Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Używam go tylko na życzenie klienta. - Mam nadzieję, że nie poczuje się pan dotknięty, mecenasie, ale wolałbym, żeby pan postawił magnetofon na biurku. Obaj bylibyśmy pewni, że nie nagrywa. Twarz starego człowieka wykrzywiła się. - Jak pan sobie życzy - powiedział zimno. Otworzył szufladę i postawił z boku biurka niewielki aparat. Rudolf wstał, żeby obejrzeć magnetofon. Nie był włączony. - Dziękuję, mecenasie - powiedział i usiadł ponownie. - Byłbym również wdzięczny, gdyby pan nie robił żadnych notatek, ani teraz, ani po moim wyjściu. Stary człowiek skinął głową. - Żadnych notatek - powtórzył. - Przychodzę tu w bardzo delikatnej sprawie - zaczął Rudolf. - Chodzi o bezpieczeństwo mojego bratanka, syna brata, który został zamordowany. Stary człowiek znów skinął głową. - Smutna sprawa - powiedział. - Spodziewam się, że rany jakoś się zagoiły. - Jakoś - powiedział Rudolf. - I że - kontynuował adwokat - masa spadkowa została podzielona przy minimalnych... ee... zadrażnieniach. - Maksymalnych - sprostował ponuro Rudolf. - Niestety. Jak to w rodzinie. - Mój bratanek jest na południu Francji. Nie wie o mojej obecności w tym kraju i wolałbym, żeby na razie nie dowiedział się o tym. - W porządku. - Przyjechałem, żeby się dowiedzieć, jak odszukać Danowica. - Aha. - Stary człowiek spoważniał. - Ma zamiar go zabić. Stary człowiek zakasłał, jakby coś utkwiło mu w gardle. Wyciągnął dużą białą chustkę i wytarł usta. - Przepraszam. Teraz wiem, co pan miał na myśli, mówiąc, że sprawa jest delikatna. - Nie chcę, żeby on kiedykolwiek znalazł Danovica. - Rozumiem pana sytuację - powiedział adwokat. - Nie rozumiem tylko, w jaki sposób ja mogę panu pomóc. Rudolf odetchnął głęboko. - Problem byłby rozwiązany, gdyby Danovic został zabity, powiedzmy, innymi sposobami, zanim mój bratanek się dowie, gdzie przebywa. - Rozumiem - adwokat się zamyślił. Znów zakasłał i znów wyjął chustkę. - A w jaki sposób, pana zdaniem, ja mogę pomóc w osiągnięciu tego pożądanego celu? - W swoim czasie musiał pan, mecenasie, prowadzić sprawy członków milieu tu, na wybrzeżu... Adwokat skinął głową. - W swoim czasie - powiedział miękko - tak. - Gdyby skontaktował mnie pan z człowiekiem, który wie, gdzie można znaleźć Danovica, i którego można by namówić, by podjął się tego zadania, gotów byłbym zapłacić bardzo dobrze za jego... hm... usługi. - Rozumiem - powiedział prawnik. - Oczywiście - dodał Rudolf - gotów byłbym przekazać również znaczną sumę na pana szwajcarskie konto za pańskie usługi. - Oczywiście - powiedział adwokat. Westchnął. Rudolf nie wiedział, czy westchnienie to dotyczyło ryzyka, jakie miał ponosić, czy znacznej sumy na szwajcarskim koncie. - Należałoby to załatwić bardzo szybko - powiedział. - Chłopiec jest niecierpliwy i szalony. Adwokat skinął głową. - Rozumiem pana, panie Jordach, ale zdaje pan sobie sprawę, że nie jest to coś, co można załatwić w jeden wieczór, jeżeli w ogóle można... - Gotów jestem wydać dwadzieścia tysięcy dolarów - powiedział twardo Rudolf. Adwokat znowu zakasłał. I znów wytarł usta chusteczką. - Nigdy w życiu nie paliłem - powiedział niemal z rozdrażnieniem - a jednak kaszel mnie prześladuje. - Obrócił się na krześle i spojrzał na spokojne morze, jakby mógł tam znaleźć sensowną odpowiedź na kłopotliwe pytanie. Przez dłuższą chwilę w pokoju panowała cisza. Rudolf ze smutkiem zastanawiał się nad tym, co robił. Popełniał czyn niecny. Przez całe życie wierzył w dobroć i moralność i oto teraz popełniał niecny czyn. Ale po co to robił? Żeby zapobiec gorszemu złu. Moralność, tak jak wiele innych szlachetnych słów, może być pułapką, pomyślał. Pytanie polega na tym, co jest ważniejsze: zasady czy własna rodzina? Rudolf odpowiedział na to pytanie, w każdym razie na własny użytek. Może później będzie musiał cierpieć z tego powodu. Adwokat przerwał ciszę i nie odwracając się do Rudolfa powiedział: - Zobaczę, co się da zrobić. Mam nadzieję, że uda mi się skomunikować z dżentelmenem, którego ewentualnie mogłoby to zainteresować, i skontaktuję go z panem. Chyba rozumie pan, że dla mnie będzie to początek i koniec tej sprawy. - Rozumiem. - Rudolf podniósł się z krzesła. - Zatrzymałem się w "Colombe d'Or" w Saint-Paul-de-Vence. Czekam na telefon. - Niczego nie obiecuję, drogi panie - powiedział adwokat. - Obrócił się na krześle i siedząc plecami do morza uśmiechnął się blado do Rudolfa. - Mówiąc szczerze wolałbym, żeby udało się panu namówić bratanka do zaniechania tego brutalnego planu. - Ja też bym wolał. Ale wątpię, czy mi się to uda. Adwokat posępnie skinął głową. - Młodzi ludzie... - powiedział. - Dobrze, zrobię, co będę mógł. - Dziękuję. - Rudolf wstał. Kiedy wychodził z gabinetu, adwokat znów patrzył na morze. Nie podali sobie ręki na pożegnanie. Siła pieniędzy, myślał Rudolf jadąc wzdłuż portu. Gdyby Hamlet miał floreny, czy zapłaciłby Rosencrantzowi i Guildersternowi za sprzątnięcie stryja? Po przyjeździe do "Colombe d'Or" zadzwonił do hotelu "Alembert" w Paryżu. Na szczęście zastał Billy'ego