolitej czynności, bo zranione okno zostało otwarte i ukazała się w nim zdumiona panienka, trzymająca w prawej ręce bucik z lewej nogi, jakby na dowód, że życie dziwnie się kręci raz w prawo, raz w lewo. I ona chciała cos powiedzieć, lecz zamilkła, ujrzawszy już po raz trzeci w krótkim czasie przerażona minę Jerzego i zauważywszy, że Ewcia daje jejjakieś tajemnicze znaki, błagając dość wyraziście o milczenie. Panienka mrugnęła wobec tego figlarnie i znikła. Pani Zawidzkiej zdawało się przez chwilę, że się jej coś zakręciło w głowie. Niczego nie rozumiała. - Dlaczego ta panienka trzyma bucik w ręce? - spytała zdumiona. - Bucik? - rzekł Jerzy. - To cciekawe! Czy się mamie nie zdawało? - Może być, że mi się zdawało... - mówiła pani Zawidzka. - Ale co było z tą szybą? Czy to naprawdę ty ja stłukłeś? Co to wszystko znaczy? Czemu Ewcia się śmieje? - Ona tak zawsze... Czy mama nie zna Ewci? W tej chwili w głębi domu zadzwonił telefon. Pani Zawidzka podniosła się i kręcąc głową udała się do telefonu. Ewcia korzystając ze szczęśliwie nadarzonej przerwy podskoczyła do muru i zawołała zduszonym głosem: - Proszę pani, proszę pani! Panienka ukazała się w oknie. - Niech mi pani predko rzuci but... Oj prędko.. A za szybę zapłaci ten dryblas.. Dziekuję! Po raz trzeci Jerzy zmienił się w słup soli i spojrzał na Ewcię, jak morderca, który obmysla dal niej rodzaj najokrutniejszej, siedmiokrotnej śmierci. musiał jednak odłożyć na czas niejaki straszliwe zamysły, gdyż pani zawidzka zawołała z okna dziwnie ponurym głosem: - Ewuniu! Prędko do Telefonu... Ewcia pobiegła zdumiona. Po chwili słychać było nawet w ogródku jej pisk w nieprzyzwoicie wysokiej tonacji: - ...O, jakże się cieszę, proszępana... Aha! Świetnie... A pan? Doskonale!...Kiedt? (Dłuższa chwila słuchania).. W niedzielę?.. Oczywiście!... Po południu.. Pójdziemy na lody!... Musimy pójść... Mowy nie ma, mój złocieńki... (Pisk ustał na czas dłuższy.) Prawda, że ślicznie?... Nie mówiłam?... Dobrze, dobrze... dziekuję.. Z wszelką pewnością... Murowane!... Do widzenia, do widzenia! Powróciła od telefonu z wypiekami na twarzy. - Pan Mudrowicz! - ogłosiła zwycięsko. - Poznałam go po głosie - mówiła pani Zawidzka. - To zdumiewające. - Prosił, żeby panią pozdrowić... Zaprosił mnie na miedzielę po obiedzie... - Pójdziesz? - zapytał Jerzy. - Oczywiście, dlaczegóż nie miałabym pójść? Powiadam wam, że go jeszcze pogodzę z całym światem! A tym skwapliwiej go odwiedzę, że coś się temu biedakowi porobiło z oczami. Zdaje się, że tracci wzrok... - Mówił ci o tym? - spytał Jerzy. - Tego mi nie mówił... powiedział mi tylko, że im więcej przygląda się twoim obrazom, tym więcej mu się podobają... - Ja jednak zabije tę poczwarę! - krzyknął Jerzy. - Niech ją mama nie zasłania, bo przecież to niesłychane, ile ja cierpię przez tego bąka. Pani Zawidzka nie zwróciła jednak uwagi na to, że w najbliższym czasie będzie matką mordercy, gdyz zapomniawszy i o szybie, i o dziwnej panience, co się w oknie ukazuje z butem w ręce, bardzo głęboko się zamyśliła. - Chodż, Ewciu - rzekła po chwili - mam ci coś do powiedzenia. - Jerzy! - zawołała Ewcia odchodząc - zaczekaj na mnie w ogrodzie, bo ja ci też mam coś do powiedzenia. - Dobrze, tylko pójdę przedtem po truciznę na szczury... Pani Zawidzka zamknęła się z Ewcią w swoim pokoju i przez czas dłuższy tajemnie nad czymś radziły. Dziewczyna musiała być niezwykle z tej narady zadowolona, gdyż wyszła bardzo przejeta i uśmiechała się sama do siebie. Odnalazła swego śmiertelnego i najmilszego wroga w pracowni, lecz nie weszła tam od razu, zbójca ten bowiem mógł albo zwyczajem wielu malarskich pracowni umiescić nad drzwiami kubeł z wodą, albo też stanąć w ukryciu z pędzlem umoczonym w czarnej farbie i przejechać nim po niezwykle inteligentnej jej twarzy. - Jureczku - mówiła spoza drzwi tonem słodkko przyjaznym - nie rób awantur, bo mama się położyła.Otwórz drzwi! - Otwórz sama, diable wenecki! - Kiedy się boję, Jureczku.... A muszę z tobą pomówić! - Napisz podanie, bo ja nie gadam z byle kim! Ewcia na wszelki wypadek otworzyła drzwi nogą, sama zaś cofnęła się przezornie. Ponieważ nic nie zleciało z góry, a Jurek siedział na dole na pace po mydle, więc weszła ostrożnie. - Słuchaj, Jureczku - rzekła ona - musimy się naradzić, co zrobić z tą szybą. - Szyba została stłuczona twoim butem! - Moim bytem, ale ja nie mierzyłam w szybę, tylko w poetę od siedmiu boleści. - Nic mnie to nie obchodzi! Po raz trzeci naraziłaś mnie na pośmiewisko wobec jakieś pannicy. - Ja? Ja w nią rzucam różami, a ty butem. Ale wszystko jedno... Musimy zapłacić za szybę i zapłaćmy po połowie. Dobrze? Mama poszła na drzemkę, więc choćmy teraz do tej panienki... - Nigdy! - zawołał Jerzy gwałtownie. - Nienawidze panienek! Po co w ogóle to tałatajstwo wałęsa się po świecie i zatruwa ludziom życie? - Naprawdę? - uśmiechnęła się Ewcia niewinnie. - Jureczku... Przepraszam za pytanie... Czy ty się nigdy nie kochałeś? - Ja? Cha! Cha! - zaśmiał się Jerzy jak szatan z Siedlec albo z Radomia. - Ach, więc nigdy? A mnie mówiono.... - Kto ci mówił? - zapytał malarz czerwony jak zachód słońca zrobiony akwarelą. - To obojetne. Mówiono mi, że pewien znakomity, choć długonogi malarz bardzo się kochał w pewnej panience, ale ta panienka powiedziała, że wolałaby skoczyć z dziesiątego piętra, niż wyjść za malarza. - Nieprawda! Przede wszystkim nie ona to powiedziała, tylko jej matka, i nie tak było powiedziane, tylko podobnie. Ta panna zaś napisała mi, że gdyby to od niej zależało... Czemu się śmiejesz? A przede wszystkim kto ci to opowiedział? - Nikt. Pierwszy raz o tym słyszę, własnie od ciebie. Powiedziałam tak sobie i jakoś się zgadzało! Malarz najwyrazniej osłabnął. - Słuchaj, dziewczyno - rzekł konajacym głosem. - Ty naprawdę nie zginiesz w sposób naturalnie przyzwoity. Znowu mnie ocyganiłaś... Tańczysz, jaszczurko, po moim sercu... Dobrze, dobrze! Przyjdzie jednak kiedyś taki dzień i wtedy będzies skwierczeć na ogniu... A ja ani drgnę! Poczekamy, ja mam czas! - Doskonale, a teraz choćmy do tej panienki. Ile może kosztować taka szyba? Ze cztery złote? Dawaj dwa i ja dam dwa. - Nie dam! - I nie pojdziesz? - Nie pójdę! - Dobrze