Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Odwróciłem się, chcąc zobaczyć, co ją tak zaskoczyło. Przez kawiarnię zmierzał do naszego stolika Paul Tate, ubrany w swój piękny, czarny płaszcz. — Cześć, Kinder, mogę usiąść? — Wślizgnął się na miejsce tuż przy swojej żonie i pocałował ją w rękę. Potem pochylił się nad stołem i delikatnie dotknął mojego policzka. Jego ręka była ciepła jak grzanka. — Wiele czasu upłynęło od chwili, gdy tu ostatnio byłem. Tuż przed twoim wyjazdem do Frankfurtu, Joey. Rozejrzał się dookoła z zadowoleniem. To był Paul. To był Paul Tate. Był martwy. Siedział przy stole naprzeciwko mnie i był martwy. — Ludzie, pewnie zastanawiacie się, po co was tu dzisiaj wszystkich zebrałem… Nie, nie będę dzisiaj milczeć. — Paul? — głos Indii brzmiał jak tykanie małego zegarka w oddalonym o całe mile pokoju. — Pozwól mi powiedzieć to, co mam do powiedzenia, kochanie, a wszystko zrozumiesz. — Jednym, błyskawicznymi ruchem przygładził włosy. — A tak przy okazji, miałaś rację, Indio. Całkowitą rację. Kiedy umarłem, nie wiedziałem, czy stało się to z powodu mojego serca, czy też przez was. Zresztą, to nie ma znaczenia. Minęło. A teraz moja robota też już jest skończona. Wszystkie te sztuczki Chłopca, wszystkie ptaki i białe boksery… Skończone. Kiedyś wy dwoje oszukaliście mnie i to jest nie do wybaczenia, ale stało się tak, ponieważ pokochaliście się. Wreszcie jestem o tym przekonany. Teraz widzę, że to prawda. Mimo jego obecności rzucaliśmy sobie z Indią ukradkowe spojrzenia ponad stołem, chcąc zobaczyć nasze własne reakcje na to wszystko. — Kochałem Indię i nie byłem w stanie uwierzyć, że tak postąpiła. Widzisz, Joe, ona jest naprawdę uczciwa, niezależnie od tego jak to teraz wygląda. Pamiętaj o tym. Kiedy ona cię kocha, wszystko należy do ciebie. Kiedy uświadomiłem sobie, co się stało, chciałem zabić was oboje. Szatańska ironia, zamiast tego ja umarłem. Śmierć okazała się czymś innym, niż myślałem. Dano mi szansę wrócić i dopaść was, a ja z niej skorzystałem. Stary, naprawdę skorzystałem! Na początku była to też uciecha, widzieć jak wy, małe paskudy, wrzeszczycie i latacie dookoła, naprawdę przerażeni. Tak było. Potem, Joe, ty zacząłeś ją ochraniać, nadstawiając karku tak nieostrożnie, że z dziesięć razy można ci go było ciachnąć. Wszystko robiłeś właściwie i z miłością, toteż po jakimś czasie, z wielkim bólem dotarło do mnie, jak bardzo ją kochasz. Nie musiałeś wracać z Nowego Jorku, ale zrobiłeś to. Sposób w jaki broniłeś jej przed psem, tamtej nocy… to mnie przekonało, że ją kochasz ze wszystkich sił. Byłem zadziwiony. Zdałeś egzamin, jeśli można to tak nazwać, zasługując na medal i wstęgę, Joey. Więc nie będzie więcej Chłopca. To tyle, ze strony zmarłego. Do widzenia. Wstał, zapiął swój płaszcz aż po szyję, i szybko puszczając do nas oko, wyszedł z naszego życia. 6 Jedna ze sławnych historii rodziny Lennoxów brzmi mniej więcej tak: Tuż po śmierci matki mojego ojca, mama wysłała nas wszystkich na piknik do Niedźwiedziej Góry. Chciała czymś w maksymalnym stopniu zająć mojego ojca, a on uwielbiał pikniki. W ostatniej chwili Ross zdecydował, że nie pojedzie, ale po klapsie i paru obietnicach złożonych szeptem przez szefa, spokorniał, i w końcu zjadł więcej pieczonego kurczaka oraz sałatki ziemniaczanej niż ktokolwiek. Po posiłku poszedłem z ojcem na spacer. Okropnie się o niego martwiłem i bez przerwy myślałem, co powiedzieć, żeby złagodzić jego ból. Miałem pięć lat, i niewiele umiałem powiedzieć, a tym bardziej we właściwy sposób, więc kiedy wreszcie przyszedł mi do głowy pewien pomysł, byłem podniecony i dumny, że wpadłem na to całkiem sam. Przysiedliśmy na dwóch pniakach. Wziąłem go za rękę. Wreszcie miałem mu coś do powiedzenia! — Tato? Wiesz, nie powinieneś być taki smutny z powodu śmierci babci. Wiesz czemu? Bo ona jest teraz z naszym Wielkim Ojcem, tym który wszyyystkim się opiekuje. Wiesz kim on jest, tato? Żyje wysoko w niebie i nazywa się G–Ó–B. W dniach, które nastąpiły po naszym spotkaniu z Paulem, zastanawiałem się, gdzie on przebywa. Jeśli mówił prawdę, to gdzie idą ludzie po śmierci? Teraz jedno wiedziałem na pewno — po tej drugiej stronie życia istnieje możliwość wyboru, sprawy są tam o wiele bardziej skomplikowane niż mogłoby się komukolwiek wydawać. Kiedy siedział z nami, ani razu nie przyszło mi do głowy zapytać go o to, ale potem uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie i tak by nie odpowiedział. Byłem tego pewien. To do niego pasowało. G–Ó–B. Żałowałem, że nigdy nie miałem okazji opowiedzieć mu tej historii. 7 — Gdzie jest pióro Paula? Stała w drzwiach mojego mieszkania, płonąc gniewem. — Chcesz wejść? — Ty je wziąłeś, prawda? — Tak. — Wiedziałam, ty złodziejaszku. Gdzie ono jest? — Na moim biurku. — Więc idź po nie. — W porządku. Nie denerwuj się, Indio. — Chcę się denerwować. Chcę mieć to pióro. Weszła za mną do środka. Czułem się głupio i niezręcznie. Czułem się winny, jak dziesięciolatek. Moją głowę rozsadzały sprzeczne myśli i uczucia. Paul odszedł, ale co to właściwie oznaczało? Mogłem teraz wyjechać. Spełniłem swój obowiązek wobec Indii. Czy było kiedyś coś równie prostego? Nie odpowiedziałem na jej pytanie o „szanse” wobec Karen. Gdyby Paul dalej uczestniczył w naszym życiu, jeszcze długo nie musiałbym odpowiadać na to pytanie. Teraz, powinienem to zrobić. — Daj mi to! Właściwie dlaczego je ukradłeś? — Wsunęła pióro do kieszeni i poklepała je parę razy, chcąc się upewnić, że jest na miejscu. — Myślę, że dlatego, iż należało do Paula. Wziąłem je tuż po jego śmierci, zanim jeszcze cokolwiek zaczęło się dziać, o ile to ma jakieś znaczenie. — Wiesz, że mogłeś poprosić. — Masz rację, mogłem poprosić. Chcesz usiąść, czy coś w tym rodzaju? — Nie wiem. Nie sądzę, żebyś mi się dzisiaj szczególnie podobał. Co masz zamiar teraz robić? Jaki jest twój rozkład jazdy? Wiesz, że mogłeś do mnie zadzwonić. — Indio, odczep się, uff. Zwolnij trochę. Karen w Nowym Jorku — pięćdziesięcioprocentowa szansa, że mógłbym ją znowu zdobyć, gdybym wyjechał natychmiast. India w Wiedniu — wolna, samotna, zła. Zła, ponieważ dla mnie zdradziła prawdziwą miłość swego życia