Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. hm... odłożyć jej podjęcie o dwa lub trzy tygodnie. Jeśli w wyniku tego któryś z was znajdzie się w sytuacji zmuszającej do wycofania swojej kandydatury, proszę nam powiedzieć. Oświadczenie Silvera ogłuszyło Eryka jak silny cios w szczękę. Brak decyzji - takiej możliwości nie brał pod uwagę. Przecież komisja musiała dokonać ostatecznego wyboru. A przynajmniej tak twierdził sam Silver niecałe dwa dni wcześniej. Co tu się dzieje, do diabła? Eryk uważnie spojrzał na swojego szefa, a potem, kolejno, na pozostałych członków komisji. Ich twarze zdawały się plastikowe, nierealne. - ...Eric? Słyszysz mnie, Eryk? - Hę? Och, przepraszam. Silver spojrzał na niego dziwnie. - Eryk, Reed właśnie stwierdził, że chętnie zaczeka jeszcze dwa lub trzy tygodnie. Chcemy usłyszeć, czy ty możesz zrobić to samo, czy nie. Eryk z trudem zebrał myśli. - Oczywiście - usłyszał swój głos. - Chętnie zaczekam. Plastikowe twarze uśmiechnęły się z aprobatą. - Wspaniale - powiedziała Sara Teagarden. - Doktorze Darden, czy chce pan coś dodać? Internista spojrzał najpierw na Reeda, a potem na Eryka. - Chcę tylko prosić obu panów o wybaczenie i zrozumienie. Gdyby to było możliwe, sądzę, że zatrzymalibyśmy obu panów. Jednak jest jak jest, a ponieważ rada nadzorcza i prasa obserwują każdy nasz krok, chcemy jeszcze zweryfikować parę spraw, przeprowadzić kilka rozmów. Jeśli któryś z was ma jakieś problemy czy pytania, jestem pewny, że członkowie komisji chętnie się z wami spotkają. Bez dalszych komentarzy Sara Teagarden podniosła się zza stołu, uścisnęła dłonie kandydatom i opuściła salę. - Nic ci nie jest, Eryk? - zapytał Marshall, kiedy wszyscy wyszli. - Jesteś zielony. To bzdura. Kompletna bzdura, Eryk był bliski wybuchu. Zamiast tego tylko wzruszył ramionami. - Pewnie nic mi nie jest - odparł. - Ja... po prostu spodziewałem się, że dziś zadecydują ostatecznie. - Ja też. Zaledwie wczoraj natknąłem się na Teagarden, która zachowywała się tak, jakby już było po wszystkim. Z tego, co mówiła, wywnioskowałem nawet, że wybrali ciebie. Nie chciałem ci tego mówić, ale to prawda. No cóż, muszę wracać na reanimację, więc zobaczymy się później. To tylko parę tygodni. - Lekko klepnął Eryka w ramię. - Uważaj na siebie, słyszysz? - Ty też - powiedział Eryk. - Nigdy nie wiadomo, kiedy twój wielki brat albo wielka, wielka siostra cię obserwują. Eryk stał nieruchomo, gdy Marshall pośpiesznie odszedł. Nigdy nie spotkali się na gruncie towarzyskim. Teraz, kiedy ich czas w WMH dobiegał końca, zaczął tego żałować. Susan, recepcjonistka, patrzyła na nadchodzącego Eryka. - Jak poszło? - spytała. - Nie poszło. Nic się nie stało. - No cóż, tak to jest z komisjami. Notuję przebieg niektórych obrad i nie uwierzy pan, jak mało może zrobić grupa ludzi z doktoratami. - Pani to powiedziała. Cóż, do zobaczenia za parę tygodni. - Chwileczkę, doktorze, mam coś dla pana. Podała mu zwykłą kopertę. DOKTOR ERIC NAJARIAN nakreślono starannym pismem. Eryk odruchowo pomyślał, że w kopercie jest liścik od Susan, lecz widząc wyraz jej twarzy, szybko zorientował się, że nie. - Jakaś wolontariuszka zostawiła to dla pana przed chwilą - wyjaśniła Susan. - Była naprawdę ładna, ale chyba trochę dla pana za młoda. Eryk był zbyt zaabsorbowany, żeby zareagować na zachętę. Przez chwilę oglądał kopertę. - Dzięki - wymamrotał i odszedł. - Jestem tu cały dzień - zawołała za nim Susan. Eryk skręcił w główny korytarz szpitala, a potem oparł się o ścianę i rozdarł kopertę. Notatka w środku była skreślona tą samą ręką, co jego nazwisko na kopercie. Noś To. A BĘDZIEMY WIEDZIEĆ - tylko tyle głosiła. W rogu koperty tkwił jakiś mały, metalicznie lśniący przedmiot. Zdrętwiałymi i zimnymi palcami Eryk wyjął go i przytrzymał tak, żeby nie zobaczył tego ktoś przechodzący obok. Była to szpilka z czarnym, owalnym kamieniem, zapewne obsydianem. W kamieniu osadzono zgrabny, złoty kaduceusz. Rozdział 5. 9 KWIETNIA. - Nazwisko? - Laura Enders. Już panu mówiłam. - Nie, proszę pani. Mam pani nazwisko. Potrzebuję nazwisko zaginionego. - Och. Scott Enders. Posługiwał się także nazwiskiem Shollander. - Alias Shollander - mamrotał sierżant za barierką, wystukując nazwisko na maszynie. Laura spędziła zaledwie kilka minut z tym bostońskim policjantem, ale już miała ochotę wyjść. Chociaż nie przedstawił się jej, plakietka na jego piersi głosiła SIERŻant Thomas CAMPBELL