Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Spali dwie godziny czy może czternaście? A od ilu dni szaleje burza? Dobę? Pięć dób? Jak to sprawdzić? Opowiadał Sarze wszystko, co pamiętał. O tym, jak była mała i omal nie straciła palców na rozbitej szybie, o błaznach, którzy straszyli ją w snach, i o tym, jak uwielbiała przyglądać się pracującym wywrotkom. Później poczuł, że głowę ma coraz cięższą, i nie mógł już nic opowiadać. Siedział przy ognisku i patrzył w płomienie. Wreszcie i tego nie był już w stanie robić, więc głównie spał. 11 Burza musiała się skończyć, zanim to sobie uświadomił. W jaskini panowała cisza, a on – siłą przyzwyczajenia – jeszcze jakiś czas słyszał stłumione wycie wiatru: stały akompaniament ostatnich dni. Nawet gdy podpełzł do wywietrznika przy drzewie i przez dziurę w śniegu zobaczył światło, z początku w ogóle nie zrozumiał, co to znaczy. Po prostu leżał tam, oddychał i tylko mrugał oczami. Wreszcie coś do niego dotarło. – Już po burzy. Powiedział to cichym, słabym głosem; nie był w stanie się ruszyć. – Słyszałaś? Ledwie kiwnęła głową. – To chodźmy. Ale nawet nie drgnęli. Co się z nami dzieje? Powietrze. Powietrze jest już tak fatalne, że prawie umieramy. Wszystko, co mógł zrobić, to podczołgać się do tunelu, odepchnąć nakryte derką siodło i raz grzebnąć w śniegu. Chryste, nie mam sił, żeby stąd wyjść. Umrzemy tu. Z najwyższym trudem podniósł rękę, by grzebnąć jeszcze raz, i wyczerpany, z trudem łapiąc oddech, opadł na ziemię. I nagle nie mógł już tego znieść, tego więzienia, tych grubych ścian, które go dusiły. Ręce zaczęły pracować niezależnie od jego woli. Przyglądał się im zafascynowany. Postanowił im pomóc. Na zewnątrz czekał pies. Bourne nie rozumiał, jak to się stało, że pies przeżył burzę, ale jakimś cudem przeżył, nie zginął. Wystawił nad zaspę łeb i kark, wypełznął spod gałęzi sosny – tym razem już tylko dwadzieścia metrów dalej, nie pięćdziesiąt – otrząsnął się i wbił w niego ślepia. Ale Bourne, uradowany, że wreszcie ma przed sobą wolną przestrzeń i tyle świeżego powietrza, w ogóle na niego nie zważał. Leżał na lodowatym, nawianym przez wicher śniegu, pompował w siebie powietrze i mrużył oczy. I nagle pomyślał o Sarze. Wczołgał się do nory i wywlókł córkę na zewnątrz. Siedzieli przed śniegową jamą i oddychali głęboko. Potem znów zwrócił uwagę na psa. Nie to, żeby się go bał, ale zwierzę było potencjalnym źródłem mięsa. I nagle przestał się bać, że ktoś usłyszy strzał. Wyciągnął rewolwer, wycelował, lecz pies odwrócił się, dał nura w zaspę i zniknął wśród gałęzi. Później, kiedy Bourne odzyskał już siły na tyle, by przedrzeć się przez śnieg i podejść pod sosnę, zobaczył tam wygrzebaną w zaspie norę i ślady na głębokim śniegu, które pies wygniótł brzuchem, uciekając spod muszki rewolweru. Szlak ciągnął się między drzewami, w dół zbocza. W pierwszym odruchu chciał ruszyć w pościg, ale nie mógł zostawić Sary. Poza tym wiedział, że pies i tak wróci. Ale zawsze wracał nocą i nawet gdy się na niego zasadzał, pies zawsze mu umykał. Rano Bourne wypełzał z jamy i oglądał miejsce, gdzie zwierzę wygrzebało kość albo z której strony usiłowało – ciągle bez powodzenia – uskubać coś ze zlodowaciałej końskiej padliny. Kiedy urządzał żmudne, męczące wyprawy po opał – odchodził coraz dalej od jamy, bo w najbliższej okolicy zebrał już wszystkie suche gałęzie – cały czas miał wrażenie, że pies jest gdzieś w pobliżu, że go obserwuje. I jeszcze coś. Sara. Kilka dni w śnieżnym zamknięciu musiało być dla niej przedsmakiem tego, co ją czeka, i dziecięcy umysł nie chciał podtrzymywać jej przy życiu. Bo co tu robić? Tak mu powiedziała, a on zrozumiał, w czym rzecz. Stawali na głowie, żeby tylko ocaleć, lecz wszystkie dni były do siebie podobne i Sara traciła zainteresowanie. Wymyślał dla niej zabawy, żarciki, zagadki. Śpiewał z nią, wynajdywał jej różne zajęcia. Co z tego? Pewnego dnia zauważyła, że jedzenie się kończy. Zjedli już wszystkie paski mięsa, które wykroił z konia, a potem chwycił tak silny mróz, że nie był w stanie odkroić więcej. Patrzył na padlinę, widział miejsce, gdzie nadgryzł ją pies, i nie mógł pogodzić się z myślą, że już nie potrafi odciąć następnej porcji i zanieść jej do jamy na pieczyste. Jedzenie leżało w zasięgu ręki, a im groziła śmierć z głodu. Cały dzień trwało, nim znalazł rozwiązanie