Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Fale huczały bez przerwy, nawet wtedy, gdy nie było najlżejszego wietrzyka, co jest trudno zauważyć na pełnym morzu. Bałwany z hukiem rozbijały się o brzeg. Woda w lagunie była zupełnie spokojna. W pasie raf koralowych znajdowały się trzy wąskie przejścia: jedno naprzeciw doliny przecinającej wyspę, drugie naprzeciw naszej, którą nazwaliśmy Doliną Rozbitków. Obok każdej z tych małych cieśninek powstały dwie wysepki koralowe, pokryte krzewami oraz jedną lub dwiema palmami kokosowymi. Ciekawe było położenie wysepek: zdawało się, że prowadzą one do spławnego kanału. Nasz kapitan jeszcze w dniu rozbicia się okrętu usiłował dotrzeć do tego miejsca. W głębi laguny znajdowało się wiele wysepek koralowych, daleko na pełnym morzu widać było około dwunastu wysp, odległych od siebie o 10 kilome- 54 — trów i najprawdopodobniej, jak i nasza, nieza-mieszkanych; wznosiły się one o kilka metrów zaledwie ponad poziom morza; tam również widać było wybujałe palmy kokosowe. Wszystko to zaobserwowaliśmy ze szczytu naszej góry. Wybieraliśmy się już w drogę powrotną, gdy znaleźliśmy inne ślady pobytu ludzi: żerdź obok dwóch kawałków ściętego drzewa. Pod wrażeniem tych odkryć wróciliśmy do obozowiska. Po drodze spostrzegliśmy ślady zwierzęcia czworonożnego; nie sposób było rozpoznać, czy ślady były świeże, niemniej uwierzyliśmy, że nie zbraknie nam mięsa. Wróciliśmy do domu w świetnym humorze, z zaostrzonym apetytem, niezmiernie zadowoleni z wyprawy. Po długiej dyskusji, w której Pietrek brał żywy udział, doszliśmy do wniosku, że wyspa jest bezludna. ¦ ROZDZIAŁ VII Pomysłowość Jacka. — Rybołówstwo. — Straszne spotkanie z rekinem W 7 CIĄGU kilku dni nie oddalaliśmy się yy od obozowiska: zastanawialiśmy się nad przyszłością oraz urządzeniem naszej rezydencji. Wiele przyczyn składało się na tę bezczynność. Przede wszystkim, mimo naszego zachwytu dla wyspy, bynajmniej nie uśmiechał się nam przymusowy pobyt na niej, z dala od ojczyzny i przyjaciół. Urządzenie stałego schronienia wydało nam się pożegnaniem całej przeszłości, więcej, zerwaniem z nią. Instynktownie więc wzdragaliśmy się przed rozpoczęciem pracy. Nie mieliśmy pewności, czy wyspa była zaludniona, w głębi duszy zachowaliśmy iskierkę nadziei, że przecież jakiś okręt zawędruje w nasze strony i zabierze nas ze sobą. Dni upływały, nie zjawił się ani okręt, ani dzicy; skazani na dłuższy pobyt, zabraliśmy się z zapałem do urządzenia naszej rezydencji. 56 Podczas ubiegłych dni nie byliśmy jednak zupełnie bezczynni. Robiliśmy, co prawda bez wielkiego powodzenia, doświadczenia nad przyrządzaniem potraw z orzechów kokosowych. Innego dnia przenieśliśmy cały dobytek do groty, lecz zamiana wypadła niekorzystnie i z radością powróciliśmy do dawnego schroniska. Poza tym mieliśmy częste pogawędki, zwłaszcza Jacek z pietrkiem, ja przeważnie słuchałem. W międzyczasie Jacek zrobił doskonały haczyk ze zgiętego żelaza. Najpierw spłaszczył je, potem zrobił kij, do którego na sznurku przywiązał kawałek obrobionego metalu, który zaostrzył, trąc o piaskowiec. Pietrek zużytkował wnet wędkę. Przywiązał ostrygę do końca sznurka, pozwalał rybom połknąć ją, po czym gwałtownym ruchem przyciągał je na brzeg. Ponieważ sznurek był krótki, a łodzi nie posiadaliśmy, byliśmy zmuszeni zadowalać się małymi rybkami. Pewnego dnia Pietrek wrócił w złym humorze z połowu. — Mam tego dosyć, znudziło mnie łowienie tych mikrusów; wolę na twoich plecach udać się na połów na morzu. — Do kata! Nie przypuszczałem, że się przejmujesz do tego stopnia tak drobnymi sprawami, inaczej wcześniej pomyślałbym o tym — zawołał Jacek. Mówiąc to spoglądał w skupieniu, jak 57 I zwykle gdy się głębiej nad czymś zastanawiał, na kawałek drzewa, przy którym się krzątał. ] — A gdybyśmy tak zbudowali łódź? — To trochę za długo potrwa — odparł Pie-trek — tymczasem umrę z nudów; chcę natychmiast rozpocząć połów ryb na większą skalę. Jacek zamyślił się ponownie. — Doskonale — rzekł