Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Biedny Mettellus! Teraz, kiedy mu się wymknąłem, wszyscy pomyślą sobie o nim jak najgorzej. – Dlaczego uciekłeś z miasta? – spytał Meto. – Ponieważ dzisiaj w senacie Cycero powiedział wprost, że dopilnuje, bym zginął. Nie mam powodu, by mu nie wierzyć. Uciekłem, by ratować życie. – Ludzie, których Cycero posłał za tobą w pościg, twierdzili inaczej – powiedziałem. – Mówili, że wczoraj rano nasłałeś na niego morderców. – Ludzie, których posłał za mną Cycero, zamordowaliby mnie, gdyby udało się im mnie dopaść. – Ale czy oni mówili prawdę? – spytał Meto. – Kolejne kłamstwo! – Katylina westchnął ze znużeniem. – Cycero twierdzi, że dwa dni temu wymknąłem się nocą z domu Metellusa i wziąłem udział w tajnym zebraniu, na którym uknułem plan zabicia go. Moi dwaj przyjaciele, Gajusz Korneliusz i Lucjusz Warguntejusz, mieli jakoby zjawić się u niego niby z poranną wizytą, dostawszy się zaś do jego domu, zasztyletować go. Jak gdyby którykolwiek z nich mógłby popełnić taką zbrodnię, w dodatku bez szansy na ucieczkę ani bez żadnego jej usprawiedliwienia, jakie mogliby przedłożyć w senacie! Ale Cycero jest sprytny... W środku nocy posyła po pewnych senatorów, którzy nadal powątpiewają w jego bajdurzenia. Przybywajcie natychmiast do mego domu, powiedział im. O cóż może mu chodzić, zastanawiają się, dlaczego wyrywa nas ze snu? Kiedy docierają na miejsce, wszędzie płoną lampy i kręci się pełno uzbrojonej straży. Widzicie, jak starannie zaplanował scenografię swego dramatu, by zagrać na ich łatwowierności? Oznajmia przybyłym, że dopiero co przybył doń informator ze straszną wieścią: oto Katylina spotkał się tej nocy z innymi spiskowcami w domu przy ulicy Płatnerzy, knując na niego zamach. Wykonawcami mają być Gajusz Korneliusz i Lucjusz Warguntejusz, znani wspólnicy Katyliny i w ogóle nicponie. Zobaczycie, powiada, że zjawią się rano w krwiożerczych zamiarach. Będziecie moimi świadkami. I co powiecie? Faktycznie następnego ranka pod dom Cycerona przychodzą Korneliusz z Warguntejuszem. Stukają do drzwi, a niewolnicy nie chcą ich wpuścić. Stukają głośniej, domagając się widzenia z konsulem. Niewolnicy wychylają się z okien i obrzucają ich obelgami. Korneliusz i Warguntejusz odpowiadają w ten sam sposób. Na to wychodzą zbrojni strażnicy, błyska stal i obaj przybysze robią w tył zwrot i zmykają jak niepyszni. I znów zapowiedź Cycerona się spełniła! Widzieli to świadkowie. Ale co widzieli? Dwóch ludzi, już wcześniej znajdujących się w niezręcznej sytuacji z powodu swych powiązań ze mną, którzy przyszli zobaczyć się z Cyceronem – nie po to jednak, by go zamordować, ale dlatego, że wyrwał ich ze snu anonimowy posłaniec, mówiąc, że jeśli cenią swoje życie, powinni natychmiast udać się do konsula! Tak, to znów sam Cycero zaaranżował ten cały epizod! Wszystko wypadło tak, jak sobie zaplanował, gdyż oczywiście ci dwaj przyszli podenerwowani, pełni obaw i nie wiedząc, czego się mają spodziewać. Kiedy potraktowano ich obelżywie, naturalnie odpowiedzieli obelgami i groźbami. Zostali zwabieni i nieświadomie zagrali rolę niedoszłych zamachowców, a dowiedzieli się o tym dopiero z mowy Cycerona w senacie, kiedy obwieścił wszem i wobec swą absurdalną historię rzekomego przeżycia próby morderstwa, wskazując na tak zwanych godnych zaufania świadków, którzy twierdząco pokiwali głowami! Ten człowiek to potwór! I geniusz – przyznał z goryczą Katylina. – Widzicie, kiedy latem po raz pierwszy użył triku z rzekomym zagrożeniem swojego życia, próbując po raz drugi odłożyć wybory, nikt mu nie uwierzył. Jego przesadnie silna straż przyboczna i napierśnik pod togą tylko śmieszyły lub denerwowały. Tym razem wymyślił subtelniejszą i chytrzejszą sztuczkę. Kiedy opowiedział swą bajkę dzisiaj w senacie, nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Nie miałem na to żadnej riposty. Dopiero, kiedy później porozmawiałem z Korneliuszem i Warguntejuszem, przejrzałem jego grę. Nie było zamachu na jego życie. Och, nie miałbym wprawdzie nic przeciwko jego śmierci. Niewiele rzeczy sprawiłoby mi większą przyjemność... – Mnie nic by bardziej nie uszczęśliwiło – wtrącił Tongilius, który niepostrzeżenie wrócił do ogniska. Płaszcz miał przemoczony, a we włosach lśniły mu krople wody. – Burza ani myśli przeminąć. Leje jeszcze mocniej. Niebo płonie od błyskawic. Lucjuszu, twoje jabłko jest dość przypieczone, pora wyciągnąć je z ognia. Nie zabieraj się tylko do jedzenia za szybko, bo oparzysz język. Gdybym tak mógł podpalić język Cycerona! – Spojrzał w ciemność tunelu i zaśmiał się do swego wyobrażenia. Czy ten wyraz okrucieństwa, jaki przemknął mu przez twarz, podkreślił jego urodę, czy ją zeszpecił? Śmiech trwał krótko; po chwili Tongilius znów zaczął chodzić, nie mogąc się uspokoić. – Tongilius ma własne powody do rozgoryczenia – wyjaśnił cicho Katylina. – Cycero nie wahał się szargać jego imienia, nazywając go mym utrzymankiem. Przedziwne, jak takie bezpłciowe kreatury jak on uwielbiają przytaczać szczegóły intymnych zażyłości, którymi tak się ponoć brzydzą. Wszyscy wiedzą, że Cycero nie cierpi swej żony, a biedną córkę wydał za mąż, zanim jeszcze skończyła trzynaście lat! Żaden z niego kochanek, ale naśmiewa się z Tongiliusa bez cienia zażenowania. Bezwstydny i bezpłciowy. Dziury po tych cechach w jego charakterze wypełnione są żółcią i arogancją