Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nawet fale zmalały, spokorniały, szanując żałobę ludzi, i dobrą minutę trwało grobowe milczenie... Lecz znalazł się śmiałek, który samą swą obecnością zmącił świętą ciszę... Pływak zarzucony w miejscu znalezienia jedynego szczątku, jaki pozostał po dumnej "Victorii", pływak, oznaczający może niezbyt ściśle, lecz symbolicznie położenie grobu trzech lotników, pływak, na który w tym momencie patrzyły oczy tysięcy, podskoczył nagle, szarpnął w bok i tańczył przez chwilę, poruszany od spodu tajemniczą siłą. - Boże! - zawołała przejmującym głosem jakaś pani. - Co to? Co to było? - Ryba z pewnością - wyjaśnił pomocnik stewarda, a gruby kucharz dorzucił cyniczną uwagę: - Nie dziwota. Po takiej uczcie! - Milczeć! - ryknął jakiś pasażer i przyskoczył do niego z wzniesioną, jak do uderzenia, ręką. Pływak znowu rozpoczął opętańcze pląsy na mogile lotników. Niesamowity nastrój u tysięcznych widzów dosięgnął zenitu napięcia. Dwie panie wybuchły histerycznym śmiechem, niewiele różniącym się od łkania. Wtem... Fala, dobiegająca do pływaka, rozłupała się dziwnie, coś, niby duża płetwa, wystrzeliło w górę, coś, niby ciemna kłoda drzewa zaczerniło się wśród białej piany i z odmętów wychynęła pod ostrym kątem straszliwa paszcza rekina. Rekin przy świeżym grobie! Rękę dam sobie uciąć, że ta sama myśl zrodziła się w mózgach wszystkich, że tę myśl można by wyrazić słowami: "Ot ten przeklęty rozbójnik morski, ten król korsarzy pożarł lub przybył pożreć ciała biednych ofiar dzisiejszej katastrofy. Oto wybałusza swe wstrętne ślepia i natrząsa się z bezsilności świadków jego zbrodni..." - A nie mówiłem? - warknął kucharz i odsunął się przezornie jak najdalej od wojowniczego pasażera, który go już raz skarcił. Sądny dzień nastał na statku. Kilka kobiet zemdlało, kilkanaście łkało przeraźliwie. Grupa podenerwowanych mężczyzn otoczyła kapitana, żądając spuszczenia motorówki i zapolowania na świętokradzkiego intruza. A ponad ogólną wrzawę, zawodzenia, słowa modlitwy, płacz przerażonych dzieci, wybił się głośny okrzyk jakiegoś histeryka... - Odpędźcie tę bestię!... Odpędźcie tę bestię!... Nagłym ruchem wyrwał rewolwer z kieszeni i wypalił sześć razy w stronę rekina. Huk wystrzałów wywołał prawdziwą panikę u dalej stojących, którzy nie znali powodów niespodziewanej kanonady, i kto wie, do jakich scen byłoby doszło, gdyby nie przytomność kapitana "Majestica". Rzucił przez tubę kilka słów, wzywając łagodnie, lecz stanowczo do zachowania spokoju, potem dał sygnał odjazdu. Dwa olbrzymie okręty pożegnały się nawzajem rykiem syren i ruszyły w swoją drogę: "Majestic" do Nowego Jorku, "Berengaria" w stronę starej Europy. Odległość między nimi zaczęła wzrastać szybko. Łączyły ich po chwili tylko czarne wstęgi dymu, które ciepły południowy wietrzyk spychał gdzieś w stronę brzegów Nowej Funlandii, lecz i ta słaba łączność przerwała się niebawem. Pośrodku pozostał mały pływak, igraszka fal i rekinów, maleńki punkcik wśród bezmiaru wód, opuszczony, samotny, ale nie zapomniany. Nie zapomniany dzięki temu, że oznaczał miejsce, gdzie na odwiecznym cmentarzysku morskim leży mogiła Ashleya, Petita, Martiniego. Nici pamięci połączyły go niewidocznymi, lecz trwałymi pomostami z wszystkimi punktami globu... VI Było to piątego dnia po wypadkach, które w streszczeniu powyżej przedstawiłem... Siedziałem w mym redakcyjnym gabinecie, pogrążony w lekturze numerów zwyczajnych i nadzwyczajnych dodatków "New_York Morning News" z ostatnich pięciu dni. Czego ten spryciarz (mam na myśli mojego przyszłego teścia) nie nawypisywał