Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

W takich wypadkach to normalna obawa, głównie dlatego że czasami obłęd się przytrafia. Ale w tym momencie nie miałem czasu się tym zajmować. Z jakiegoś powodu mój wzrok przyciągnęła runa. Gdy na nią spojrzałem, zro- zumiałem dlaczego. Runa świeciła. Oblizałem usta, mrugnąłem i spojrzałem po- nownie. Nadal świeciła, choć jej o to nie prosiłem. Z drugiej strony nie prosiłem też, by nie świeciła. Złączyłem palce dłoni i wyrysowałem w powietrzu runę przyzwania. Rozstrze- lone skojarzenie tak mną wstrząsnęło, że omal nie straciłem kontroli nad czarem. Loiosh ściągnąl mnie w ostatniej chwili. Opanowalem się i opuściłem ręce. Rytm nadal we mnie rozbrzmiewal, krajobraz w dalszym ciągu falowal. Runa wyryta w ziemi też się paliła. Wydało mi się, że słyszę jeszcze jeden dźwięk: dzwoniących zębów. Swoich. Z tego co byłem w stanie ustalić, nieprzytomny pozostawałem przez jakieś dwadzieścia sekund. Musiałem w tym czasie zwalić się jak kłoda na podłogę, bo gdy się ocknąłem, bolał mnie prawy policzek i prawa ręka. Przytomność odzyskiwałem stopniowo, w miarę jak przed oczyma przestawa- ły wirować mi czarne płatki. Zdrowy rozsądek włączył się na szczęście wcześnie i nie potrząsnąłem głową, by ten czas skrócić. Poczekałem statecznie, aż wzrok odzyska ostrość, dzięki czemu nic nie łupnęło mi pod czaszką. Loraan opierał się o przeciwległą ścianę z uniesionymi przed siebie rękoma i wpatrywał się z napięciem w coś za moimi plecami. Delikatnie przekręciłem głowę i zobaczyłem Morrolana walczącego z czymś niewidzialnym, co próbowało jakby złapać go w sieć. Powietrze między nim, a magiem iskrzyło różnobarwnie. Najbardziej nad moją głową. Przybył znaczy się ratunek. Żeby go cholera! Właśnie miałem się zabrać do przekonywania własnego ciała, by zechciało się ruszyć — choćby na tyle, by zejść z linii ognia — kiedy Loraan pisnął i rozpłasz- czył się na ścianie. W jakiś sposób odbił się od niej i poleciał prosto na mnie. Nastąpiło to tak szybko, że nawet nie zdążyłem złapać któregokolwiek noża, żeby go serdecznie powitać, a już się na mnie zwalił. Nachalny adorator. Okazał się całkiem zręczny jak na maga. Zrobił sobie ze mnie poduszkę i od- skocznię do przetoczenia się do pierwszego, większego pokoju, w którym był Morrolan. A do tego biurko, miecz, różdżka i cała reszta. Płynnym ruchem zerwał się na równe nogi i stanął naprzeciw Morrolana. Potem nastąpiła scena wysoce dynamiczna, trwająca może z dziesięć sekund i obejmująca: machanie rękoma przez obu, dym, różnobarwne iskry i płomienie oraz niezłe hałasy. Kiedy się trochę uspokoiło, Morrolan stał tyłem do mnie, a Lo- raan znajdował się prawie poza zasięgiem mego wzroku. A więc i poza zasięgiem tego, czym mogłem w niego rzucić. Loiosh, który dotąd siedział tak cicho, że o nim zapomniałem, spytał: „Może byśmy tak wzięli to, po co przyszliśmy, szefie?" „Doskonały pomysł." „Serdeczne dzięki za uznanie, wreszcie mnie doceniłeś." Wstałem i z pewnym zaskoczeniem stwierdziłem, że utrzymuję bez trudu pion, a nogi funkcjonują bez zarzutu. Ostrożnie podszedłem do pomarańczowego sześcianu i dokładnie przestudiowałem, co to takiego. A potem zakląłem długo, cicho i namiętnie. Pojęcia nie miałem, co to za odmiana magii, ale wiedziałem dwie rzeczy: niezdrowo byłoby próbować wsadzić tam rękę, to raz, a dwa, neutra- lizacja czy przełamanie tego, co trzymało laskę, przekraczało moje możliwości. I to parę razy. Być może Morrolan mógłby sobie z tym poradzić. Odwróciłem się, aby go o to zapytać. * * * Miałem prawie szesnaście lat, gdy zdecydowałem się ostatecznie zignorować radę dziadka i zacząć chodzić z rapierem przy boku. Nie był zbyt drobny, ale miał wszystko co trzeba i pasował mi do ręki. Dopiero później zleciłem wykonanie naprawdę dobrej klingi dostosowanej do moich potrzeb. Paradowałem tak uzbrojony krócej niż tydzień, gdy potwierdziły się słowa dziadka. Wracałem akurat z rynku, i patrząc na to z perspektywy czasu, muszę przyznać, że ludzki nastolatek z bronią pałętającą się przy boku, targający kosz pełen ryb, mięsa i jarzyn wyglądał nieco absurdalnie, by nie rzec głupio. Wtedy jednak tak nie myślałem. Śmiech usłyszałem, gdy prawie dotarłem do restauracji. Zobaczyłem dwóch elfów mniej więcej w moim wieku (biorąc naturalnie pod uwagę różnice długo- ści życia i dorastania) w barwach Domu Sokoła