Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nie wyobrażałem sobie, że spotkam tu jakiegoś Zacathanina! To było, jakbym stanął twarzą w twarz z sootaclem, w dodatku nieuzbrojony! Jednak, kiedy połączyliśmy się z pańskim oddziałem, wszystko się wyjaśniło. Właśnie pana szukali. Muszę przyznać, że cieszy się pan wielkim szacunkiem, Kartr. Po raz drugi fala ukojenia i bezpieczeństwa ogarnęła umysł sierżanta. Zaczerwienił się. - A potem, kiedy mnie znaleźli... - Tak, kiedy pana znaleźli, to cóż, załadowali na szalupę i przywieźli tutaj. Pańska przygoda nauczyła nas wszystkich jednego - zawsze trzeba doceniać przeciwnika. Nigdy bym nie uwierzył, że Cummi jest zdolny przeprowadzić taki atak. Na szczęście nie był na tyle silny, jak sądził, inaczej nie byłby pan w stanie uciec spod jego władzy po opuszczeniu miasta. - Ale czy rzeczywiście to zrobiłem? - twarz Kartra była posępna. - Pomimo pańskiej terapii nie pamiętam co się stało od wylotu z miasta. Ocknąłem się sam w puszczy. - Uważam, że uciekł mu pan - powiedział Zicti. - Dlatego zastosowałem kompulsywne myślenie. Ale rozważmy wszelkie fakty - wy, ludzie z Ylene, osiągnięcie sześć koma sześć na skali wrażliwości, nieprawdaż? - Tak. Ale Arcturianie nie powinni przekraczać pięć koma dziewięć. - To prawda. Jednak ostatnio coraz częściej pojawiają się mutanty. Wydaje się, że nadszedł ich czas. Szkoda, że niewiele wiemy o pochodzeniu Cummiego. Jeżeli naprawdę jest mutantem, wiele spraw by się wyjaśniło. Czy mógłby mi pan powiedzieć - poprosił Kartr Jakie wartości osiągają na skali Zacathanie? Wielkie oczy skierowały się ku niemu. - Celowo nigdy nie poddawaliśmy się klasyfikacji, młodzieńcze. Najlepiej zachować pewne sprawy w tajemnicy, szczególnie w kontaktach z niewrażliwymi. Umieściłbym nas gdzieś między osiem a dziewięć. Mamy wśród nas paru Telów - kombinację telepatów i teleporterów. Ponadto, wielu z nas zbliża się do tej granicy w ostatnich pokoleniach. Dlatego jestem pewien, że jeśli ilość mutacji wzrosła wśród moich ziomków, inne rasy muszą podlegać podobnym przemianom. - Mutanci - powtórzył Kartr i zadrżał mimo woli. - Byłem na Kablo, kiedy Pertavar rozpoczął bunt mutantów. - Więc zdaje pan sobie sprawę do czego może prowadzić taki przyrost ich liczby. Wszelkie zmiany mają swoje dobre i złe strony. Proszę mi powiedzieć, gdy był pan dzieckiem, wiedział pan, że należy do wrażliwców? Kartr potrząsnął głową. - Nie. Nie zdawałem sobie sprawy z moich możliwości, dopóki nie wstąpiłem do szkoły zwiadowców. Jeden z instruktorów odkrył je i przeszedłem specjalne szkolenie. - Był pan więc uśpionym wrażliwcem. Ylene była planetą z pogranicza. Jej mieszkańcy znajdowali się zbyt blisko barbarzyńców, żeby znać swą pełną moc. Jaka szkoda, że tak żywotny świat został bezpowrotnie utracony! Grzechy wojny. Właśnie przez to, że takie tragedie jak zniszczenie Ylene zdarzają się teraz zbyt często, jestem przekonany, że nasza cywilizacja zbliża się do końca. My tu, w obozie, stanowimy dziwaczną mieszankę. - Wyszedł z wody i wytarł się do sucha. - Zor, czas wracać! - krzyknął do syna. - Tak, jesteśmy dziwną mieszanką, zbiorem skrajności naszego imperium. Pan, Rolth, Smitt i Dalgre jesteście ludźmi, a jednak należycie do znacznie różniących się między sobą ras. Fylh, Zinga i moja rodzina, nie jesteśmy ludźmi. Ci, co pozostali w mieście to ludzie i to wysoce cywilizowani. Poza tym, kto wie, może są tu gdzieś istoty od początku zamieszkujące ten świat. Można by niemal nabrać przekonania, że Ktoś lub Coś, zamierza przeprowadzić tu jakiś eksperyment. - Zaśmiał się łagodnie i pociągnął nosem. - Czuję jedzonko, a jestem naprawdę głodny! Pójdziemy sprawdzić zawartość kociołka? Zanim doszli do ogniska, Zicti dotknął ramienia Kartra. - Chciałbym jeszcze coś dać panu do przemyślenia. Niewiele wiem o pańskiej rasie, może nie jest pan mistykiem, choć większość wrażliwych jest skłonna spoglądać w głąb i poza ciałem dostrzegać i ducha, może być pan pozbawiony uczuć religijnych. Jednak mimo to, jeżeli rzeczywiście zostaliśmy wybrani do wykonania jakiegoś zadania, od nas tylko zależy udowodnienie, że wybór był słuszny. - Zgadzam się z tym całkowicie. - Kartr był pewien, że stary Zacathanin wierzył w szczerość tej deklaracji. Historyk pokiwał głową. - Świetnie. Mam zamiar cieszyć się życiem, jakie mi jeszcze pozostało. Pomyśleć, że zdarzyło się to akurat, kiedy już myślałem, że nic ciekawego mnie nie czeka. Kochanie - krzyknął na widok żony - ten zapach jest cudowny. Czuję się coraz bardziej głodny! Kartr jadł bez apetytu. Zictiemu łatwo postrzegać ich sytuację w tak jasnych kolorach. Historycy byli szkoleni, żeby widzieć całokształt sytuacji, nie zajmować się detalami. Zwiadowców przygotowywano w dokładnie odwrotny sposób, najważniejsze były drobne szczegóły - staranne zbadanie nowej planety, długie godziny obserwacji dziwnych istot i zwierząt, spekulatywne odbudowywanie zaginionych cywilizacji na podstawie kilku pozostałości. Tu i teraz stali wobec szczegółu, z którym sam musi sobie poradzić. Musi unieszkodliwić Cummiego! Ta myśl prześladowała go od przebudzenia, majaczyła w snach, a teraz skrystalizowała się ostatecznie w silne postanowienie. Musi odnaleźć Arcturianina, żywego czy marnego. Jeżeli Joyd Cummi nadal przebywał wśród żywych, stanowił śmiertelne zagrożenie dla wszystkich. To dziwne, Kartr potrząsnął głową jakby chciał odzyskać Jasność umysłu, że ta myśl tak bardzo go prześladowała. Cummi stanowił niebezpieczeństwo. Tylko on mógł sobie z nim poradzić. Na szczęście Arcturianin nie był przygotowany do życia w dziczy. Musi zostawiać za sobą ślady, które nawet dziecko mogłoby odczytać. Byli razem po wyjeździe z miasta. W nocy gdzieś się rozdzielili. Czy Cummi wyrzucił go z szalupy w ciemnościach, mając nadzieję, że upadek go zabije? Gdyby tak było, trudno będzie go zlokalizować, na niebie nie pozostają ślady. Trzeba wrócić na skalną półkę, gdzie odzyskał przytomność. - To dziesięć, może piętnaście mil na północ. Sierżant drgnął na dźwięk słów wydobywających się z cienkich ust Zingi. - Nie pójdziesz tam sam, Kartr. Zesztywniał, lecz Zinga wiedział, co chciał powiedzieć zanim zdążył przełożyć myśli na słowa. - To moje zadanie