Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Spotkałem także przyjaciela z lat młodzieńczych, kolegę gimnazjalnego, wspaniale zapowiadającego się poetę, podchorążego Jana Według dziennika „Prawda" z 1 listopada 1939 r. 13 Lukasa*- Udało nam się w marszu odbyć długą rozmowę. Jeszcze dziś przypominam sobie fragment jego wiersza 0 pięknym Newskim Prospekcie w Leningradzie. Znajdowała w nim wyraz w sposób młodzieńczy zaznaczona sympatia dla postaw socjalistycznych, rewolucyjnych. Po rozmowie Janek dołączył, niestety, do grupy jeńców ze swojej macierzystej jednostki wojskowej. Nie pamiętam, czy go namawiałem do ucieczki. Żałuję, że nie skłoniłem go, abyśmy dalej szli i działali wspólnie. Decyzja o ucieczce dojrzała we mnie w kilka godzin, a może i dzień, po spotkaniu z Jankiem. Zamierzenie było proste, ale okazało się skuteczne. Zawsze w okresach wyczerpania i zdenerwowania chorowałem i choruję na żołądek. Po latach nazwano to kolitem żołądka. Nasza kolumna przechodziła przez ogromne lasy. Striełok nie zgadzał się, abym sam odchodził na stronę. Zostawał ze mną. Stwierdził zapewne, że faktycznie choruję (chociaż przecież od kilku dni nic nie jedliśmy). Kiedy zgłosiłem się po raz któryś z rzędu, że chcę iść do lasu—mruknął coś pod nosem w rodzaju: „Uciekniesz—będziemy strzelali". Oczywiście — uciekłem. Uciekł też starszy ogniomistrz z mojego pułku. Spotkaliśmy się na umówionym skrzyżowaniu. Po dwóch czy trzech dniach wędrówki przez lasy znaleźliśmy gospodarstwo, leżące na uboczu, gdzie wyspaliśmy się 1 zamieniliśmy nasze mundury na chłopskie ubrania. Z wysiłkiem i po niebezpiecznych przygodach dotarliśmy osobno, po kilku dniach, do Warszawy. Kolumnę jeńców, z której uciekliśmy, pędzono do obozu w Kozielsku lub do innych, położonych w rejonie Smoleńska. Zwłoki jeńców z tych obozów znaleziono w lasach pod Katyniem. Janek Lukas na pewno tam stracił życie. * Jan Lukas, student, poeta. Ukończył w 1936 roku Gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie. Brał udział w wojnie 1939 roku jako podchorąży; był potem jeńcem Armii Czerwonej. W październiku 1939 roku znalazł się w kolumnie pędzonej pod strażą do obozu w Kozielsku. Na listach zamordowanych w Rątyniu jego nazwisko nie figuruje. Zaginął bez wieści. 14 Tamta wrześniowa kontuzja, która wydawała się powierzchowna, teraz, w połowie stycznia 1940 roku, wywołała ostre zakażenia. Była to dla mnie dodatkowa komplikacja. Następnego wieczora wyszedłem ze swej kryjówki w skrzyni z „podwójną" głową. Trzeba to rozumieć prawie dosłownie. Z jątrzącej się od dawna ranki na szyi w ciągu kilku godzin ropa zaatakowała całą prawą stronę głowy, a zwłaszcza okolice skroni. Czułem wysoką temperaturę. Zdawałem sobie sprawę, że tracę przytomność. Nadciągała zimna, styczniowa noc. Pas graniczny, zamarznięty Bug, leżał o kilkaset metrów od mojego schronienia. Czułem się coraz gorzej, nie miałem sił, aby tej nocy przedzierać się do Brześcia. Szczęśliwie przypomniałem sobie, że nie tak daleko od Terespola, między również wówczas nadgraniczną Włodawą i Parczewem, znajduje się wieś Piesza Wola, niewielki majątek państwa Krassowskich, rodziców wypróbowanego przyjaciela mojego starszego brata. Poprosiłem terespolskiego kolejarza o wynajęcie sań; chciałem dojechać tam jeszcze tej nocy. Przeznaczyłem na ten cel niemal wszystko, co wówczas posiadałem. I rodzina kolejarza, i furman sań musieli być dobrymi ludźmi, pomogli mi. Zupełnie nieprzytomny zostałem przewieziony bocznymi drogami (blisko 100 km) do Pieszej Woli i w czasie podróży, mimo ostrych mrozów, nie zamarzłem. W Pieszej Woli zostałem otoczony troskliwą opieką przez państwa Janinę i Grzmisława Krassowskich. Umieszczono mnie w ogrzewanym pomieszczeniu na strychu z potrzeby konspiracji, formalnie bowiem mająteczkiem państwa Krassowskich zarządzał niemiecki treuhander. Na szczęście dla mnie i dla gospodarzy miał on „przydzielone" również inne, bogatsze i wygodniejsze majątki. Do Pieszej Woli zaglądał więc tylko co kilka dni i to na krótko. W kryjówce na strychu cieszący się zaufaniem gospodarzy chirurg z Włodawy* * Jak się ostatnio dowiedziałem, był to doktor zaprzyjaźniony z państwem Krassowskimi, nie chirurg, lecz ginekolog, dr Chomicki z Sosnowicy. Narkozą w czasie operacji zajmowała się siostra Sabina. 15 przeprowadził dość trudną operację, połączoną ze skrobaniem kości skroniowej; przyjeżdżał jeszcze kilkakrotnie na opatrunki. Wiele troskliwości doznałem także od moich rówieśników: Jasi i Witka Krassowskich