Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
— Ale do tego miejsca, gdzie byłem, nic tego nie robi — powiedział zmartwiony Pafnucy. — Nic zupełnie nie było podejrzanego. — No więc musisz iść dalej! — zadecydowała Marianna. — Zaczynam mieć w ogóle okropne przeczucia. Jeżeli tam są ludzie… — Dziki mówiły, że są — przerwał Pafnucy. — No więc właśnie. Zaczynam przypuszczać, że ci potworni ludzie robią nam coś złego na odległość. Pafnucy, trudno, musisz sprawdzić! — Ale nie zdążę wrócić przed wieczorem — zastrzegał się Pafnucy. — Dobrze, poczekam — zgodziła się ponuro Marianna. — Jeżeli będziemy wiedzieli, co się dzieje, może się temu jakoś zaradzi. Idź zaraz i wróć jutro. Czekaj, zjedz przedtem porządne śniadanie, żebyś nie musiał zatrzymywać się po drodze. Trochę żywych ryb jeszcze ocalało. Porządnie najedzony Pafnucy, szybciej niż poprzedniego dnia, dotarł do cienkiego strumyczka i pomaszerował dalej. Wyprawa podobała mu się ogromnie. Gdyby nie zmartwienie Marianny, czułby się zupełnie zadowolony. Ciekawiło go bardzo, gdzie się ta ich znajoma rzeczka zaczyna, i miał wielką ochotę znaleźć jej źródło. Nigdy jeszcze dotychczas nie chodził w tamtą stronę i sam się nawet zaczął zastanawiać, dlaczego. Po namyśle przypomniał sobie, że po prostu miał za mało czasu, bo ciągle trzeba było chodzić w inne strony, i ucieszył się, że teraz może wykorzystać okazję. Dawno już zapadł wieczór, kiedy wciąż wędrujący brzegiem Pafnucy poczuł z daleka jakieś obce zapachy. Czuł już coś podobnego i odgadł, że takie zapachy pochodzą od ludzi. Było zupełnie ciemno, a chociaż widział w ciemnościach całkiem dobrze, to jednak wolał oglądać wszystko w świetle dziennym. Postanowił zatem poczekać do rana, a przez ten czas poszukać sobie jakichś drobiazgów na kolację. Zaledwie się rozwidniło, Pafnucy ruszył w kierunku ludzkich woni i wkrótce dotarł do skraju lasu. Usiadł pod drzewem i zaczął się przyglądać. Najpierw dokładnie obejrzał rzeczkę. Nie była to już rzeczka, tylko jeziorko, niewielkie, znacznie mniejsze od jeziorka Marianny, ale bardzo ładne. Z jednej strony otaczał je las, a z drugiej łąka. Na łące, blisko wody, rosły kępy wielkich olch. Za łąką widać było drogę, a za drogą stały ludzkie domy. Pafnucy wiedział, że są to ludzkie domy, ponieważ takie same oglądał za łąką z innej strony lasu, gdzie pokazywał mu wszystko jego przyjaciel, pies Pucek. Wiedział także, że ludzka droga jest szosą, szosę bowiem również widywał. Przyjrzał się porządnie jeziorku, z którego wypływała leśna rzeczka, i postanowił najpierw obejść je dookoła, a potem dopiero zająć się całą resztą. O tak wczesnej porze ludzie jeszcze spali i nie było widać ani jednej osoby. Pafnucy zatem ruszył wokół wody nie przez las, tylko po łące. Patrzył pilnie i węszył jeszcze pilniej. — Tu przychodzi tych ludzi najwięcej — mamrotał do siebie, żeby dokładnie zapamiętać. — Siedzą długo. I przyprowadzają ze sobą te swoje obrzydliwie cuchnące potwory, które pędzą po szosie. Potwory też długo siedzą. Fu, ohydny zapach! Trawa też tego nie wytrzymuje, rośnie tu o wiele gorzej niż w lesie. Przyprowadzają potwory do samej wody. Pewnie one chcą pić… Jeziorko było małe, więc obszedł je szybko. Z drugiej strony ujrzał dalszy ciąg rzeczki, która robiła tu wielki zakręt i znów znikała w lesie. Pafnucy nie znał się na prądach wodnych, ale tajemniczym sposobem wiedział, że rzeczka płynie tutaj od lasu do jeziorka, odwrotnie niż z tamtej pierwszej strony — Nasza rzeczka płynie z lasu — mówił do siebie. — Robi jeziorko przy ludzkiej drodze i znów płynie do lasu. Jej początek jest gdzieś dalej, w tamtym dalszym ciągu lasu… Przez chwilę wahał się, co zrobić, iść dalej w las w górę rzeczki, czy dokładniej obejrzeć to ludzkie miejsce, rzeczka bowiem płynęła cały czas i nie było obaw, że ucieknie. Zawrócił, znów obszedł jeziorko łąką i spotkał lisa Remigiusza. — Cześć, Pafnucy! — zawołał zdumiony Remigiusz. — Co tu robisz? To nie jest miejsce dla ciebie, skąd się tu wziąłeś? — Witaj, Remigiuszu — powiedział Pafnucy i odsapnął. — Nie wiem, co robię. Chyba szukam tego czegoś, co przeszkadza Mariannie. — Co takiego? — zdziwił się Remigiusz. — Tu ma być coś, co przeszkadza Mariannie? — Tak — powiedział Pafnucy. — To znaczy, nie wiem. To przypływa wodą. Usiadł na trawie i opowiedział Remigiuszowi wszystko po kolei. Remigiusz słuchał i powoli przestawał być zdziwiony. Na końcu pokiwał głową. — No oczywiście — powiedział. — Marianna dobrze zgadła. Chyba wiem, co to jest. Pafnucy nie dziwił się wcale, tylko bardzo ucieszył. — Co ty powiesz? — rzekł uradowany. — Mam nadzieję, że mi to powiesz? — Owszem, chętnie — powiedział Remigiusz, nieco zakłopotany