Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Gdy Gerrod wszedł do jaskini, Quele przerwały swoje zajęcia, jakie by one nie były, i spojrzały na niego. W odróżnieniu od tych spotkanych dotychczas, te przyglądały mu się nie tyle z pogardą i z nienawiścią, ile z zaciekawieniem. Gerrod napotkał badawcze spojrzenie jednego z nich i wyczytał w jego oczach inteligencję, jaką nie mógł poszczycić się dotychczasowy przewodnik. Quele rozmawiały jeszcze przez parę sekund, przy czym w odgłosach wydawanych przez strażnika pobrzmiewał szacunek. Kiedy ucichły, do przodu wysunął się ten, z którym Gerrod skrzyżował spojrzenie. Machnął łapą na czarodzieja, który przybliżył się nieufnie, stale zerkając na dozorcę. Nagle zapragnął opuścić tę grotę i wrócić do monotonii tuneli albo nawet do mrożącego krew w żyłach łażenia po ścianach jaskiń. Wiedział już, że w końcu dotarł do celu podróży. Zdawało mu się, że budzi w Quelach lekkie rozbawienie. Nie miał pewności, bo niewiele wiedział na ich temat. Informacje przekazane mu przez Dru Zeree były skąpe; większość Queli, z jakimi miał do czynienia, zginęła w walce z oddziałem Poszukiwaczy. "Chętnie zamieniłbym się z tobą miejscami, mistrzu Zeree" - pomyślał Gerrod z goryczą. Usłyszał, że strażnik odchodzi. Gromada Queli okrążyła go, zanim zdążył pokonać połowę drogi do tego, który go wezwał. Zakapturzony Tezerenee otulił się fałdami płaszcza i przeklął swoją niezdolność do magicznej obrony. Nawet miecz czy topór byłby mile widziany. Przynajmniej dałby mu jakąś pociechę w ostatnich chwilach. Krążyły wokół niego, wymachując łapami i pohukując jeden do drugiego jak sowi parlament. Kilka zwracało się do niego, a wydawane przez nie odgłosy często kończyły się pytającą nutą. Jeden przekrzyczał pozostałych; prawdopodobnie był to ten sam, który go wezwał. Wskazał, że powinien iść za nim. Rad, że wyrwie się z kręgu trajkoczących postaci, Gerrod posłuchał bez słowa. Na środku komory wznosiło się podwyższenie, niezbyt wysokie, dlatego nie dostrzegł go za zwalistymi Quelami, gdy wszedł do jaskini. Leżały tam kryształy. Niektóre tworzyły regularne wzory, inne były bezładnie rozrzucone. Wiele pojedynczych kamieni przycięto, nadając im nowy kształt. Wódz Queli - Gerrod skłonny był przyjąć, że to stworzenie dowodzi pozostałymi - wziął jeden kamień i wysunął go w jego stronę. Ciekawość wzięła górę nad ostrożnością. Gerrod wyjął kryształ z wyciągniętej łapy. - Zrozumienie - współpraca - pytanie? Zaskoczony gwałtowną powodzią obrazów i wrażeń, upuścił klejnot. Chaos panujący w jego głowie wyparował jak poranna rosa. - Na szaleństwo Manee! - zaklął, patrząc na kryształ jak na żywe stworzenie. - To znaczy, że ty... czy ty... Quel wskazał kryształ. Otoczony licznymi przerażającymi postaciami Gerrod nie miał innego wyjścia, jak tylko wypełnić milczące polecenie, ale poruszał się powoli, z największą ostrożnością. Domyślił się, do czego służy kryształ, ale przeraził go natłok odczuć, które go opadły. Chwycił klejnot... i nieprzyjemne wrażenie powróciło. - - Słaby... elf... pytanie? Quel... wróg... pytanie? - - Nie tak szybko! - Obrazy zaczęły się mieszać. Gerrod zobaczył jakby rozciągnięte wersje siebie i Queli. Widział również istotę, która musiała być elfem. Kryształ umożliwiał porozumiewanie się, ale jego możliwości były ograniczone, gdy chodziło o przedstawicieli tak bardzo różnych ras. Quele myślały w zupełnie inny sposób niż Vraadowie. Mimo wszystko to było lepsze niż nic. Gerrod musiał tylko odgadywać sens obrazów. Zaczął się zastanawiać, dlaczego stworzenia obywały się bez podobnych kamieni, ale wtedy przypomniał sobie o niezliczonych kryształach tkwiących w ich pancerzach. Dlaczego nie miałyby zawrzeć wśród nich kryształu-tłumacza? W ten sposób zawsze mogły zrozumieć przedstawiciela innej rasy. Strażnicy go rozumieli; to tylko on nie mógł pojąć ich słów i myśli. - Elf... pytanie? Czy myślą, że on jest elfem? - - Nie, nie jestem elfem. Jestem Vraadem. Vraad. - - Vraad... pytanie?... Gniazdo... pytanie? Czy chodzi im o... - - Chcesz wiedzieć, skąd pochodzę? Odebrał coś w rodzaju przytaknięcia. Quele, od dawna używające tej metody komunikacji, rozumiały go o niebo lepiej. Choć mówienie na głos nie było konieczne, Gerrod czuł się lepiej, gdy to robił. - - Pochodzę z... - Czy powinien mówić im o Nimth? O kolonii? - Pochodzę zza morza na wschodzie. - - Brak innego lądu... stwierdzenie!... przybycie tutaj... pytanie? Nie wierzyli w istnienie drugiego kontynentu. Czy wpojenie im takiego przekonania mogło być dziełem opiekunów, magicznych sług założycieli? - - Przybyłem zza morza. Nie chciałem tu trafić. To był wypadek. - - Ziemia umiera... stwierdzenie!... Sheeka... Poszukiwacze... tak samo... pytanie?... grasuje wcielenie śmierci... koszmar... stwierdzenie!... zguba... stwierdzenie!... triumf skrzydlatych... stwierdzenie! - - Czekaj! Proszę, nie tak szybko! - Zbyt wiele naraz. - Ziemia umiera? Jaka ziemia? Zobaczył tereny, którymi wędrował przez dwa zeszłe dni. Po raz pierwszy poczuł rozpacz rasy wielkich pancerników