Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

..Tasmórden wyszedł w pole z nadzieją, że zdrajcy przechylą jej losy na jego korzyść. Z tą myślą Cefwyn krzyknął na gwardzistów: - Macie mnie nie odstępować! Wiedzieli, przed kim mają go strzec, nie padło żadne zbędne pytanie. Jeden z młodych paziów przyniósł mu tarczę, drugi kopię - obaj byli w zbroi i dosiadali rączych wierzchowców, pełniąc rolę gońców. Cefwyn wysłał ich natychmiast wzdłuż kolumny, aby nakazali ostatnim szeregom sposobić się do boju, a woźnicom zagrodzić drogę taborem - miało zostać tylko wąskie gardło, na wypadek gdyby musieli salwować się ucieczką. Byłoby to żałosne rozstrzygnięcie bitwy, lecz część ocalałych wojsk mogłaby wrócić do Ylesuinu, pod komendę Efanora... w ostateczności. Zarządził odpowiednie środki ostrożności, lecz nie miał zamiaru przegrywać. Przyprowadzono mu jego ciężkiego rumaka Kanwy’e-go, na którego mocarny grzbiet wspiął się z pomocą pachołka. Umocowawszy tarczę, spojrzał na stok płaskiego wzgórza i las, który rozciągał się w linii między drogą a zboczem, zasłaniając leżący dalej teren. Już od dwóch dni szli łagodnym wzniesieniem. Zgodnie z mapami, stok zbiegał za nim aż do samego końca masywu górskiego. Czekała ich jeszcze długa jazda do doliny, gdzie oczekiwał starcia z siłami Tasmórdena - jazda przez zalesioną krainę, o czym przestrzegała najlepsza mapa Ninevrise. Zdarzało mu się już walczyć w gorszym terenie, głównie na pograniczu. Raz po wyjściu z zarośli natknęli się na linię straży Chomaggarów i musieli ominąć ją stromym stokiem. Serce biło mu żywiej, gdy tego rodzaju wspomnienia odżywały w jego pamięci. Na szczęście Elwynimi, jeśli wyłączyć garstkę rozbójników, z reguły nie stosowali zasadzek. Na Cefwyna czekały ciężka jazda, szyki łudząco podobne do jego własnych, zgiełk splecionych w boju oddziałów i zręczni wojownicy. Wszelako król Ylesuinu nie zamierzał pakować się w sam środek nieprzyjacielskich szeregów, nie dzisiaj. Miał od tego Ryssanda i Murandysa. Rozdział szósty Dopiero co jasny blask padał na maszerujące wśród rozległych łąk oddziały Tristena, gdy raptem nici ciemnoszarych chmur wdarły się na niebo, wydłużając się i pęczniejąc, by w niewiarygodnie krótkim czasie zagrodzić drogę ostatnim promieniom słońca. - Na bogów! - wykrzyknął Crissand, bo nie szara przestrzeń, która zwykła zmieniać się znienacka, lecz sam świat uległ przeobrażeniu. Ludzie i konie przystawali ze zgrozą: przyzwyczajeni do powolnych zmian wokół siebie, weszli oto na terytorium, gdzie magia ścierała się z magią i nawet słońce zostało pokonane. Wichrowy podmuch uderzył w pierwsze szeregi, łoskot pioruna przewalił się nad górami. Z tyłu dobiegały przerażone wrzaski: zarówno weterani wielu bitew, jak i wiejskie młokosy, które zaciągnęły się pod sztandar Najwyższego Króla - wszyscy upadli na duchu przy spotkaniu z wrogą magią, gdy coraz więcej błyskawic rozdzierało niebo nad ich głowami. Tristen uniósł dłoń i zażyczył sobie, aby pioruny biły gdzie indziej. Jeden strzelił w drzewo na zalesionym stoku po ich lewej stronie, aż drzazgi pofrunęły w powietrze wśród rozbłysku płomieni. Przybyła Sowa, zataczając lekkomyślnie szerokie koło na wietrze. — Oho, ho... - rzekł Wiatr. - Spieszno nam, by skorzystać z okazji, co? Tacyśmypewni siebie... — Sowo! - Tristen nie zamierzał wdawać się w dyskusją z wrogiem. Gdy usiadła na jego pięści, wysłał w szarej przestrzeni palącą wiadomość do wszystkich, których darzył miłością i zaufaniem, nie tając zagrożenia: - Strzeżcie się! Niczego nie wpuszczajcie ani nie wypuszczajcie! — Do kroćset! - zaklął Uwen, nim przebrzmiał kolejny grzmot. - Ależ blisko rąbnęło! — Słyszałeś go? - zapytał Tristen, lecz zaraz się pomiarkował, że nie, oczywiście było to wykluczone. Crissand i Cevulirn mogli usłyszeć głos Wiatru, jednak Uwen nie miał tej umiejętności. Armia stała, nie wiedząc, co robić, ślepa na rzeczywiste zagrożenie, oszołomiona hukiem piorunów. Z szeregu wypadł jeden jeździec. Aeself osadził przed Tristenem przerażonego konia i wskazał na widnokrąg. — Ileffnian! Zaraz za tym wzniesieniem, panie, gdzie łańcuch wzgórz się kończy! — A zatem ruszamy! - zakomenderował Tristen. Kiedy zastanowił się nad słowami Aeselfa, wyczuł w szarej przestrzeni ślad szczelnie zagrodzonego zaporami przeciwnika, który tak osnuł się magią, że trudno go było wypatrzyć nawet z bliska. Ruszył stępa naprzód, a w szarości sięgnął do Crissanda i Cevulirna, aby ochronić te najbardziej prawdopodobne cele wrogiej magii. W materialnym świecie to oni, na ile mogli, strzegli jego i Uwena. Sowa znów wzbiła się w powietrze, odleciała kawałek, po czym długim lotem ślizgowym dopadła na powrót wyprostowanej ręki Tristena. Wreszcie dojechali na szczyt wzniesienia. Skalisty grzbiet ustępował tu miejsca długiej, otoczonej lasami dolinie, pośrodku której, jako ostatni przedstawiciel górskiego łańcucha, wznosiło się samotne wzgórze. U stóp murów miejskich i baszt rozciągały się pola i pastwiska, puste i nagie po zimie. Błyskawica rozświetliła niebo od wschodu do zachodu łuną widmowego blasku, na tle którego zarysy odległej fortecy odcinały się wyraźnie ponad mocnymi murami. Było to Miejsce podobne do Yne-fel, starożytne i głęboko wrośnięte w tę ziemię. W ogniu gorejącym na niebie odsłaniało całą swoją potęgę. Tristen czuł ją i drżał wśród huku piorunów. Daleko na południu regentka wiedziała, że przybyli do jej stolicy. Na zachodzie Efanor pogrążony w modlitwie też wiedział. Elwynimscy żołnierze z tylnych szeregów zaczęli wznosić okrzyki, które wnet skutecznie zagłuszyły gromy