Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Te kwiaty wydawały z siebie dźwięczne tony, gdy tylko dotknęło ich tchnienie wiatru. Czuł również woń świeżo upieczonego chleba. Zerknąwszy w kierunku wschodzącego słońca, upewnił się, że całą noc jechali prosto na zachód. Jeśli nawet nie znajdowali się w samym Qualinoście, to z pewnością miasto było niedaleko. Człowiek wszedł do jaskini. Dwaj elfowie podążyli za nim. Jeden z nich dźwigał w worku wyrywającego się kendera, drugi zaś popychał przed sobą Gerarda, dźgając go w plecy mieczem. Reszta towarzyszących irn elfów nie weszła do środka, lecz przepadła gdzieś w lesie, zabierając ze sobą kuca oraz Czarnula. Gerard zawahał się chwilę przed wejściem do jaskini. Elf pchnął go w plecy i rycerz zatoczył się do przodu. Wąski, mroczny korytarz przechodził w niewielką komnatę, oświetloną płomieniem pływającym w misie wonnego oleju. Pierwszy z elfów upuścił worek na ziemię. Kender zaczął się wić i głośno piszczeć. Elf trącił worek stopą i kazał więźniowi być cicho, zapowiadając, że w swoim czasie go wypuści, ale pod warunkiem, że będzie grzeczny. Drugi z elfów ponownie dźgnął Gerarda w plecy. - Na kolana, świnio - rozkazał. Rycerz osunął się na kolana i uniósł głowę. Wreszcie ujrzał twarz człowieka w płaszczu, który spoglądał nań z ponurą miną. - Palin Majere - rzekł Gerard z westchnieniem ulgi. Pokonałem długą drogę, żeby cię odnaleźć. Palin przysunął do jego twarzy pochodnię. - Gerard uth Mondar. Tak myślałem, że to ty. Odkąd to zostałeś Rycerzem Neraki? Lepiej szybko mi to wytłumacz. - Zmarszczył brwi. - Jak ci wiadomo, nie darzę miłością tego przeklętego zakonu. - Tak jest. - Gerard popatrzył niepewnie na elfów. Czy oni znają ludzki język? - I krasnoludzki, i mowę powszechną - odparł Palin. - Mogę im rozkazać cię zabić w wielu językach. Powtarzam, wytłumacz się. Masz na to minutę. - Proszę bardzo - odparł Gerard. - Noszę tę zbroję z konieczności, nie z wyboru. Mam dla ciebie ważne wieści. Dowiedziałem się od twej siostry Laury, że przebywasz w Qualinesti i przebrałem się za jednego z wrogów, by móc bezpiecznie do ciebie dotrzeć. - Jakie wieści? - zapytał Palin. Nie zdjął czarnego kaptura, lecz przemawiał z jego mrocznego cienia. Gerard nie widział twarzy czarodzieja. Jego głos brzmiał nisko, twardo i zimno. Rycerz przypomniał sobie, co ostatnio opowiadali o Palinie Majere mieszkańcy Solące. Ponoć zmienił się od czasu znisz - czenia akademii, i to nie na lepsze. Zszedł ze słonecznej drogi na mroczną ścieżkę, po której kroczył przed nim jego stryj Raistlin. - Twój czcigodny ojciec nie żyje - oznajmił Palinowi Gerard. Czarodziej nie odezwał się ani słowem. - Nie cierpiał - uspokoił go pośpiesznie rycerz. Śmierć zabrała go szybko. Wyszedł przez drzwi gospody, spojrzał na zachodzące słońce, wypowiedział imię twojej matki, dotknął dłonią serca i upadł. Byłem przy nim w chwili śmierci. Umarł spokojnie, nie cierpiał. Następnego dnia wyprawiliśmy mu pogrzeb. Spoczywa obok twojej matki. - Czy coś powiedział? - zapytał wreszcie Palin. - Poprosił mnie o coś. Opowiem ci o tym we właściwym czasie. Mag przez długi czas przyglądał się Gerardowi bez słowa. - A jak wygląda sytuacja w Solące? - zapytał. - Słucham? - odrzekł zdumiony i przerażony jego nieczułością rycerz. Uwięziony w worku kender wrzasnął przeraźliwie, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. - Czy nie słyszałeś... - zaczął Gerard. - Słyszałem. Mój ojciec nie żyje - przerwał mu Palin. Zdjął kaptur i przeszył rycerza nieruchomym spojrzeniem. - Był stary. Tęsknił za moją matką. Śmierć jest częścią życia. Niektórzy mogliby rzec - dokończył twardszym tonem - że jest to jego najlepsza część. Zdumiony Gerard wytrzeszczył oczy. Ostatnio widział Palina Majere przed kilkoma miesiącami, na pogrzebie jego matki, Tiki. Czarodziej nie zatrzymał się w Solące na długo. Wyjechał niemal natychmiast, na kolejne poszukiwania starożytnych magicznych artefaktów. Po zniszczeniu akademii w Solące nie było nic, co mogłoby go zainteresować. Krążyły też pogłoski, że czarodzieje na całym świecie tracą swe magiczne moce. Zapewne dotyczyło to również Palina. Szeptano, że zapewne życie straciło dla niego sens. Jego małżeństwo nie należało do najszczęśliwszych. Stał się nieostrożny, nie dbał 0 własne bezpieczeństwo, zwłaszcza jeśli pojawiała się choćby najmniejsza szansa zdobycia magicznego artefaktu z Czwartej Ery. Owe artefakty nie straciły mocy i zdolny czarodziej mógł ją z nich czerpać. Palin już na pogrzebie wydał się Gerardowi niezdrowy, a długa podróż bynajmniej nie poprawiła jego stanu. Mag był teraz jeszcze chudszy i bledszy. Zachowywał się niespokojnie 1 spoglądał na otoczenie ukradkiem i z nieufnością. Gerard wiedział o Palinie bardzo dużo. Caramon lubił opowiadać o swym jedynym żyjącym synu i był on tematem rozmów przy niemal każdym śniadaniu. Palin Majere, najmłodszy syn Caramona i Tiki, był młodym obiecującym magiem w czasach, gdy bogowie opuścili Krynn, zabierając ze sobą magię. Choć rozpaczał po utracie boskiej magii, nie dał za wygraną, podobnie jak wielu czarodziejów z jego pokolenia. Zgromadził czarodziejów z całego Ansalonu, aby podjąć próbę opanowania magii, która jego zdaniem przetrwała - pierwotnej magii, która była częścią świata. Taka magia istniała jeszcze przed nadejściem bogów, sądził więc, że nie powinna zniknąć wraz z ich odejściem. Jego wysiłki zakończyły się sukcesem. Założył w Solące Akademię Czarów, ośrodek szkolenia magów. Uczelnia rozwijała się świetnie. Palin wykorzystywał swe umiejętności do walki z wielkimi smokami i zasłynął w całej Abanasinii jako bohater. Potem gobelin jego życia zaczął się pruć. Był niezwykle uwrażliwiony na pierwotną magię i przed dwoma laty jako jeden z pierwszych zauważył, że jej moc zaczyna słabnąć. Z początku uważał, że to po prostu objaw jego zaawansowanego wieku. Ostatecznie, przekroczył już pięćdziesiątkę. Potem jednak jego studenci zaczęli zgłaszać podobne problemy. Nawet młodym rzucanie zaklęć przychodziło z coraz większą trudnością. Najwyraźniej wiek nie miał tu znaczenia