Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
— Dlaczego? — Bo okrucieństwa i gwałty przewijają się przez jego historię. — Tak, historia jest rzeczywiście zapisana krwią i stosunki tam panujące nawet dzisiaj nie są uregulowane, ale nie jest tak źle, jak pani myśli. Meksyk jest jednym z najpiękniejszych krajów i życie tam może być piękne, zaręczam pani, że będzie się jej tam podobać. — Ale prowincja, sir, to nie stolica. Słyszałam, że dzieją się tam straszne rzeczy. Ludzie opowiadają o bandytach, od których tam się aż roi. — Tak — uśmiechnął się Sternau — Można by nawet przypuszczać, że każdy Meksykanin ma w sobie coś ze zbójcy i lubi takie niezależne, choć szalone życie, ale do tego można się z czasem przyzwyczaić. — Przyzwyczaić się? — zawołała. — Jak można przyzwyczaić się do rabusiów i bandytów? — Bardzo łatwo, miss Amy. Ci rabusie to zwykli ludzie. Pozna pani na przykład jakiegoś wyższego rangą oficera, który swą elegancją oczaruje panią; sędziego, którego sprawiedliwość panią ujmie: uczonego, który zachwyci panią swą wiedzą itd. Pewnego dnia napadną panią zbójcy i okaże się, że ich przywódcą jest właśnie ten elegancki oficer lub sędzia a może i nawet uczony, czy duchowny. Na początku zdziwi to panią, no i taki napad będzie trochę kosztował, ale będą się z panią obchodzili bardzo grzecznie, a gdy któregoś dnia spotkacie się w jakimś salonie poda pani swe ramię i poprosi tylko, by w swej łaskawości raczyła pani zapomnieć o owym incydencie. — To rzeczywiście zadziwiające, więc taki napad to tylko rabunek? — Jak najbardziej. W dalszych, prowincjach jest co prawda bardziej niebezpiecznie, kto usiłuje się bronić, może łatwo swą odwagę przypłacić życiem. Dlatego jeździ się tam w towarzystwie eskorty. Zresztą to drobnostki w porównaniu z dziką sawanną, gdzie żyje się w ciągłej obawie o życie. Kto nie posiada dostatecznych umiejętności na przykład strzeleckich albo posiada za mało sprytu i doświadczenia, ten nie powinien zapuszczać się w te kraje. — Czytałam o tym. Czy to prawda, że tamtejsi mieszkańcy umieją rozróżniać ślady każdego człowieka lub zwierzęcia i po tych śladach go wytropić? — Tak. Do tego potrzeba nie tylko doświadczenia, ale i wrodzonego sprytu. Musi się uważać na każde ździebełko, każde ziarnko piasku, każdy krzaczek, zważać na tysiące okoliczności, na które inni nawet nie zwracają uwagi. — Czy pan próbował tego? — Sytuacja mnie do tego zmusiła — odpowiedział. — To znaczy, że byłeś pan tropicielem, to musi być bardzo romantyczne. — Tak, pani, byłem nim. — Ach, żeby mogło się zdarzyć coś takiego, aby spryt i wytrawne oko człowieka prerii można było wypróbować! — To pani życzenie, łatwo może być w Meksyku spełnione, tu moja droga…! No cóż, może i tu jest to możliwe, bo właśnie widzę ślady, które nam mogą służyć za przykład. Zwyczajne oko nie zdołałoby nic odkryć, lecz oczy lekarza, do tego pobudzony rozmową natychmiast rozróżnił ślady stóp, które przechodziły przez park. — Ślady stóp? — pytała piękna Angielka — Ja nic nie widzę. — Wierzę, miss Amy — orzekł Sternau. — Do tego trzeba rzeczywiście oka Indianina lub doświadczonego myśliwego, by po położeniu pojedynczych ziarenek piasku móc zbadać, że tę mało uczęszczaną ścieżką dzisiaj w nocy deptało parę osób. — Dzisiejszej nocy? Ależ to zakrawa na jakąś awanturę. — To nie jest tak oczywiste — odrzekł śmiejąc się i podtrzymawszy ją za ramię mówił dalej: — proszę uważać. Wskazał na prawie niewidoczny ślad i zapytał: — Proszę się bacznie przyglądnąć. Czy rozpoznaje pani w tym miejscu, że piasek został zgnieciony stopami? — Rzeczywiście, widzę odcisk w piasku. Więc pan myśli, że to ślad stopy? — Tak, nawet pani powiem, że pochodzi on od buta o niskim, a bardzo szerokim obcasie. Takich butów używają ludzie mieszkający nad wodą, rybacy lub żeglarze. A tu jest widoczny odcisk drugiego buta, zupełnie taki sam, jak pierwszy. Dalej na prawo widzi pani wiele innych odcisków, co dowodzi, że przechodziło tędy kilku mężczyzn. Jeżeli się zaś bacznie spojrzy na odciski krawędzi, można wywnioskować, że stało się to zaraz po zapadnięciu zmierzchu. — Ależ takich butów nie nosi żaden tutejszy służący — zauważyła dziewczyna. — Można więc wnioskować, że byli to ludzie obcy; rzeczywiście historia ta zaczyna wyglądać podejrzanie. — Czy to możliwe? — zapytała przestraszona. — Nie inaczej. Wyszli z zamku, zbadajmy przez które drzwi. Idąc za śladem, doszli do tylnego wyjścia zaniku, przez które wczoraj wchodzili i wychodzili majtkowie. — Aha! Proszę patrzyć! — zawołał Sternau. — Nie myliłem się, w zamku byli obcy. To daje coraz więcej do myślenia, teraz przyspieszymy kroku musimy jeszcze zbadać dokąd odeszli. Pospieszyli śladem w głąb parku. Amy była coraz bardziej zaciekawiona. Podziwiała bystrość oka swego towarzysza, którego uwagi nie uszedł nawet najdrobniejszy szczegół. Gdy doszedłszy do miejsca w który ścieżka rozszerzała się a piasek pokryty był jeszcze rosą, zawołał: — A, to ciekawe, jakiś mieszkaniec zamku był z tymi obcymi, proszę tylko spojrzeć, ten odcisk pochodzi z eleganckiego męskiego buta. Musze go wymierzyć. Wyjął kartkę z gazety, którą miał przy sobie i odrysował dokładnie całą stopę. — Tak, to było jedno — rzekł — a teraz proszę spojrzeć tutaj. Tędy szło dwóch ludzi; jeden za drugim i całkiem wyraźnie widać, że obcasy ich butów o wiele głębiej wbiły się w ziemię, niż podeszwy