Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Sama dobrze nie wiem, czego chcę. Mam ochotę roztopić się i popłynąć, jak ta cudowna woda. Kto wie, skąd przybywa, dokąd zmierza?... z samej toni ziemi, być może... Wszakże kocham cię na swój okropny sposób. Posłuchaj, zawrzemy umowę. - Przerwała manipulacje przy zapinkach i wyprostowana spoglądała na niego z góry, dłonie wsparłszy na biodrach. - Zrób coś wielkiego i niezwykłego, jedną rzecz, jeden czyn, a zostanę twoją żoną, na zawsze. Rozumiemy się? Jakiś wielki czyn, Laintalu Ayu - jeden wielkfczyn, a jestem twoja. Zrobię wszystko, co zechcesz. Wstał i cofnął się o krok, wlepiwszy w nią oczy. 242 - Wielki czyn? Jaki wielki czyn masz na myśli? Na prakamień, Oyre, dziwna z ciebie dziewczyna. Potrząsnęła mokrymi splotami włosów. - Gdybym ci powiedziała, wówczas nie byłby już wielki. Rozumiesz? Poza tym ja sama nie wiem, co mam na myśli. Rusz się, rób coś... Brzuch ci już rośnie, jakbyś był w ciąży... Stał bez ruchu, z kamienną twarzą. - Jak to jest: ja mówię, że cię kocham, a ty mi w zamian ubliżasz? - Mówisz mi - mam nadzieję - prawdę i ja ci mówię prawdę. Wcale nie chcę cię zranić. W gruncie rzeczy jestem delikatna. Po prostu obudziłeś we mnie licho, coś, o czym z nikim nie rozmawiałam. Pragnę... nie, nie umiem powiedzieć, po co mi to pragnienie... sławy. Zrób coś wielkiego, Laintalu Ayu, błagam cię, coś wielkiego, zanim się zestarzejemy. - Jak zabijanie fagorów? Niespodziewanie zaśmiała się z jakąś chrapliwą nutą, mrużąc oczy. Przez chwilę do złudzenia przypominała Aoza Roona. - Skoro tylko to potrafisz wymyślić. Pod warunkiem, że zabijesz ich milion. Zrobił głupią minę. - Mniemasz więc, że jesteś warta miliona fagorów? Oyre palnęła się żartobliwie w czoło, jakby puściły jej szleje. - To wszystko nie dla mnie, nie rozumiesz? Dla samego siebie. Dokonaj jednej wielkiej rzeczy dla swojego własnego dobra. Ugrzęźliśmy tu, mówiąc słowami Shay Tal, na podwórzu zagrody - spraw, aby to podwórze przynajmniej weszło do legendy. Znowu grunt zadrżał. - Do licha - rzekł. - Ziemia rusza się jak żywa. Wyrwani ze sprzeczki, zapomnieli o sobie. Bura ćma rozprzestrzeniała się z napowietrznych szańców, które zsiniały teraz w środkach i pożółkły na obrzeżach. W dokuczliwym upale stali pośród przygniatającej ciszy tyłem do siebie, rozglądając się wokoło. Kolejne już plaśnięcie sprawiło, że obrócili się ku sadzawce. Jej lustro szpeciły żółtawe pęcherze, które wypływały, rosły i pękały, mącąc brudern przejrzystą do niedawna toń. Bąble wydzielające smród zgniłych jaj dobywały się z głębin, coraz prędzej i coraz czarniejsze. Gęsta mgła wypełniła kotlinkę. Z wody strzeliła struga błota, rozpryskując się w powietrzu. Bryzgi mazistego ukropu chlapały i plamiły zieleń wszędzie wokoło. Przerażeni rzucili się do ucieczki, Oyre w stroju barwy nieba w pełni lata. W chwilę później sadzawkę wypełniła czarna bulgotliwa kipiel. Nim zdążyli dobiec do Oldorando, niebiosa rozwarły się i lunął deszcz, posępny i przejmujący zimnem Na schodach Wielkiej Wieży usłyszeli z góry głosy, wśród których wybijał się głos Aoza Roona. Właśnie wrócili, on i jego kompania, Tanth Ein, Faralin Ferd i Elin Tal, krzepcy wojownicy i wytrawni łowcy co do jednego, zeszły się też ich kobiety, czyniąc zgiełk nad nowymi skórami mustangów i tylko Dół Sakil siedziała zasępiona z dala od wszystkich na okiennym parapecie, obojętna na zacinającą ulewę. W izbie był również Raynil Layan w idealnie suchym odzieniu; skręcał w palcach widlastą brodę i nerwowo strzelał oczami na prawo i lewo - nie odzywał się ani on sam, ani nikt do niego. Aoz Roon ledwo raczył zerknąć na swą nieślubną córkę, z miejsca naskakując na Laintala Aya. - Znów się urwałeś. - Na trochę, owszem. Przepraszam. Sprawdzałem naszą gotowość do obrony. Ja... Aoz Roon roześmiał się grubiańsko i patrząc po swoich kompanach rzekł: - Kiedy przychodzisz rozgogolony, z elegantką Oyre w rozsznuro-wanym przyodziewku, wierzę, że coś sprawdzałeś, ale to nie była gotowość do obrony. Nie łżyj mi, czupurny kutasiku! Mężczyźni zarechotali. Laintal Ay spiekł raka. - Nie jestem łgarzem. Poszedłem sprawdzić nasz system obronny, ale nic takiego nie istnieje. Nie ma posterunków, nie ma wartowników, a wy sobie leżycie i popijacie na łonie natury. Jeden zbrojny Borlieńczyk może zdobyć Oldorando. Bimbamy na wszystko, a ty dajesz zły przykład. Poczuł miarkującą go dłoń Oyre na ramieniu