Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nie uczynił tego w złych zamiarach, lecz z obawy, że wiedziona szalonym porywem serca siostra ucieknie, narażając się na śmierć. Usłyszawszy to, Tinwelint wezwał do siebie córkę i rzekł jej: - Czemu, moja panno, nie porzuciłaś owych głupstw i budzisz mój gniew? Tinuviel nic nie odpowiedziała na te słowa, król zaś zażądał, by obiecała mu, że nie będzie więcej myślała o Berenie ani nie próbowała poszukiwać go, podążając w swym szaleństwie do krainy zła - czy to samotnie, czy to nakłoniwszy kogoś, by jej towarzyszył. Dziewczyna odrzekła jednak, że co do pierwszego, nie może tego przyrzec, co zaś tyczy drugiej kwestii, obiecuje jedynie, że nie będzie namawiać nikogo z poddanych ojca, aby razem z nią udał się do krainy Melka. Jej słowa ogromnie rozgniewały Tinwelinta, prócz złości zaś czuł także lęk, bardzo bowiem kochał Tinuviel i bał się o nią. Zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie na zawsze zamknąć swej córki w pieczarach, dokąd dochodziły jedynie słabe przebłyski światła, powziął pewien plan. Nad wejściem do jego podziemnego pałacu wznosiła się opadająca ku rzece skarpa, nad którą rosły potężne buki. Jeden z nich zwał się Hirilorna, Królowa Drzew, był bowiem niezwykle potężny i rozłożysty. Miał tak rozszczepiony pień, iż wydawało się, że to nie jedno, lecz trzy drzewa razem wyrastają z ziemi. Wszystkie trzy pnie były piękne: okrągłe i proste, zaś ich szara kora wyglądała jak jedwab i aż do wysokości znacznie przewyższającej człowieka była idealnie gładka, nie zeszpecona żadnymi gałęziami ani sękami. Tinwelint rozkazał, by tak wysoko, jak tylko sięgały najwyższe drabiny, wybudować na tym dziwnym drzewie mały drewniany domek. Znalazł się on wyżej niż pierwsze konary, tak więc całkowicie skrywały go liście. Chatka miała trzy kąty i trzy okna, po jednym na każdej ścianie. Każdy róg opierał się o jeden pień Hirilorny. Tinwelint rozkazał córce, żeby zamieszkała w tym domku do czasu, póki nie zmądrzeje, kiedy zaś weszła do środka, zabrano drabinę, tak że nie było sposobu, by Tinuviel mogła się stamtąd wydostać. Przynoszono jej jednak wszystko, czego zażądała - służba codziennie przystawiała drabinę, aby podawać królewskiej córce pożywienie, później jednak drabinę ponownie odsuwano, król bowiem zagroził śmiercią każdemu, kto by zostawił ją opartą o pień. U stóp drzewa cały czas siedział strażnik, często też przychodził tam Dairon, zasmucony tym, co się stało, jako że bez siostry czuł się bardzo samotny. Tinuviel jednak początkowo wolała mieszkać w domku wśród liści niż w jaskini. Wyglądając przez maleńkie okienko słuchała, jak brat wygrywa pod drzewem swe najsłodsze melodie. Pewnej nocy nawiedził wszakże Tinuviel sen o Berenie, a jej serce powiedziało: "Chcę odejść i poszukać go, mimo że wszyscy inni już o nim zapomnieli". Kiedy się zbudziła, przez gałęzie przeświecały promienie księżyca, ona zaś zamyśliła się głęboko, w jaki sposób mogłaby stąd uciec. Jako córce Gwendeling magia i czary nie były jej obce, powzięła zatem pewien plan. Następnego dnia poprosiła służącego, aby przyniósł jej trochę czystej wody z płynącego nie opodal strumienia. - Musi ona jednak zostać nabrana o północy w srebrne naczynie - zastrzegła. - I temu, kto ją będzie niósł, nie wolno wypowiedzieć ani słowa. Następnie zażądała wina. - Chcę je dostać w samo południe, w złotej karafce, zaś człowiek, który tu z nim przyjdzie, musi, niosąc je, śpiewać. Służba wypełniła jej rozkazy, nie mówiąc o nich ani słowa Tinwelintowi. - Idź teraz do mojej matki - poleciła następnie służącemu - i powiedz jej, że chciałabym dostać wrzeciono, muszę czymś wypełnić długie, nużące godziny. Ubłagała też w sekrecie Dairona, by zrobił dla niej niewielki kołowrotek, który zmieściłby się w jej maleńkim domku. - Co jednak będziesz przędła i tkała? - zapytał brat. - Czary i zaklęcia - odparła Tinuviel, zaś Dairon nie odgadł jej zamiarów, nie powiedział też o prośbie siostry królowi ani Gwendeling. Nucąc magiczną melodię Tinuviel zmieszała ze sobą wino i wodę, po czym wlała je do złotego naczynia i zaśpiewała pieśń o rosnących włosach. Następnie przelała napój do srebrnej misy i zaśpiewała inną piosenkę, w której pojawiały się nazwy wszystkich najwyższych i najdłuższych rzeczy na ziemi: brody Indravangów, ogona Karkarasa, tułowia Glorunda, pnia Hirilorny, miecza Nandorów. Nie zapomniała również o łańcuchu Angainorze wykonanym przez Aulego i Tulkasa ani o szyi olbrzyma Gilima. W końcu, jako rzecz najdłuższą ze wszystkich, wymieniła włosy Uineny, Pani Mórz, której loki rozciągają się na wszystkie wody świata. Kiedy skończyła, polała sobie głowę wodą pomieszaną z winem, śpiewając przy tym trzecią pieśń o najgłębszym śnie. Wtedy jej ciemne, piękne jak najdelikatniejsze nitki zmierzchu włosy zaczęły bardzo szybko rosnąć i już po dwunastu godzinach zakryły całą podłogę małej izdebki. Uszczęśliwiona powodzeniem czarów dziewczyna udała się na spoczynek, a gdy się obudziła, pokój pełen był czarnych loków. Wkrótce jej włosy spłynęły przez okna i oplotły trzy pnie drzewa. Z trudem udało się Tinuviel odnaleźć nożyczki i obciąć gęste pukle, które wtedy odrosły jej na głowie już tylko na taką długość, jaką miały poprzednio. Tak oto zaczęła się praca dziewczyny, a choć wykonywała ją ze zręcznością właściwą elfom, przędzenie i tkanie trwało wiele dni. Każdemu więc, kto zbliżał się do drzewa, nakazywała, by odszedł. - Jestem zmęczona i pragnę jedynie spać - mówiła. Najbardziej zdumiewało to Dairona, który często wołał siostrę, ta zaś nie odzywała się doń ani słowem. Z gęstych loków utkała Tinuviel kruczoczarną suknię, nasączoną magiczną sennością. Ów czar był większy nawet od tego, jaki spowijał szatę, noszoną przez jej matkę, kiedy tańczyła dawno, dawno temu przed wzejściem Słońca. Tinuviel okryła tą suknią swe lśniące, białe szaty, a pozostałe włosy splotła w mocną linę, którą przyczepiła do pnia drzewa. Słońce już zachodziło i w lesie zapadał zmierzch, kiedy cichym, niskim głosem zaczęła śpiewać dziwną pieśń, jednocześnie spuszczając w dół linę. Wówczas to senna mgła otuliła głowy i twarze pełniących wartę strażników, którzy zasłuchani w śpiew Tinuviel zapadli nagle w głęboki sen. Wtedy przebrana w swój ciemny strój dziewczyna zwinnie niczym wiewiórka zsunęła się na ziemię. Tańcząc wbiegła na most i zanim pilnujący go strażnicy zdołali choćby krzyknąć, minęła ich, muskając skrajem szaty. Wtedy i oni zapadli w sen, Tinuviel zaś uciekła tak szybko, jak tylko były w stanie ją nieść roztańczone stopy. Na wieść o ucieczce córki Tinwelint zmartwił się ogromnie i rozgniewał