Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

185 JlLL BARNETT CZARY Obudź się, Szkotko, musisz coś zjeść. Joy jęknęła, ale gdy Alec ją unosił, przybliżając do niej tors, natychmiast poczuła błogie ciepło. Położyła dłoń na jego sercu i z powrotem opadła na siennik. - Nie wolno ci zasypiać. - Jestem taka zmęczona... - szepnęła z wysiłkiem. - Powinnaś coś zjeść. - Mąż potrząsnął ją lekko za ramię. Wzdychając, rozchyliła usta. Wykorzystała sposobność i objęła Aleca. - Wspaniale - pochwalił ją. O tak - powiedziała w myślach i z powrotem położyła dłoń na jego sercu. - Przyniosłem ci zupę. Poczuła na wargach łyżkę i ciepły wywar wypełnił jej usta. Natychmiast je zamknęła i odwróciła się od Aleca. Krztusząc się przełknęła zupę, zaczerpnęła powietrza do płuc i spojrzała na męża z najwyższym zdumieniem, że jest tak okrutny i każe jej jeść niewiarygodne paskudztwo. A on siedział sztywno, spoglądając przez chwilę w talerz. - Musisz coś zjeść. - Nie. - Potrząsnęła głową. - Jesteś moją żoną, więc wykonaj moje polecenie. - Ale to smakuje jak błoto. Zesztywniał jeszcze bardziej. Joy była zbyt słaba, żeby prowadzić słowną potyczkę, ale mimo presji wywieranej przez męża nie dała się nakłonić do zjedzenia obrzydliwego w smaku wywaru. Oznajmiła to powtórnie i zamknęła oczy. Nie widziała więc, z jak obrażoną miną Alec patrzył w talerz. Po chwili milczenia położył na sienniku kawałek chleba i wyniósł zupę z pokoju. Duchessę obudził zapach spalającego się drewna. Otworzyła oczy. W kominku strzelały w górę pomarańczowo-niebieskie płomienie. Ich żar docierał do siennika. Zerknęła w stronę okna spodziewając się, że zobaczy tam Aleca, ale nie dostrzegła 186 wysokiej sylwetki męża. Za to przez pokryte mrozem szyby sączyło się do wnętrza dzienne światło. Usiadła, krzywiąc się z bólu. Stwierdziwszy, że męża nie ma w pokoju, otuliła się mocniej kocami. Nagle zaczęła jej doskwierać samotność. Poczuła się bezradna i skrępowana swoją nagością. Na skrzyni pod oknem leżało jej ubranie. Usiłowała podnieść się z siennika, lecz obolałe ciało natychmiast dało o sobie znać. Opadła z powrotem na łóżko w poczuciu jeszcze większej bezsilności. Zaczęła masować stopy, aż wreszcie potrafiła na nich stać. Okryta kocami dotarła, zataczając się, do skrzyni. Z zaskoczeniem spostrzegła, że halka jest rozdarta. - Jedwabna bielizno z błękitnymi tasiemkami, powróć do swojego pierwotnego stanu! Wykonała zaklęcie jedną ręką, ponieważ drugą przytrzymywała koce. Ze zdziwieniem stwierdziła, że w mgnieniu oka halka zniknęła, a na jej miejscu pojawił się maleńki kokon. Poruszał się w nim jedwabnik! - Nie o taki pierwotny stan chodziło - mruknęła i zamykając oczy wyobraziła sobie nową halkę. Po chwili wypowiedziała nieco inne zaklęcie: - Chcę, żeby bielizna była taka, jaką widzę! - Pstryknęła palcami. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła na skrzyni starą, rozdartą halkę. Westchnęła z rezygnacją, dochodząc do wniosku, że jest zbyt wyczerpana, by skutecznie wykonać zaklęcie, tym bardziej że jej magiczna moc nigdy nie była zbyt silna. Ostatecznie włożyła koszulę tyłem do przodu uznając, że lepiej mieć na sobie podartą bieliznę niż żadnej. Następnie z wielkim wysiłkiem naciągnęła na ramiona zieloną kaszmirową suknię, łącząc byle jak szpilkami do włosów dwie części przodu, powstałe na skutek rozdarcia. Gdy założyła białe niegdyś pończochy i bieliznę, spróbowała rozplatać włosy. Zaczęła je przeczesywać palcami, burząc kok na karku. Szybko się poddała, bo trud okazał się bolesny i daremny. Owinęła włosy, bez rozdzielania ich na pasma, wokół dłoni, na powrót przypinając je szpilkami. Otworzyła drzwi przekonana, że wychodzą na typowy dla 187 JlLL BARNETT CZARY angielskiej gospody wąski korytarz, a tymczasem zobaczyła strome schodki. Z dołu dochodził przytłumiony głos Aleca. Przytrzymując się poręczy, posuwała się ostrożnie w dół na chwiejnych nogach. W połowie schodów zatrzymała się, słysząc już wyraźnie słowa męża. - Diuk Belmore utknął w jakimś tylko Bogu znanym pustkowiu, gdzie nie uświadczysz służącego. A cóż to za cholerna gospoda? Joy nie doczekała się odpowiedzi na pytanie męża ze strony jego interlokutora. Zastanawiała się, z kim Alec rozmawia ale wtórował mu jedynie łoskot metalu. Znowu ruszyła po schodkach, pochylając się na ostatnim, żeby nie uderzyć w wystającą z sufitu belkę. Wtedy zobaczyła przez otwarte drzwi kuchni barczyste ramiona męża, pochylonego nad paleniskiem. Był sam. - Jeszcze trochę. - Pokręcił głową i mruknął coś na temat tajemniczego znikania karłów i olbrzymów. A więc diuk Belmore zaczął mówić do siebie! Joy usłyszała najpierw uderzanie metalu o metal, a następnie wyższy dźwięk pocieranych o siebie krzemieni. Nagle rozległ się głośny trzask. - A niech to szlag! W ceglanym piecu płomienie wystrzeliły w górę niczym ognie wielkanocne. Alec patrzył w nie, odwrócony tyłem do Joy. Była jednak pewna, że usiłował je poskromić gniewnym, wyniosłym spojrzeniem diuka Belmore'a. Drzwiczki piekarnika otworzyły się gwałtownie, z łoskotem uderzając o ceglany mur. Buchnęło gorące powietrze, a ogniste języki wciąż wystrzeliwały na wysokość piekarnika. Sposób, w jaki Alec skrzesał i rozpalił ogień, przypominał Joy jej najgorzej wykonane zaklęcia. Ale najbardziej zadziwił ją wygląd męża. Diuk był cały w mące - nawet uszy i włosy na piersi, nie mówiąc o brązowym skórzanym fartuchu. Ręce zaś miał po łokcie unurzane w gruzełkowatym cieście. Jego Miłość, klejnot Izby Lordów, upaćkał się jak niemowlę. Joy nie potrafiła powstrzymać śmiechu