Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Napisał on w swojej gazecie same okropne rzeczy o wład- cy. Pewnego dnia znaleziono go w Bejrucie, przy drodze na lotnisko. O ile do- brze pamiętam, obcięli mu palce, te, którymi pisał owe okropieństwa. Wycięli/ mu też język. Tak przynajmniej mi mówiono. Skąd mogę wiedzieć, jak było naprawdę? Lina słuchając zacisnęła palce. Czuła, jak drży jej szyja, przez co cała głowa nieznacznie się kiwa. Hammoud dostrzegł jej strach i uśmiechnął się. Jego opo- wieść odniosła zamierzony skutek. - Ale przecież jesteśmy w Anglii -powiedział chytrze. -Jeżeli biznesmen próbuje rozsiewać jakieś plotki, każę moim prawnikom natychmiast go powstrzy- mać. Jeżeli ktoś próbuje angażować w sprawę swoich polityków, ja korzystam z pomocy moich, a moi są potężniejsi. Wszystko to jest częścią interesów. Ro- zumie pani? - Tak. - Jednak w tych murach nie mówimy o interesach. Tutaj jesteśmy rodziną. Nigdy nie pozwolę na to, aby którykolwiek z członków tej rodziny był nielojalny. To jak zdrada syna albo córki. Zrozumiano? - Tak - potwierdziła Lina. Na czoło wystąpiły jej krople potu, dłonie też miała mokre, - Tego nigdy nie zaakceptuję. Nigdy. - Tak proszę pana. - Z trudem udawało jej się zachować spokój, ale po- stanowiła nie okazać strachu, który dowiódłby tego, że Hammoud ma nad nią władzę. - Jeszcze jedno - powiedział bardziej lodowatym tonem. ^ Mam dla pani wiadomość z Bagdadu. - O co chodzi? -^ spytała Lina; W jego głosie było coś, co sprawiło, że znała odpowiedź, zanim ją wypowiedział. W wyobraźni zobaczyła arabską wdowę, która niedługo miała skończyć sześćdziesiąt lat. Kobietę z siwymi włosami i zatroska- nymi oczami, która czekała na nadsyłane przez Linę z Paryża książki, a potem na listy z Londynu - dla niej przedstawiały one obraz cywilizowanego życia przez te wszystkie lata terroru. - Niestety, to smutna wiadomość - ciągnął Hammoud. - Chodzi o pani ciot- kę Sohę. Z przykrością muszę panią zawiadomić, że nie żyje, - Oczekiwał, że Lina zacznie płakać, ale ona siedziała tylko w milczeniu. Jej źrenice zwęziły się do maleńkich punkcików, i tak intensywnie wpatrywały siew Hammouda, że mo- głyby przepalić go na wylot. - Jaka była przyczyna śmierci? - spytała. W jej głosie pojawiła się nuta spo- koju, a może smutku. - Przyczyna śmierci nieznana - odparł z lekkim uśmiechem. - Czy odprawiono pogrzeb? > 86 - Nie. Ciało zatrzymano w ministerstwie spraw wewnętrznych, jak sądzę. - Dlaczego akurat tam? - Ponieważ tam prowadzono dochodzenie w sprawie pani ciotki. Podobno zaistniał jakiś problem w sprawach naruszenia bezpieczeństwa. - Pozwolił, aby to zdanie zawisło nad nią. Oznaczało wiele, choć nie mówiło nic. Znowu czekał na jej łzy, ale oczy Liny pozostały suche. - Jakto? - Złamała zasady. Próbowała bez pozwolenia wysyłać listy za granicę. -Z kie- szeni marynarki wyjął mały plik kopert i zamachał nimi przed Liną. - Wszystkie adresowała do pani, jak sądzę. Lina rozpoznała kaligraficzne pismo Sohy. - Czy mogłabym je zatrzymać? Bardzo proszę. - Nie -powiedział chłodno. Z drugiej kieszeni wyjął złotą zapalniczkę i przy- tknął ją do pakietu listów. Kiedy się zapaliły, na jego twarzy pojawił się perwer- syjny wyraz zadowolenia, tak jakby sposobność okazania okrucieństwa była dla niego niczym słodycz czekolady. Wrzucił palące się koperty do popielniczki sto- jącej na blacie biurka. Po kilku chwilach pozostał po nich tylko popiół. Lina pochyliła głowę, co Hammoud uznał za oznakę pokory. - A zatem się rozumiemy - powiedział. Wstał zza biurka i gestem wskazał jej drzwi. Kat zakończył swoją robotę. Rozmowę uznał za skończoną. Wyrok został ogłoszony z wyprzedzeniem. Oskarżona o zdradę. Zadzwonił po brytyj ską sekretarkę, aby odprowadziła gościa. Kiedy podawał Linie rękę, na jego twarzy malowała się pewność siebie. Był przekonany, że wiadomość o śmierci ciotki sta- nowi ostateczny cios w niezależność Liny i zagwarantuje jej lojalność. W tym jednak Nasir Hammoud się pomylił. Udało mu się jedynie wzbudzić jej gniew. Spośród krewnych Liny jedynie Soha pozostała w Bagdadzie, a jej obec- ność tam była swego rodzaju emocjonalnym szantażem. Lina wiedziała, że jeżeli okaże się nielojalna, karę za to poniesie jej ciotka. Teraz najgorsze miała już za sobą. Śmierć ciotki okazała się wyzwoleniem Liny. Łańcuch strachu i obowiązku, który łączył Linę z Hammoudem, został przerwany. Wychodząc z jego biura po- czuła coś jeszcze. Było to najprostsze i chyba najczystsze uczucie, jakiego dozna- je ludzka istota, kiedy komuś, kogo kocha, wyrządzona zostaje krzywda. Lina poczuła pragnienie zemsty. - Sekretarka Hammouda zaprowadziła Linę oficjalnym wejściem do tej części biur, gdzie swoje gabinety mieli brytyjscy pracownicy Coyote Investment. Wska- zała jej mały pokój z niewielkim oknem. Na biurku ktoś położył torebkę Liny, kilka osobistych drobiazgów z poprzedniego biura, książkę telefoniczną, nowy zszywacz i taśmę klejącą. Kilku Brytyjczyków zajrzało do niej, żeby się przedsta- wić. Wyglądali tak, jakby nie mieli pojęcia o rzeczywistych interesach prowadzo- nych przez firmę. Po drugiej stronie budynku panował bardziej ponury nastrój. Zatykająca cisza przypominała taką samą w Bagdadzie, kiedy to moukhabarat przychodzili i zabierali kogoś w środku nocy. Nikt nie zadawał pytań; nikt nie 87 oddychał. Arabowie, którzy wiedzieli o wewnętrznych sprawach firmy, rozumie- li, że stało się coś ważnego. Pan Hammoud nigdy nie wprowadzał zmian, chyba że miał kłopoty. Koło południa Randa Aziz wpadła do nowego biura Liny, żeby się przywitać. - Ładne - przyznała rozglądając się po nowej siedzibie Liny. - Ma nawet okno. Teraz będziesz mogła krzyczeć o pomoc. - Ciii - uciszyła przyjaciółkę Lina. - Na dziś już mi wystarczy problemów, - Co się stało? Dlaczego cię przenieśli? Czy właśnie dlatego wczoraj byłaś taka zdenerwowana? - Randa zawsze mówiła wprost - Miałam wrażenie, że coś się święci, ale nie wiedziałam co. Pan Hammoud powiedział, że moje nowe stanowisko to awans