Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zdarzyło się to dwukrotnie. Za pierwszym razem Joel miał wrażenie, że pali mu skroń promień słońca przepuszczony przez szkło powiększające. Poruszył głową , i spojrzał Bertholdierowi prosto w oczy. Wzrok generała był przeszywający, pytający, surowy. W pół godziny później to Converse zainicjował wymianę spojrzeń. Luboque omawiał z Mattilonem strategię prowadzenia sprawy, a Jo- el, jakby przyciągnięty przez magnes, obrócił głowę w lewo i obserwował Bertholdiera, który przekonywał o czymś cicho jednego ze swoich gości. Raptem, słuchając odpowiedzi rozmówcy, odwrócił się gwałtownie w stronę Converse'a. Jego oczy nie były pytające, tylko lodowato zimne. Potem, równie nagle, przybrały ciepły wyraz. Sławny weteran skinął głową z uśmieszkiem na wargach. Joel siedział w miękkim skórzanym fotelu koło okna. W bawialni, oświe tlonej tylko przez lampę z abażurem stojącą na biurku, panował przytulny pół mrok. Patrzył na przemian na telefon koło lampy i za okno, gdzie wiły się sznury samochodów z zapalonymi reflektorami i płonęły latarnie na bulwarze. Jednakże nocny pejzaż Paryża nie przykuwał na długo jego uwagi. Znów spo glądał na telefon, wyodrębniając go z otoczenia, jak robił to często, czekając na wiadomość od przeciwnika, po którym spodziewał się kapitulacji. Była to tylko kwestia czasu. 81 Tym razem nie spodziewał się jej i liczył jedynie na nawiązanie kontaktu. Nie miał pojęcia, jaką formę przybierze, lecz było to nieuniknione. Zbliżała się siódma trzydzieści. Cztery godziny temu opuścił Les Etalons Blancs i wymienił ostatni, mocny uścisk dłoni z Jakiem Louisem Bertholdierem. Wyraz oczu starego żołnierza świadczył o tym, że połknął haczyk i zechce przynajmniej zaspokoić swoją ciekawość. Joel zabezpieczył się przed zdemaskowaniem, wręczając wybranym pracownikom recepcji kilka stufrankówek. Posługiwanie się zmyślonym nazwiskiem nie było niczym nadzwyczajnym w epoce niepokojów politycznych, które objęły także rynki finansowe. Podróżujący biznesmeni posługiwali się często noms de commerce dla zachowania poufności toczonych rokowań lub utrzymania w tajemnicy przelotnych flirtów. To, że Converse przybrał nazwisko Simon, wydawało się logiczne, jeśli nie zupełnie naturalne. Skoro Talbot, Brooks i Simon woleli przesyłać wiadomości na nazwisko jednego ze wspólników, któż mógł kwestionować ich decyzję? Jednakże Joel poszedł krok dalej. Wyjaśnił, że zatelefonował do Nowego Jorku i otrzymał polecenie, j żeby nie posługiwać się w ogóle własnym nazwiskiem; kancelaria wolała, by nie wiedziano, że znajduje się w Paryżu. Spóźnione instrukcje tłumaczyły brak rezerwacji hotelowej. Nie należało obciążać rachunku firmy. Joel zapłaci gotówką. Ponieważ rzecz działa się we Francji, nikt przeciw temu nie protestował. Wszyscy woleli gotówkę, gdyż przelewy znalazły się na cenzurowanym. Nie miało znaczenia, czy ktokolwiek bierze owe nonsensy za dobrą mo netę. Tłumaczenia Joela brzmiały logicznie, a jego stufrankówki miały dużą siłę przekonywania. Z rejestru hotelowego wycofano oryginalny blankiet mel dunkowy i sporządzono następny. J. Converse'a zastąpił H. Simon, którego adres w Chicago był tworem wyobraźni Joela. Osoby pytające o pana Conver- se'a (było to zresztą mało prawdopodobne) należało informować, że w hotelu Jerzy V nie mieszka gość o takim nazwisku. Joel zajął się nawet Renę Mattilo- nem. Powiedział mu, że ponieważ nie ma już żadnych interesów w Paryżu, odlatuje o szóstej do Londynu, gdzie spędzi kilka dni z przyjaciółmi, po czym wróci do Nowego Jorku. Podziękował wylewnie Renę i oświadczył, że roz proszył niepokój swojej kancelarii. Podczas cichej rozmowy podał generałowi trzy kluczowe nazwiska, a Bertholdier spojrzał pustym wzrokiem i przeprosił za luki w swojej pamięci. ! - Mówił prawdę - dodał Joel. - Nie wyobrażam sobie, dlaczego miałby cię oszukiwać - odpowiedział Mattilon. A ja tak, pomyślał Converse. Z powodu Akwitanii. Za otwartymi drzwiami do sypialni rozległ się metaliczny zgrzyt klucza przekręcanego w zamku. Joel wyprostował się gwałtownie, spojrzał na zegarek, odetchnął głęboko i uspokoił się. O tej godzinie zwykle słała łóżko pokojówka, a nerwowe oczekiwanie na telefon wytrąciło go z równowagi. Usiadł 82 wygodnie w fotelu i znów spojrzał na aparat. Kiedy zadzwoni? Czy zadzwoni? Minuty mijały zbyt wolno, godziny zbyt szybko. - Pardon, monsieur - odezwał się kobiecy głos, któremu towarzyszyło lekkie pukanie we framugę otwartych drzwi. Joel nie widział mówiącej. Oderwał z wysiłkiem wzrok od niemego telefonu. -Tak? Nie zobaczył jednak pokojówki w fartuszku, tylko widok zapierający dech w piersiach. W drzwiach pojawiła się kanciasta głowa Jacques'a Louisa Bertholdiera, sztywno wyprostowanego, że wzrokiem wyrażającym mieszaninę chłodnego namysłu, protekcjonalności i jeśli Joel się nie mylił, strachu. Generał wkroczył do pokoju, stanął nieruchomo i odezwał się lodowatym tonem: - Szedłem na kolację na czwartym piętrze, monsieur Simon, i przypo mniałem sobie, że mieszka pan w tym hotelu. Podał mi pan numer swojego pokoju. Czy przychodzę nie w porę? - Skądże znowu, panie generale - odparł Joel, wstając. - Spodziewał się mnie pan? - Nie pańskich odwiedzin. - Ale spodziewał się mnie pan? Joel milczał przez chwilę. -Tak. - Sygnał, który wysłano i odebrano? Joel znów milczał przez parę sekund. -Tak. - Jest pan albo wyjątkowo chytrym prawnikiem, albo człowiekiem opęta nym dziwną obsesją. Która z tych wersji jest prawdziwa, monsieur Simon? - Jeśli to moja chytrość spowodowała, że złożył mi pan wizytę, chętnie przystanę na pierwsze określenie. Co do drugiego: słowo "obsesja" sugeruje przesadne zainteresowanie jakąś sprawą. Wiem bardzo dobrze, że moje zain teresowania nie są przesadne ani nieuzasadnione. Nie uważam się za maniaka, panie generale. Jestem zbyt dobrym adwokatem. - Pilot nie może oszukiwać samego siebie. Jeśli to robi, ginie w wypadku. - Zostałem zestrzelony. Nie popełniłem nigdy błędu prowadzącego do katastrofy. Bertholdier powoli podszedł do kanapy obitej brokatem. - Bonn, Tel Awiw i Johannesburg - rzekł cicho, siadając i zakładając nogę na nogę. - Czy to pański sygnał? - Owszem. - Moja firma prowadzi tam interesy. - Mój klient także - odparł Converse. - A pan, monsieur Simon? Joel spojrzał na Bertholdiera. -Ja mam swoją misję, panie generale. 83 Bertholdier siedział nieruchomo, wpatrując się w milczeniu w Converse'a. - Nie poczęstowałby mnie pan brandy? - spytał wreszcie. - Mój strażnik zaczeka na korytarzu