Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Po chwili milczenia Aleksander powiedział z wyraźnym bólem w głosie: - No cóż, twojej siostrze pewnie by się spodobało, że jej imię wykrzykuje się w ogniu bitwy. Borow wyszedł zza szarych drzew oddalonych zaledwie o trzydzieści metrów — tak mała odległość dzieliła dwa walczące bataliony. Po godzinie z pewnością doszłoby do walki wręcz. Aleksander wiele razy walczył w lesie, na wzgórzach, w błocie, na bagnach, strzelając do zjaw, cieni, spadających gałęzi. Pochylił głowę. Cieszył się, że przynajmniej na razie go to ominie. Usłyszał, jak Pasza rozmawia z Borowem, w którego głosie dźwięczało niedowierzanie i niechęć. - Proszę o pozwolenie, by się nie poddawać. - Odmawiam - odparł Pasza. - Widzisz inne wyjście? - Umrzeć z honorem - powiedział Borow. Aleksander zrobił parę kroków naprzód. - Każ swoim ludziom złożyć broń i wyjść zza drzew. - Kapitanie! - przerwał mu Pasza. - Sam się tym zajmę. - Odwrócił się do Borowa. - Niemcy zostaną naszymi jeńcami. Borow się roześmiał. - Poddajemy ich? Na pewno im się to spodoba. - Zrobią, co im każemy. - A co z resztą? - Będziemy walczyć po stronie Armii Czerwonej. Borow cofnął się o krok z wyrazem niedowierzania na twarzy. - Kapitanie, co się dzieje? To niemożliwe. - Zostałem wzięty do niewoli, Borow. I dlatego nie masz wyboru. W grę wchodzi moje życie. Borow opuścił głowę, jakby naprawdę nie miał wyboru. Jakiś czas potem Pasza wyjaśnił Aleksandrowi: - Borow zawsze będzie wobec mnie lojalny. Jest dla mnie tym, czym Uspieński dla ciebie. - Uspieński jest dla mnie niczym - odparł Aleksander. - Żartujesz oczywiście. Wracali do radzieckiego obozu. Przed nimi szli żołnierze Paszy i Niemcy ze związanymi rękami. - Aleksandrze, ufasz mu? - Komu? - Uspieńskiemu. - Tak jak każdemu. - Co to znaczy? - Do czego zmierzasz? Pasza zakaszlał. - Ufasz mu w sprawach osobistych? - W tych sprawach nikomu nie ufam. - Aleksander patrzył prosto przed siebie. - To dobrze. - Pasza zawiesił głos. - Nie wiem, czy można mu ufać. - Udowodnił, że jest wobec mnie lojalny. Ale mimo wszystko mu nie ufam. - To dobrze — powiedział Pasza. Aleksander miał rację w wielu sprawach. Radzieckie posiłki nie nadeszły. Dla Paszy i jego radzieckich żołnierzy nie było też radzieckich mundurów. Choć Aleksander stracił ponad czterdziestu ludzi, grzebał ich w mokrych i zakrwawionych eleganckich mundurach. Teraz miał czterdziestu dwóch ludzi w niemieckich mundurach, ostrzyżonych na niemiecką modę. Kazał im się natychmiast ogolić do gołej skóry, ale mundurów na wymianę nie mieli. Pasza też miał rację w wielu sprawach. Niemieckie posiłki przegrupowały się u stóp góry w nadziei, że natkną się na ludzi Paszy. Zamiast tego natknęli się na batalion Aleksandra. Choć posiadali znacznie więcej amunicji, Aleksander miał przewagę, bo po raz pierwszy w swojej wojskowej karierze znalazł się na szczycie wzgórza. Odparł więc z trudem atak niemieckiego oddziału artylerii, potem bez trudu atak piechoty, a jego ludzie zaczęli schodzić z góry, tracąc przy tym zaledwie pięciu żołnierzy. Aleksander oświadczył, że od tej pory, jeśli będzie walczył, to tylko ze szczytu wzgórza. Pasza postraszył go, że za pierwszym razem Niemcy wysłali do walki tylko niewielki oddział, następnym razem będzie tu tysiąc, a potem dziesięć tysięcy żołnierzy. Pasza miał rację w wielu sprawach. Po drugiej stronie Gór Świętokrzyskich las był jeszcze gęściejszy, a walka jeszcze ostrzejsza. Następny dzień przyniósł ze sobą cięższą artylerię, cięższy ostrzał z karabinów maszynowych, więcej granatów, pocisków, mniej deszczu, więcej ognia. Aleksander znów stracił pięciu ludzi. Następnego dnia Niemców było jeszcze więcej i batalion został zredukowany do trzech oddziałów. Nie pomagały ani bandaże, ani sulfamidy. Żołnierze Aleksandra nie mieli czasu, by budować linie obrony, kopać rowy. Początkowo osłaniały ich drzewa, lecz one szybko padały pod ostrzałem z moździerzy i granatów. Padali też ludzie. Żaden z pozostałych przy życiu nie potrafił pozszywać poszarpanych przez odłamki kończyn. Po czterech dniach zostały już tylko dwa oddziały. Dwudziestu ludzi. Aleksander, Pasza, Uspieński, Borow i szesnastu szeregowych. Jednego z żołnierzy Aleksandra coś ukąsiło w lesie. Następnego dnia leżał martwy. Zostało dziewiętnastu. Wrócili do punktu wyjścia. Ale teraz mieli przynajmniej ośmiu związanych jeńców, których mogli wymienić za swoje życie. Niemiecka armia nie nacierała. I nie wycofywała się. Nie trwała też w bezruchu. Wyglądało na to, że jej jedynym celem jest wybicie batalionu Aleksandra do ostatniego żołnierza. Udało im się jakoś przetrzymać piąty dzień. Ale potem nie został im już ani jeden pocisk, a magazynki karabinów były niemal puste. Borow zginął. Kiedy Pasza grzebał go w błocie pod mokrymi liśćmi, płakał. Potem zginął sierżant Tielikow. Podczas jego pospiesznego pogrzebu płakał Uspieński. Skończyły się bandaże. I jedzenie. Zbierali w liściach deszczówkę i przelewali ją do manierek. Skończyła się morfina i lekarstwa. - Co teraz? — spytał Pasza. - Zabrakło mi pomysłów - odparł Aleksander. Jedynym wyjściem było wycofanie się. - Nie możemy się wycofać - powiedział Aleksander do Uspieńskiego, który rozważał taką możliwość. - Tak jest, poruczniku — poparł go Pasza. — Wiecie, że karą za to jest śmierć. - Pieprz się - warknął Uspieński. - Śmiercią to chciałbym ukarać ciebie. Aleksander i Pasza wymienili spojrzenia. - A nie zastanawiałeś się przypadkiem, dlaczego wolałem Niemców od śmierci? - Nie - rzucił ostro Uspieński. - Wolałeś Niemców od swoich, ty zasrańcu. - Spójrzcie tylko, jak wasi dowódcy traktują swoją armię! - wykrzyknął Pasza. - Rzucili was tutaj bez żadnego wsparcia, posłali na pewną śmierć. A żeby was jeszcze bardziej pogrążyć, posypać solą wasze krwawiące rany, ogłosili, że poddanie się stanowi zbrodnię przeciwko ojczyźnie! Słyszeliście kiedykolwiek o czymś takim? W jakiej armii, gdzie i kiedy? No, powiedzcie. — Prychnął z pogardą. — I jeszcze pytacie dlaczego. - Pasza, za bardzo bierzesz to wszystko do siebie - powiedział Aleksander. — Myślisz, że kogoś obchodzi twoja śmierć? Spojrzeli na siebie w milczeniu. Aleksander siedział na zwalonym drzewie, otulony przemoczonym płaszczem, i nożem strugał patyk. Siedzący na drugim pniu Uspieński zawołał, żeby dał sobie spokój z tym bezsensownym dłubaniem. Aleksander odparł, że tym patykiem złapie rybę, zje ją sam, a jemu pozwoli spokojnie umrzeć z głodu. Pasza powiedział ze smutkiem, że dla nich zawsze łapał ryby Borow, był jego najlepszym przyjacielem, a od trzech lat prawą ręką